Czulem w ustach smak spalin.
Unioslem ponownie javelina i w tym momencie zobaczylem glowe i ramiona Benjamina. Chuj wie, gdzie byla reszta.
Francisco znowu krzyczy cos w moja strone, tym razem po hiszpansku. Nigdy nie dowiem sie, o co mu chodzilo.
Nadlatuje. Czterysta metrow.
Tym razem naprawde go widze.
Tym razem mialem slonce za plecami, wschodzace, rozpedzajace sie, oswietlajace z pelna moca maly, czarny pakunek nienawisci lecacy w moja strone.
Skrzyzowanie linii. Czarny punkt.
Leci po prostej. Zadnych unikow. Po co mialby sie tym przejmowac? Banda zwariowanych terrorystow, co oni nam moga zrobic?
Widze twarz pilota. Nie w celowniku, ale w umysle. Obraz twarzy pilota pojawil mi sie w umysle podczas pierwszego przelotu.
No, dalej.
Nacisnalem spust, pobudzajac baterie termiczna, i napialem miesnie, kiedy sila odrzutu silnika startowego odepchnela mnie w kierunku gzymsu.
Newton, pomyslalem.
Nadlatujesz. Jak zawsze szybko, najszybciej na swiecie, ale tym razem cie widze.
Widze cie, ty pieprzony zasrancu.
Silnik marszowy drugiego etapu zapalil, wypychajac ochoczo javelina z wyrzutni. Niech pies zobaczy krolika.
Trzymam go. Nic wiecej nie musze robic. Trzymam go na przecieciu linii celownika.
Kamera w jednostce celowniczej sledzi plomien wydobywajacy sie z ogona pocisku, porownuje go z danymi z celownika — w przypadku jakiejkolwiek niezgodnosci wysyla do rakiety sygnal korygujacy tor lotu.
Musze tylko utrzymywac cel na przecieciu linii.
Dwie sekundy.
Jedna sekunda.
Przelatujacy kamyk zranil Latife w policzek; mocno krwawi.
Siedzielismy w biurze Beamona i probowalismy zatamowac krwawienie recznikiem, podczas gdy Beamon trzymal nas na muszce steyra.
Niektorzy z pozostalych zakladnikow rowniez chwycili za bron i rozproszyli sie po pokoju, wygladajac nerwowo przez okna. Rozejrzalem sie dookola, zobaczylem zdenerwowanie malujace sie na ich twarzach i nagle poczulem sie wyczerpany. I glodny. Glodny jak wilk.
Z korytarza dobiegly jakies halasy. Odglosy krokow. Krzyki po arabsku, francusku i angielsku.
— Mozesz zrobic glosniej? — poprosilem Beamona.
Zerknal przez ramie na telewizor, gdzie jakas blondynka poruszala do nas ustami. Na dole ekranu widnial napis: „Connie Fairfax — Casablanca”. Odczytywala cos.
Beamon podszedl do telewizora i podkrecil dzwiek.
Connie miala sympatyczny glos.
Latifa miala sympatyczna twarz. Krew wydobywajaca sie z rany zaczynala gestniec.
— … przekazane trzy godziny temu stacji CNN przez mloda kobiete o wygladzie Arabki — powiedziala Connie, a na ekranie pojawil sie film przedstawiajacy maly, czarny helikopter najwyrazniej borykajacy sie z powaznymi problemami. Connie czytala dalej:
— Nazywam sie Thomas Lang. Zostalem zmuszony do tego przez oficerow amerykanskich sluzb wywiadowczych, rzekomo w celu przenikniecia do organizacji terrorystycznej o nazwie Miecz Sprawiedliwosci.
Na ekranie ponownie pojawila sie Connie. Podniosla wzrok i dotknela sluchawki w uchu.
Meski glos zapytal:
— Connie, czy oni przypadkiem nie byli odpowiedzialni za to zabojstwo w Austrii?
Connie potwierdzila, ze ma calkowita racje. Poza tym, ze to sie stalo w Szwajcarii.
