— Szczwany z ciebie lis, Lang. Dobra robota, jezeli to wyrazenie cos ci mowi.

Barnes i ja siedzielismy w kolejnym lincolnie diplomacie — a moze tym samym, choc w tym wypadku ktos musial oproznic popielniczki po mojej ostatniej wizycie — zaparkowanym pod Waterloo Bridge. Duzy podswietlony billboard reklamowal sceniczna adaptacje It Ain't Half Hot, Mum w rezyserii sir Petera Halla wystawiona w pobliskim Teatrze Narodowym. Czy cos w tym guscie.

ONeal zajmowal tym razem siedzenie pasazera, a Mike Lucas po raz kolejny siedzial za kierownica. Zdziwilo mnie, ze nie znajduje sie w plociennym worku w drodze do Waszyngtonu, ale Burnes najwyrazniej postanowil dac mu jeszcze jedna szanse po fiasku w galerii na Cork Street. Nie zeby Lucas w jakis sposob wtedy zawinil, ale w kregach wojskowych wina w niewielkim stopniu laczy sie z odpowiedzialnoscia.

Drugi diplomat stal zaparkowany za nami z — jakkolwiek brzmi rzeczownik zbiorowy na okreslenie wielu Carlow — w srodku. Moze kark Carlow. Oddalem im walthera, poniewaz sprawiali wrazenie, jakby mieli na niego wielka dietke.

— Chyba wiem, co probuje pan powiedziec, panie I James — odparlem — i traktuje to jak komplement.

— Mam to gleboko w dupie, jak pan to traktuje, panie Lang. Gleboko w dupie — wyjrzal przez okno. — Jezu, ale sie wszystko popieprzylo.

ONeal odkaszlnal i przekrecil sie na siedzeniu.

— Pan Barnes stara sie powiedziec, Lang, ze wmieszales sie w ogromnie zlozona operacje. Istnieja konsekwencje, o ktorych nie masz zielonego pojecia, a mimo to swoimi poczynaniami niezwykle skomplikowales nasza sytuacje.

ONeal troche ryzykowal z tym „nasza”, ale Barnes puscil mu to plazem.

— Mysle, ze moge bez wiekszej przesady powiedziec… — kontynuowal.

— Och, odpierdol sie — przerwalem. ONeal porozowial odrobine. — Interesuje mnie wylacznie jedna sprawa, a jest nia bezpieczenstwo Sary Woolf. Wszystko inne, jezeli o mnie chodzi, to tylko przybranie.

Barnes ponownie wyjrzal przez okno.

— Idz do domu, Dick — powiedzial.

Zapadlo milczenie. ONeal wygladal na urazonego. Kazano mu pojsc do lozka bez kolacji, mimo ze niczego nie przeskrobal.

— Mysle, ze…

— Powiedzialem, idz do domu — powtorzyl Barnes. — Zadzwonie do ciebie.

Nikt sie nie poruszyl, az w koncu Mike nachylil sie i otworzyl ONealowi drzwi. W tej sytuacji nie mial wyboru.

— No to do widzenia, Dick — powiedzialem. — Bylo mi niezmiernie milo. Mam nadzieje, ze pomyslisz o mnie cieplo, kiedy wyciagna moje cialo z rzeki.

ONeal wyszarpnal teczke z samochodu, trzasnal drzwiami i, nie ogladajac sie, ruszyl schodami w gore na Waterloo Bridge.

— Lang — odezwal sie Barnes. — Przejdzmy sie.

Zanim zdazylem odpowiedziec, wysiadl z samochodu i ruszyl wolnym krokiem wzdluz bulwaru. Spojrzalem w lusterko wsteczne i zobaczylem, ze Lucas mi sie przyglada.

— Niezwykly czlowiek — mruknalem.

Lucas odwrocil glowe w kierunku oddalajacego sie Barnesa, po czym ponownie spojrzal w lusterko.

— Uwazaj na siebie, dobrze? — powiedzial.

Zamarlem z reka na klamce. Mike Lucas nie wygladal na szczesliwego. Ani troche.

— Na co konkretnie mam uwazac?

Lekko sie przygarbil i zaslonil dlonia usta.

— Nie wiem. Przysiegam na Boga, ze nie wiem. Ale w tej sprawie jest cos przesranego…

Przerwal, slyszac dzwiek otwieranych drzwi w aucie za nami.

— Dzieki — powiedzialem i wysiadlem.

Para Carlow zblizala sie powoli, wypinajac na mnie karki. Dwadziescia metrow dalej Barnes spogladal w moja strone, najwyrazniej czekajac, az do niego dolacze.

— Tak sobie mysle, ze wole Londyn noca — powiedzial, kiedy zrownalismy sie krokiem.

— Ja rowniez — odparlem. — Rzeka wyglada calkiem ladnie.

