widelki, odruchowo otworzylem szuflade w nocnym stoliku. Szuflada byla mala, ale mialem wrazenie, ze znajduje sie w niej wiecej rzeczy niz w calym pokoju. Zaczalem gmerac wsrod paczek chusteczek higienicznych, waty, pary nozyczek do paznokci, napoczetej tabliczki czekolady, chusteczek higienicznych, pior, peset, chusteczek higienicznych, chusteczek higienicznych — kobiety zywia sie tymi pieprzonymi chusteczkami czy co? — i w koncu na dnie szuflady, umoszczone w lozu z chusteczek higienicznych, znajdowalo sie ciezkie zawiniatko z irchy. A w srodku — uroczy maly walther TPH Sary. Wysunalem magazynek i sprawdzilem znajdujacy sie na dole otwor. Pelny.
Wlozylem pistolet do kieszeni, raz jeszcze wciagnalem przez nos zapach perfum Niny Ricci i wyszedlem.
Sytuacja na dole zmienila sie od czasu, kiedy ostatni raz rozmawialem z barankami. Zdecydowanie na gorsze. Drzwi frontowe byly otwarte, Mickey opieral sie obok nich o sciane z prawa reka w kieszeni, a Whisky, jak zauwazylem, stal na schodach na zewnatrz, rozgladajac sie po ulicy. Odwrocil sie, kiedy uslyszal, ze schodze.
— Nic — oznajmilem i od razu przypomnialem sobie, ze powinienem zachowywac sie jak Amerykanin. — Ani jednego przekletego sladu. Mozesz zamknac drzwi?
— Dwa pytania — zaczal Mickey.
— Slucham — powiedzialem. — Byle szybko.
— Kto to, kurwa, jest Dave Carter?
Nie widzialem wiekszego sensu w poinformowaniu go, ze Dave Carter byl w mojej szkole mistrzem w squasha do lat szesnastu i ze pozniej zaczal pracowac w firmie elektrotechnicznej swojego ojca w Hove. Dlatego powiedzialem tylko:
— Jak brzmi drugie pytanie?
Mickey zerknal na Whisky'ego, ktory podszedl do drzwi i w duzym stopniu zagrodzil mi droge wyjscia.
— Kim ty, kurwa, jestes?
— Dalloway — powiedzialem. — Chcesz, zebym ci to napisal na kartce? O co wam, u diabla, chodzi chlopaki?
Wsunalem prawa dlon do kieszeni i zobaczylem, ze prawa dlon Mickeya poruszyla sie w jego kieszeni. Wiedzialem, ze gdyby postanowil mnie teraz zabic, nie uslyszalbym nawet wystrzalu. Niemniej jednak mnie rowniez udalo sie wlozyc prawa reke do kieszeni. Szkoda tylko, ze walthera umiescilem w lewej. Wyciagnalem zatem powoli dlon, zaciskajac piesc. Mickey obserwowal mnie niczym waz.
— Goodwin mowi, ze nigdy o tobie nie slyszal. Nie przysylal tu nikogo. Nie mowil nikomu, gdzie jestesmy.
— Goodwin to leniwy sukinsyn, ktory nie ma zielonego pojecia, o czym mowi — stwierdzilem z irytacja. — Co on u diabla ma z tym wszystkim wspolnego?
— Absolutnie nic — powiedzial Mickey. — A chcesz wiedziec dlaczego?
Skinalem glowa.
— Tak, chce wiedziec dlaczego.
Mickey usmiechnal sie. Mial paskudne zeby.
— Poniewaz nie istnieje. Wymyslilem go.
A wiec to taki numer. Teraz to ja zostalem zlapany w petle. Kto sieje wiatr, zbiera burze.
— Zapytam jeszcze raz — powiedzial, ruszajac w moja strone. — Kim jestes?
Pozwolilem, aby opadly mi ramiona. Koniec zabawy. Wyciagnalem przed siebie nadgarstki w gescie „Skuj mnie, panie wladzo”.
— Chcesz wiedziec, jak brzmi moje nazwisko? — zapytalem.
— No.
Nigdy go nie uslyszeli, poniewaz przerwalo nam rozdzierajace bebenki w uszach wycie o niewiarygodnej intensywnosci. Dzwiek odbil sie od podlogi i sufitu w holu i powrocil ze zdwojona sila, wstrzasajac umyslem i rozmazujac wzrok.
