oczy.

Ja jednak nie moge czekac, az cos zrobi. Podchodze do gzymsu.

— Co ty wyprawiasz? — mowi Francisco.

— To cos nas zabije — odpowiadam.

— Uratuje nas, Ricky.

— Zabije nas, Francisco.

— Ty zasrany sukinsynu — wrzeszczy Benjamin. — Co ty, kurwa, wyprawiasz?

Wszyscy patrza na mnie. Sluchaja i patrza. A to dlatego, ze siegnalem do malego namiotu z szarego pergaminu i odslonilem znajdujace sie pod nim skarby.

Produkowany przez Brytyjczykow javelin to lekki, naddzwiekowy, przenosny pocisk ziemia-powietrze. Jest wyposazony w dwuetapowy silnik rakietowy o masie calkowitej trzydziesci iles kilogramow, pozwalajacy na uzyskanie faktycznego zasiegu miedzy piecioma a szescioma kilometrami. Mozna go zamowic w dowolnym kolorze, pod warunkiem, ze jest nim oliwkowa zielen.

Jednostka sklada sie z dwoch porecznych czesci: pierwsza to zaplombowana wyrzutnia tubowa zawierajaca pocisk, a druga to polautomatyczny system identyfikacji celow, ktory sklada sie z wielu bardzo malych, bardzo sprytnych, bardzo drogich podzespolow elektronicznych. Pocisk Javelin po zmontowaniu potrafi wykonac swoje zadanie niezwykle skutecznie.

Zestrzeliwuje helikoptery.

To wlasnie dlatego go zamowilem. Za odpowiednim wynagrodzeniem Bob Rayner zalatwilby mi ekspres do parzenia herbaty, suszarke do wlosow albo bmw kabriolet.

Ale ja powiedzialem, nie, Bob, dajmy sobie spokoj z tymi kuszacymi urzadzeniami. Chce kupic duza zabawke. Chce kupic javelina.

Ten konkretny egzemplarz, wedlug Boba, upadl na ciezarowke wyjezdzajaca ze skladu sprzetu wojskowego Armii Brytyjskiej niedaleko Colchester. Zapewne zastanawia was, jak w dzisiejszych czasach moglo dojsc do czegos takiego, gdzie sie podzialy komputerowe ewidencje mienia, pokwitowania, straznicy przy bramie — ale, wierzcie mi, armia nie rozni sie od domu towarowego. Ubytki w magazynie to staly problem.

Javelin zostal ostroznie zdjety z ciezarowki przez znajomych Raynera, ktorzy umiescili go pod podloga furgonetki yolkswagena, gdzie, dzieki Bogu, przejechal bezpiecznie prawie dwa tysiace kilometrow trasy do Tangeru.

Nie mialem pojecia, czy ludzie jadacy furgonetka wiedzieli o jego istnieniu. Dowiedzialem sie tylko, ze pochodzili z Nowej Zelandii.

— Odloz to — krzyczy Benjamin.

— Bo co? — pytam.

— Bo cie, kurwa, zabije! — wrzeszczy, zblizajac sie do krawedzi dachu.

Cisze, jaka zapada, wypelnia odlegle bzyczenie. Rozjuszona mucha w butelce.

— Nic mnie to nie obchodzi — mowie. — Naprawde. Jezeli odloze rakiete, i tak zaraz zgine. A zatem, dzieki, potrzymam ja sobie.

— Cisco — krzyczy zdesperowany Benjamin. — Wygralismy. Powiedziales, ze wygralismy! — Nikt mu nie odpowiada, wiec Benjamin znow zaczyna podskakiwac. — Zabija nas, jezeli zestrzeli helikopter.

Do moich uszu docieraja kolejne krzyki. Wiecej krzykow. Coraz trudniej okreslic, skad dochodza, poniewaz bzyczenie stopniowo przeksztalca sie w terkot. Terkot dochodzacy od strony slonca.

— Ricky — mowi Francisco i orientuje sie, ze stoi tuz obok mnie. — Odloz rakiete.

— Pozabijaja nas, Francisco.

— Odloz rakiete, Ricky. Licze do pieciu. Jezeli jej nie odlozysz, zabije cie. Mowie serio.

Uznaje, ze chyba rzeczywiscie mowi serio. Naprawde wierzy, ze ten dzwiek, trzepot skrzydel, oznacza Laske, a nie Smierc.