— Chuj z rzeka — prychnal Barnes. — Wole Londyn noca, poniewaz nie widac go wtedy za dobrze.

Zasmialem sie, ale szybko zamilklem, poniewaz odnioslem wrazenie, ze mowil serio. Wygladal na rozzloszczonego i nagle uderzyla mnie mysl, ze zeslanie na placowke w Londynie moglo byc kara za jakies dawne przewinienia, przez co az kipial z wscieklosci i cierpial kazdego dnia, wyladowujac swoje frustracje na miescie.

Przerwal moje rozmyslania.

— Uslyszalem od ONeala, ze ma pan mala teorie — powiedzial. — Mala idee, nad ktora pan pracuje. Zgadza sie?

— Oczywiscie — odparlem.

— Niech mnie pan z nia zapozna, dobrze?

Tak oto, nie widzac zadnego szczegolnego powodu, aby tego nie robic, powtornie wyglosilem przemowe, ktora poczestowalem ONeala w The Shala, to tu, to tam dodajac cos lub odejmujac. Barnes sluchal, nie wykazujac specjalnego zainteresowania, a kiedy skonczylem, westchnal. Dlugie, zmeczone „Jezu, no i co ja mam z panem zrobic”, westchnienie.

— Mowiac szczerze — dodalem, nie chcac, aby zle zrozumial moje odczucia — sadze, ze jest pan niebezpieczna, zepsuta, klamliwa kupa dziewieciodniowego komarzego gowna. Z mila checia bym teraz pana zabil, gdyby nie to, ze moglbym w ten sposob jeszcze bardziej pogorszyc polozenie Sary.

Nawet to nie wydawalo sie go specjalnie wzruszac.

— Uhm — mruknal. — A w sprawie tego, co mi pan wlasnie opowiedzial?

— Tak?

— Oczywiscie spisal pan to wszystko? Zostawil kopie u prawnika, w banku, u matki i Krolowej z poleceniem, ze ma zostac otwarta w razie panskiej smierci. Nie zapomnial pan o tym calym gownie?

— Oczywiscie, ze nie. Wie pan, my w Anglii rowniez mamy rozne programy w telewizji.

— To pieprzona, wysoce dyskusyjna sprawa. Papierosa?

Wyciagnal paczke marlboro i poczestowal mnie. Palilismy razem przez chwile, a ja zastanawialem sie, jaka to dziwna sprawa, ze dwoch mezczyzn, ktorzy palaja do siebie tak gleboka nienawiscia, moze polaczyc w zupelnie przyjacielskim akcie wspolne zaciaganie sie dymem z tlacych sie papierkow.

Barnes oparl sie o balustrade, wpatrujac sie w oleista, czarna wode Tamizy. Stalem kilka metrow od niego na wypadek, gdyby za bardzo udzielila mi sie przyjacielska atmosfera.

— Okay, Lang. Sprawa wyglada tak — zaczal. — Powiem to tylko raz, bo wiem, ze nie jestes idiota. Trafiles w dziesiatke — wyrzucil papierosa. — Wielkie rzeczy! To prawda, zamierzamy zrobic male zamieszanie, podbic sprzedaz. Uuuu… ! I to ma byc takie straszne?

Uznalem, ze najpierw wyprobuje spokojna strategie. Jezeli ona nie poskutkuje, sprobuje strategii: wrzucic go do rzeki i spieprzac.

— To naprawde okropne — powiedzialem powoli — poniewaz obaj urodzilismy sie i dorastalismy w panstwach demokratycznych, gdzie wola ludu cos jednak znaczy. A, jak mi sie wydaje, lud chcialby obecnie, zeby rzady nie zajmowaly sie mordowaniem swoich lub cudzych obywateli po to tylko, zeby nabic sobie kabze. Byc moze w najblizsza srode ludzie uznaja to za doskonaly pomysl, ale w tej chwili ich wola jest, abysmy okreslali tego rodzaju dzialania mianem „zla”.

Sztachnalem sie po raz ostatni i pstryknalem petem do wody. Polecial chyba bardzo daleko.

— Po wysluchaniu twojej ladnej przemowy, Lang — odezwal sie Barnes po dluzszym milczeniu — chcialbym ci zwrocic uwage na dwie sprawy. Pierwsza, zaden z nas nie zyje w demokracji. Prawo oddania glosu raz na cztery lata nie oznacza jeszcze demokracji. W zadnym razie. Druga, kto mowil o nabijaniu sobie kabzy?

— Ach, no tak, oczywiscie — klapnalem w czolo. — Nie zdawalem sobie sprawy. Zamierzacie oddac caly zysk ze sprzedazy tej broni Fundacji Save The Children. Taki gigantyczny akt filantropii, a ja tego nie zauwazylem. Aleksander Woolf bedzie zachwycony — zaczynalem odchodzic od spokojnej strategii. — Ojej, chwileczke, wlasnie

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату