zjedlismy. Do pelnego obrazka brakowalo jeszcze pary psow hasajacych nam wokol kostek i bramy, o ktora mozna by sie oprzec. Nie mielismy ich, dlatego musialem zadowolic sie meblami.

— To Boulle — powiedzial Morderstone, wskazujac na duza drewniana szafke stojaca obok mnie. Kiwnalem glowa w sposob, w jaki kiwam zawsze, gdy ludzie podaja mi nazwy roslin, i nachylilem sie ku misternej mosieznej intarsji.

— Bierze sie arkusz forniru i arkusz mosiadzu, skleja je razem, a nastepnie wycina wzor. Tamta — wskazal na faktycznie podobna szafke — to contre Boulle. Widzi pan? Idealny negatyw. Nic sie nie marnuje.

Pokiwalem glowa w zamysleniu i przenoszac wzrok miedzy obiema szafkami, probowalem sobie wyobrazic, ile motocykli musialbym kupic, zanim zaczalbym wydawac pieniadze na takie sprzety.

Morderstone najwyrazniej mial dosc spaceru i ruszyl w kierunku sofy. Sposob, w jaki sie poruszal, wydawal sie wskazywac, ze pudelko z uprzejmosciami bylo juz niemal puste.

— Dwa przeciwstawne obrazy tego samego przedmiotu, panie Lang — powiedzial, siegajac po kolejnego papierosa. — Ktos moglby powiedziec, ze te dwie szafki przypominaja nasz maly problem.

— Moglby — zgodzilem sie i zamilklem, ale on nie mial ochoty rozwinac tej mysli. — Oczywiscie musialbym najpierw z grubsza wiedziec, o czym pan mowi.

Odwrocil sie w moja strone. Polysk wciaz byl na miejscu, podobnie jak uroda amatora zamknietych przestrzeni. Ale poufalosc przygasala, zarzac sie na palenisku i nie ogrzewajac juz nikogo.

— Oczywiscie mowie o Projekcie Absolwent, panie Lang.

Wygladal na zaskoczonego.

— Oczywiscie — odparlem.

— Mam pewne powiazania — powiedzial Morderstone — z pewna grupa ludzi.

Stal teraz przede mna, rece szeroko rozwarte w gescie „Witaj w mojej wizji”, ktorego tak chetnie obecnie uzywaja politycy. Ja siedzialem rozwalony na sofie. Niewiele sie zmienilo, poza tym, ze w poblizu ktos smazyl paluszki rybne. Zapach nie do konca pasowal do pomieszczenia.

— Ludzie ci — kontynuowal — to przewaznie moi przyjaciele. Ludzie, z ktorymi robilem interesy przez wiele, wiele lat. Ludzie, ktorzy mi ufaja, ktorzy na mnie licza. Rozumie pan?

Rzecz jasna nie pytal mnie, czy zrozumialem nature tych konkretnych relacji. Chcial tylko wiedziec, czy slowa takie jak Zaufanie i Niezawodnosc nadal mialy jakiekolwiek znaczenie w dolach spolecznych, w ktorych sie obracalem. Skinalem glowa, ze owszem, jezeli trzeba, potrafie je przeliterowac.

— Chcac okazac tym ludziom swoja przyjazn, podjalem pewnego rodzaju ryzyko. Bardzo rzadko mi sie to zdarza.

— Uznalem, ze to dowcip, wiec sie usmiechnalem, z czego wydawal sie zadowolony.

— Osobiscie ubezpieczylem sprzedaz pewnej ilosci towaru.

Zamilkl i spojrzal na mnie, oczekujac jakiejs reakcji.

— Sadze, ze natura produktu jest panu dobrze znana.

— Helikoptery — powiedzialem. Wdawalo sie, ze na tym etapie udawanie idioty nie ma wiekszego sensu.

— No wlasnie, helikoptery. Musze panu powiedziec, ze osobiscie za nimi nie przepadam, ale powiedziano mi, ze wyjatkowo dobrze spelniaja niektore funkcje.

Zaczynal sie robic nieco afektowany — udajac odraze do prostackich, poplamionych olejem maszyn, dzieki ktorym mogl sobie kupic dom i, z tego co wiedzialem, tuzin podobnych — dlatego w imieniu zwyklych ludzi postanowilem sprowadzic rozmowe troche bardziej na ziemie.

— Niewatpliwie — przyznalem. — Helikoptery, ktore pan sprzedaje, potrafia zniszczyc sredniej wielkosci wies w czasie krotszym niz minuta. Razem z wszystkimi jej mieszkancami, rzecz jasna.

Przymknal na sekunde oczy, zupelnie jakby sama mysl o czyms takim sprawila mu bol. Nie trwalo to dlugo.