— Jeden — zaczyna.

— Twoj wybor, Naimh — mowie, przykladajac oko do gumowego pierscienia wokol celownika. — Powiedz im prawde. Powiedz im, co to za maszyna i co zamierza zrobic.

— Zginiemy przez niego — krzyczy Benjamin; katem oka widze, ze podskakuje gdzies z tylu po mojej lewej stronie.

— Dwa — mowi Francisco. Wlaczam system sterowania. Bzyczenie znika, zagluszone przez dzwieki o nizszej czestotliwosci. Niskie tony. Terkot skrzydel.

— Powiedz im, Naimh. Jezeli mnie zastrzela, wszyscy zginiecie. Powiedz im prawde.

Slonce zakrywa niebo, obojetne i bezlitosne. Nie istnieje nic poza sloncem i terkotem.

— Trzy — mowi Francisco. Czuje dotyk metalu za lewym uchem. Moze to byc lyzeczka, w co jednak watpie.

— Tak czy nie, Naimh? Jak bedzie?

— Cztery — mowi Francisco.

Halas robi sie coraz wiekszy. Rownie wielki jak slonce.

— Rozwal go! — mowi Francisco.

To jednak nie on. To Morderstone. Nie mowi, ale krzyczy. Wpada w furie. Wyrywa sie z kajdanek, krwawi, — wrzeszczy, wierzga nogami, rozrzucajac piasek po calym dachu. Wydaje mi sie, ze Francisco zaczal z kolei krzyczec na niego, mowic mu, zeby sie zamknal, podczas gdy Bernhard i Latifa krzycza na siebie albo na mnie.

Tak mi sie wydaje, ale nie jestem pewien. Wszystko zaczyna sie rozplywac. Usuwa sie w cien, zostawiajac mnie samego posrodku wypelnionego cisza swiata.

Poniewaz teraz go widze.

Maly, czarny, szybki. Moglby byc mucha na szkle celownika.

Absolwent.

Rakiety Hydra. Pociski powietrze-ziemia Hellfire. Karabiny maszynowe kaliber .50. Szescset piecdziesiat kilometrow na godzine. Mam tylko jedna szanse.

Zblizy sie i wybierze cele. Z naszej strony nie musi sie niczego obawiac. Banda zwariowanych terrorystow wymachujaca karabinami maszynowymi. Nie trafiliby nawet we wrota stodoly.

Tymczasem Absolwent jednym nacisnieciem guzika moze wykroic z budynku caly pokoj.

Mam tylko jedna szanse.

Pieprzone slonce. Oslepia mnie, wypala swoj obraz na celowniku.

Od tego blasku z oczu zaczynaja mi leciec lzy, ale trzymam oczy caly czas otwarte.

Odloz rakiete, wola Benjamin. Wrzeszczy mi do ucha z odleglosci tysiaca mil. Odloz rakiete.

Moj Boze, ale jest szybki. Sunie nad dachami niecaly kilometr od nas.

Ty pieprzony zasrancu.

Zimny i twardy przedmiot na karku. Ktos zdecydowanie probuje mnie zniechecic. Wbijajac mi lufe w kark.

— Zastrzele cie! — wrzeszczy Benjamin.

Zdjac oslonke zabezpieczajaca i odciagnac spust. Panski javelin jest teraz uzbrojony.

Nie moge zlapac oddechu.

Odloz rakiete!

Dach eksploduje. Po prostu sie rozpada. Ulamek sekundy pozniej slysze dzwiek karabinu maszynowego. Niewiarygodny, ogluszajacy, wstrzasajacy calym cialem dzwiek. Kawalki kamieni lataja w powietrzu, kazdy z nich rownie smiercionosny jak pocisk, ktory go wybil. Pyl, przemoc i zniszczenie. Krzywie sie i odwracam. Lzy plyna mi po policzkach, kiedy wyswobadzam sie z uscisku slonca.

Przelecial po raz pierwszy. Z niewiarygodna predkoscia. Szybciej niz cokolwiek, co widzialem, nie liczac mysliwca. A zwrot, jaki wykonal, byl po prostu niewiarygodny. Przechylil sie na skrzydlo i okrecil wokol wlasnej osi. Przelot z maksymalna predkoscia, obrot, przelot z maksymalna predkoscia w druga strone. Nie zwolnil ani na sekunde.

Вы читаете Sprzedawca broni
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×