Mickey skrzywil sie i wycofal pod sciane, Whisky zaczal unosic rece, aby zatkac uszy. W pol sekundy, ktore w ten sposob zyskalem, podbieglem do drzwi i uderzylem Whisky'ego prawym ramieniem w klatke piersiowa. Stracil rownowage i polecial w tyl na porecz, tymczasem ja skrecilem w lewo i ruszylem chodnikiem z predkoscia, z jaka nie poruszalem sie, odkad skonczylem szesnascie lat. Gdyby udalo mi sie oddalic co najmniej dwadziescia metrow od airweighta, mialbym jakies szanse.
Powiem szczerze, ze nie wiem, czy strzelali w moim kierunku. W zwiazku z niewiarygodnym dzwiekiem, jaki wydawalo male mosiezne pudelko Ronnie, moje uszy nie byly w stanie przetwarzac zadnych informacji.
Wiem tylko, ze mnie nie zgwalcili.
Rozdzial 11
Jedynym grzechem jest glupota.
Ronnie zawiozla mnie do swojego mieszkania na King's Road. Przejechalismy obok niego z tuzin razy w obu kierunkach. Nie, wcale nie upewnialismy sie, czy ktos nas sledzi, po prostu szukalismy miejsca do zaparkowania. o tej godzinie ci londynczycy, ktorzy posiadaja samochody, czyli wiekszosc, placa wysoka cene za swoja slabosc — czas staje w miejscu, cofa sie lub robi jakis inny pieprzony numer, ktory nie zgadza sie z normalnymi regulami rzadzacymi wszechswiatem — a wszystkie reklamy telewizyjne przedstawiajace harleye davidsony szalejace po pustych wiejskich drogach zaczynaja wzbudzac w czlowieku lekka irytacje. Mnie oczywiscie nie irytuja, poniewaz jezdze motocyklem. Dwa kolka sa dobre, cztery zle.
Kiedy wreszcie udalo jej sie wcisnac tvr w wolna przestrzen, rozwazalismy podjechanie taksowka do mieszkania, ale ostatecznie uznalismy, ze mamy ladny wieczor i oboje chetnie zrobimy sobie spacer. Wlasciwie to Ronnie miala ochote. Osoby takie jak Ronnie zawsze maja ochote na spacer, w zwiazku z tym kazde z nas przywdzialo pare nog spacerowych i wyruszylismy w droge. Po drodze zlozylem jej krotka relacje ze spotkania na Lyall Street, ktorego wysluchala w niemal naboznym skupieniu. Chlonela moje slowa w sposob, w jaki ludzie, a zwlaszcza kobiety, zazwyczaj ich nie chlona. Najczesciej chwytaja mnie za slowa, po czym puszczaja sie, skrecaja sobie noge w kostce, a cala wine zrzucaja potem na mnie.
Ale Ronnie byla na swoj sposob inna. Inna, poniewaz wydawala sie uwazac, ze ja jestem inny.
Kiedy dotarlismy wreszcie do jej mieszkania, otworzyla drzwi wejsciowe, odsunela sie na bok i poprosila dziwnym glosem malej dziewczynki, czy moglbym wejsc do srodka pierwszy. Przygladalem sie jej przez chwile. Mysle, ze chciala w ten sposob zorientowac sie w powadze sytuacji, zupelnie jakby wciaz nie byla do konca pewna tego lub mnie. Zrobilem zatem ponura mine i wszedlem do srodka w taki sposob, w jaki, mialem nadzieje, zrobilby to Clint Eastwood — uchylajac drzwi stopa, niespodziewanie otwierajac szafy — podczas gdy ona stala na korytarzu z wypiekami na policzkach.
Dotarlem do kuchni i zawolalem:
— O moj Boze!
Ronnie wydala stlumiony okrzyk, przybiegla z korytarza i wyjrzala ostroznie zza drzwi.
— Czy to jest sos bolonski? — zapytalem, unoszac drewniana lyzke wypelniona stara i nieciekawie wygladajaca mazia.
Pogrozila mi palcem, po czym rozesmiala sie z ulga, ja rowniez sie rozesmialem i nagle wydawalismy sie para bardzo dobrych przyjaciol. Wrecz bliskich. Dlatego rzecz jasna musialem zadac to pytanie.
— Kiedy wraca do domu?
Spojrzala na mnie, oblala sie lekkim rumiencem, po czym wrocila do zeskrobywania sosu bolonskiego z dna rondla.