— Jak juz powiedzialem, panie Lang, nie sadze, abym musial sie przed panem usprawiedliwiac. Nie interesuje mnie, do czego zostanie ostatecznie wykorzystany towar, ktory sprzedaje. Interesuje mnie, ze wzgledu na dobro moich przyjaciol oraz moje wlasne, czy produkt znajdzie odbiorcow.

Splotl dlonie i czekal. Jakby teraz to juz byl moj problem.

— Niech je pan zareklamuje — zaproponowalem. — Na przyklad na ostatnich stronach „Woman's Own”.

— Hm — mruknal, jakbym byl idiota. — Nie jest pan biznesmenem, panie Lang.

Wzruszylem ramionami.

— A ja, widzi pan, jestem — kontynuowal. — Wydaje mi sie wiec, ze powinien pan zaufac mojej wiedzy na temat rynku.

Wydawalo sie, ze przyszla mu do glowy jakas mysl.

— Ostatecznie ja nie osmielilbym sie doradzac panu, jak sie powinno…

Znalazl sie w kropce, poniewaz uswiadomil sobie, ze moje CV nie dawalo zadnych powodow do przypuszczen, ze istnieje cokolwiek, co potrafilbym robic najlepiej.

— Jezdzic na motocyklu? — podpowiedzialem z galanteria.

Usmiechnal sie.

— No wlasnie.

Ponownie usiadl na sofie. Tym razem troche dalej ode mnie.

— Produkt, ktorym sie zajmuje, wymaga, jak sadze bardziej wyrafinowanego podejscia niz reklama na lamach „Woman's Own”. Jezeli produkuje pan nowa pulapke na myszy, to reklamuje ja pan jako nowa pulapke na myszy. Z drugiej strony — wskazal reka w druga strone, aby pokazac mi, jak wyglada druga strona — jezeli probuje pan sprzedac pulapke na weze, najpierw musi pan przekonac wszystkich, ze weze to zle stworzenia. Dlaczego trzeba je lapac? Rozumie pan? Znacznie, znacznie pozniej zjawia sie pan ze swoim produktem. Dostrzega pan sens tego mechanizmu?

Usmiechal sie cierpliwie.

— A wiec — powiedzialem — zamierza pan sfinansowac zamach terrorystyczny i pozwolic, aby panska mala zabawka dala pokaz swoich mozliwosci w wiadomosciach o dziewiatej. Wszystko to juz wiem. Rusty wie, ze wszystko to juz wiem.

Zerknalem na zegarek, starajac sie sprawic wrazenie, ze za dziesiec minut mam jeszcze umowione spotkanie z innym handlarzem bronia. Jednak Morderstone nie byl czlowiekiem, ktorego daloby sie popedzac.

— Zgadza sie, w istocie to wlasnie zamierzam zrobic — powiedzial.

— A jaka wlasciwie ja mialbym w tym odegrac role? No bo jak juz mi pan to wszystko opowiedzial, co niby mialbym zrobic z ta informacja? Umiescic ja w pamietniku? Napisac o tym piosenke? No co?

Morderstone przygladal mi sie przez chwile, wzial gleboki oddech, po czym wypuscil delikatnie i ostroznie powietrze przez nos, zupelnie jakby bral lekcje oddychania.

— Pan, panie Lang, przeprowadzi dla nas ten zamach terrorystyczny.

Milczenie. Dlugie milczenie. Horyzontalny zawrot glowy. Sciany rozleglej sali zblizaja sie z ogromna predkoscia, potem znow oddalaja, przez co czuje sie mniejszy i watlejszy niz kiedykolwiek wczesniej.

— Aha — powiedzialem.

Dalsze milczenie. Wzmaga sie zapach paluszkow rybnych.

— Czy przypadkiem mam w tej sprawie cos do powiedzenia? — wychrypialem. Z jakiegos powodu moje gardlo mnie zawiodlo. — To znaczy, gdybym na przyklad powiedzial, chuj z panem i wszystkimi panskimi krewnymi, czego z grubsza moglbym oczekiwac przy dzisiejszych cenach?

— Teraz przyszla kolej na Morderstone'a, by spojrzec na zegarek. Mialem wrazenie, ze na jego twarzy pojawil sie wyraz znudzenia. Przestal sie tez usmiechac.

— Panie Lang, moim zdaniem nie powinien pan marnowac czasu na rozwazanie tej akurat mozliwosci.

Poczulem powiew zimniejszego powietrza na karku, a kiedy sie odwrocilem, zobaczylem Barnesa i Lucasa stojacych przy drzwiach. Barnes wygladal na odprezonego. Lucas nie. Morderstone skinal glowa i obaj Amerykanie zblizyli sie do nas, podchodzac z obu stron sofy. Staneli naprzeciwko mnie. Morderstone wyciagnal reke przed Lucasem, dlonia do gory, nie podnoszac nawet wzroku.

Lucas odsunal pole marynarki i wyciagnal pistolet. Polautomatyczny steyr, jak sadze, 9 mm. Nie zeby mialo

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату