zdrapuja jego jelita z muru w City. Moze nie byc tak wylewny, jakby tego chcial. A pan, Barnes — posunalem sie nawet do wycelowania w niego palcem — powinien przebadac swoja popieprzona glowe.
Zostawilem go i ruszylem w dol rzeki. Dwaj Carlowie ze sluchawkami wystajacymi z uszu tylko czekali, zeby mi zagrodzic droge.
— Do czego wedlug ciebie to doprowadzi, Lang? — Barnes nie poruszyl sie, mowil tylko troche glosniej. Zatrzymalem sie. — Kiedy jakis arabski playboy wpada do doliny San Martin i kupuje sobie piecdziesiat czolgow Ml Abrams i pol tuzina F16, wypisuje czek na pol miliarda dolarow, to jak sadzisz, do kogo ida pieniadze? Kto je dostaje? Myslisz, ze dostaje je Bill Clinton? Pieprzony David Letterman? Do kogo ida?
— Och, no powiedz, powiedz.
— Powiem ci. Mimo ze sam dobrze wiesz. Ida do Amerykanow. Dwiescie piecdziesiat milionow ludzi otrzymuje te pieniadze.
Szybko wykonalem w myslach kilka prostych rachunkow. Podzielic przez dziesiec, przeniesc dwa…
— Kazdy dostaje dwa tysiace dolarow, prawda? Kazdy mezczyzna, kobieta i dziecko? — cmoknalem z niedowierzaniem. — Tylko dlaczego slysze falsz w tym zdaniu?
— Sto piecdziesiat tysiecy ludzi — powiedzial Barnes — ma prace dzieki tym pieniadzom. Dzieki tej pracy utrzymuja kolejne trzysta tysiecy ludzi. Za pol miliarda dolarow moga kupic mnostwo ropy, mnostwo pszenicy i mnostwo nissanow micra. Kolejne pol miliona ludzi sprzeda im te nissany, kolejne pol miliona je naprawi, umyje przednie szyby, sprawdzi opony. Kolejne pol miliona zbuduje drogi, po ktorych te pieprzone nissany beda jezdzic i nie minie wiele czasu, zanim bedziesz mial dwiescie piecdziesiat milionow dobrych demokratow, pragnacych, aby Ameryka robila te ostatnia rzecz, jaka jej wychodzi. Produkowala bron.
Chwycilem obiema rekami za barierke, poniewaz zakrecilo mi sie w glowie od tej przemowy. No i od czego tu zaczac?
— A wiec trup tu i tam to nic strasznego, jezeli wezmie sie pod uwage dobro naszych porzadnych demokratow. Dobrze zrozumialem?
— Tak jest. I ani jeden z tych porzadnych demokratow nie bedzie odmiennego zdania.
— Mysle, ze Aleksander Woolf bylby odmiennego zdania.
— Wielka mi rzecz.
Patrzylem na rzeke. Woda wygladala na brudna i ciepla.
— Serio, Lang. Wielka mi, kurwa, rzecz. Jeden przeciw masie. Zostal przeglosowany. Tak dziala demokracja. Powiedziec ci cos jeszcze? — odwrocilem sie i spojrzalem na Barnesa; stal przodem do mnie, na jego twarzy odbijalo sie swiatlo z teatralnego billboardu. — Sa jeszcze kolejne dwa miliony obywateli Stanow Zjednoczonych, o ktorych wczesniej nie wspomnialem. Wiesz, co sie z nimi stanie w tym roku?
Ruszyl w moim kierunku. Powoli. Pewnym krokiem.
— Zostana prawnikami?
— Umra — powiedzial. Ta mysl nie wydawala sie go specjalnie martwic. — Starosc, wypadek samochodowy, bialaczka, atak serca, bojka w barze, wypadniecie z okna; kto by zliczyl wszystkie pieprzone powody. Dwa miliony Amerykanow umra w tym roku. Powiedz mi, uronisz lze za kazdym z nich?
— Nie.
— A dlaczego nie, do diabla? Co to za roznica? Smierc to smierc, Lang.
— Roznica polega na tym, ze ja nie mialem z ich smiercia nic wspolnego.
— Jestes zolnierzem, na litosc boska!
Stalismy twarza w twarz. Krzyczal najglosniej jak — mogl, nie wyciagajac przy okazji ludzi z lozek.
— Zostales wyszkolony do zabijania ludzi dla dobra rodakow. Nie tak jest? — Juz chcialem odpowiedziec, ale mi nie pozwolil. — Taka jest prawda czy nie?
Jego oddech mial dziwnie slodki zapach.
— To bardzo zla filozofia, Rusty. Naprawde zla. Przeczytaj sobie jakas ksiazke, na litosc boska.
— Demokraci nie czytaja ksiazek, Lang. Ludzie nie czytaja ksiazek. Ludzie maja filozofie w najglebszych zakamarkach dupy. Jedyne, na czym im zalezy, wszystko, czego oczekuja od rzadu, to stale rosnace place. Rok w rok chca, aby ich zarobki rosly. Jezeli to sie skonczy, wybiora sobie nowy rzad. Tego wlasnie chca ludzie. I nigdy nie chcieli niczego innego. To, przyjacielu, jest demokracja.
Wzialem gleboki oddech. Tak naprawde wzialem kilka glebokich oddechow, poniewaz to, co chcialem teraz zrobic Russellowi Barnesowi mogloby spowodowac, ze nie oddychalbym ponownie przez dluzszy czas.
Nadal mnie obserwowal, czekajac na jakas reakcje, jakas oznake slabosci. Dlatego odwrocilem sie i odszedlem. Carlowie ruszyli mi na spotkanie, zblizajac sie z obu stron, ale sie nie zatrzymywalem, spodziewajac sie, ze nie zrobia niczego, dopoki nie dostana sygnalu od Barnesa. Po kilku krokach najwidoczniej sie poddal.
Carl po lewej stronie chwycil mnie za ramie, ale latwo wyswobodzilem sie z uscisku, przekrecajac jego nadgarstek i spychajac go mocno w dol, tak ze stracil rownowage. Drugi Carl oplotl mi szyje ramieniem na okolo sekunde, zanim wbilem mu stope w podbicie, po czym wymierzylem cios w pachwine. Rozluznil uscisk, a ja znalazlem sie miedzy nimi, pragnac zadac im taki bol, zeby popamietali mnie do konca zycia.
Niespodziewanie odsuneli sie, zupelnie jakby nic sie nie stalo. Doprowadzili do porzadku plaszcze, a ja zrozumialem, ze Barnes musial powiedziec cos, czego nie uslyszalem. Wszedl miedzy Carlow, pochodzac do mnie na bardzo bliska odleglosc.
— No wiec pojmujemy juz, w czym rzecz, Lang — powiedzial. — Naprawde jestes na nas wkurwiony. Nie lubisz mnie ani troche; doprawdy zlamales mi tym serce. Ale w sumie nie ma to nic do rzeczy.
Wytrzasnal z paczki kolejnego papierosa, mnie jednak nie poczestowal.
— Jezeli chcesz nam narobic klopotow, Lang — powiedzial, powoli wypuszczajac dym nosem — bedzie dla ciebie najlepiej, jezeli dowiesz sie, jaka za to zaplacisz cene.
Spojrzal na kogos stojacego za moimi plecami i skinal glowa.
— Morderstwo — powiedzial.
Po czym sie usmiechnal.
Cos podobnego, pomyslalem. To moze byc interesujace.
Jechalismy autostrada M4 przez jakas godzine. Skrecilismy, sadze, gdzies w okolicach Reading. Ogromnie chcialbym podac wam dokladna lokalizacje zjazdu, a takze numery wszystkich mniejszych drog, ktorymi jechalismy, ale poniewaz wieksza czesc drogi spedzilem na podlodze diplomata z twarza wcisnieta w dywanik, mialem nieco ograniczony doplyw danych zmyslowych. Dywanik byl w kolorze ciemnoniebieskim i pachnial cytryna, jezeli ta informacja do czegos wam sie przyda.
Samochod jechal wolniej przez ostatni kwadrans, ale moglo to wynikac rownie dobrze z natezenia ruchu, mgly lub zyraf przebiegajacych co chwile przez droge.
Kiedy wjechalismy na droge wysypana zwirem, pomyslalem, ze zblizamy sie do celu podrozy. Gdyby zgarnac zwir z wiekszosci podjazdow w Anglii, ledwo daloby sie nim wypelnic kosmetyczke. Lada chwila, myslalem, znajde sie na zewnatrz w odleglosci krzyku od drogi publicznej.
Ale to nie byl zwykly podjazd.
Ciagnal sie i ciagnal. Nastepnie ciagnal sie i ciagnal. Nastepnie, kiedy wydawalo mi sie, ze wychodzimy na prosta i zjezdzamy na bok, aby zaparkowac, dalej ciagnal sie i ciagnal.
Wreszcie zatrzymalismy sie.
A potem ruszylismy znowu i podjazd dalej ciagnal sie i ciagnal.
Zaczalem juz podejrzewac, ze byc moze w ogole nie jest to podjazd. Moze po prostu lincoln diplomat zostal zaprojektowany za pomoca fantastycznie precyzyjnej technologii produkcyjnej, aby rozpadac sie na bardzo male kawaleczki po przekroczeniu przewidzianego gwarancja przebiegu. Byc moze to wlasnie fragmenciki podwozia szuraly pod kolami i odpryskiwaly spod opon.
Az w koncu naprawde sie zatrzymalismy. Wiedzialem, ze tym razem zatrzymalismy sie juz na dobre, poniewaz but o rozmiarze dwanascie, ktory odpoczywal na moim karku, poczul sie dostatecznie odprezony, aby sie zsunac i wysiasc z samochodu. Unioslem glowe i wyjrzalem przez otwarte drzwi.
Dom byl okazaly. Niezwykle okazaly. Rzecz jasna na koncu takiego podjazdu nie mogl sie znajdowac zwykly dom rodzinny okupowany przez hipisow; ale mimo wszystko ten byl okazaly. Koniec dziewietnastego wieku, ocenilem, ale kopiujacy rozwiazania z poprzednich wiekow, z duza domieszka francuskosci. No, oczywiscie nie domieszano jej byle jak, ale poddano pieczolowicie procesowi spajania i uwypuklania, przyozdabiania i harmonizowania, fazowania i ukosowania, a bardzo mozliwe, ze dokonali tego ci sami goscie, ktorzy wykonali