Ponownie przeniosla wzrok na kartke papieru.
— Miecz Sprawiedliwosci jest tak naprawde finansowany przez zachodniego sprzedawce broni dzialajacego wspolnie z osobami, ktore zdradzily CIA.
Krzyki na korytarzu ucichly i kiedy wyjrzalem przez drzwi, zobaczylem Solomona, ktory stal w progu i patrzyl na mnie. Skinal glowa raz, po czym powoli wkroczyl do pokoju, lawirujac miedzy resztkami zniszczonych mebli. Grupka obcislych koszul pojawila sie za jego plecami.
— To prawda! — krzyknal Morderstone i ponownie zwrocilem wzrok na ekran telewizora, aby zobaczyc, co — udalo im sie nagrac z jego wyznania na dachu. Nie najlepiej to wypadlo, musze przyznac. Czubki dwoch glow poruszajace sie od czasu do czasu. Glos Morderstone'a byl znieksztalcony, nakladaly sie na niego stlumione odglosy z tla, a to dlatego, ze nie udalo mi sie umiescic mikrofonu dostatecznie blisko drabinki pozarowej. Tak czy inaczej wiedzialem, ze to on mowi, a to znaczylo, ze pozostali tez wiedza.
— Na koncu oswiadczenia pan Lang — kontynuowala Connie — podal CNN czestotliwosc VHF 254. 125 megahercow, z ktorej pochodzi to nagranie. Nie udalo sie jeszcze zidentyfikowac glosow, jakie sie na nim znajduja, ale wydaje sie…
Dalem znak reka Beamonowi.
— Moze pan sciszyc — powiedzialem.
Nie zrobil tego, a ja nie mialem zamiaru sie z nim sprzeczac.
Solomon przysiadl na krawedzi biurka. Przez chwile przygladal sie Latifie, pozniej przeniosl wzrok na mnie.
— Nie powinienes sie przypadkiem zajac zgarnianiem podejrzanych? — zapytalem.
Solomon usmiechnal sie nieznacznie.
— Pan Morderstone jest w tej chwili bardzo zgarniety — powiedzial. — A panna Woolf znajduje sie w dobrych rekach. A jezeli chodzi o Russella P Barnesa…
— Siedzial za sterami Absolwenta — dokonczylem.
Solomon uniosl brew. A dokladnie zostawil ja na — swoim miejscu, za to opuscil nieznacznie reszte ciala. Sprawial wrazenie, jakby nie mial ochoty na kolejne niespodzianki.
— Rusty latal helikopterami w piechocie morskiej — wyjasnilem. — Przede wszystkim dlatego wmieszal sie w te sprawe. — Delikatnie odjalem recznik od twarzy Latify i przekonalem sie, ze krwawienie ustalo. — Myslisz, ze moge stad zadzwonic?
Dziesiec dni pozniej wrocilismy do Anglii na pokladzie rafowskiego herculesa. Siedzenia byly twarde, w kabinie panowal halas i nie puscili nam filmu. Mimo to czulem sie szczesliwy.
Czulem sie szczesliwy, widzac Solomona spiacego w drugim koncu kabiny. Podlozyl sobie pod glowe zwiniety brazowy plaszcz przeciwdeszczowy, rece zlozyl na brzuchu. Solomon w kazdej sytuacji byl dobrym przyjacielem, ale kiedy spal, czulem, ze niemal go kocham.
A moze tylko rozgrzewalem swoj mechanizm milosny, przygotowujac go dla kogos innego.
Tak, prawdopodobnie to wlasnie mialo miejsce.
Wyladowalismy na lotnisku RAF-u w Coltishall zaraz po polnocy. Stado samochodow podazalo za nami, kiedy kolowalismy w strone hangaru. Zatrzymalismy sie i po chwili drzwi otworzyly sie ze szczekiem i na poklad wsiadlo zimne powietrze Norfolk. Wzialem gleboki oddech.
ONeal czekal na zewnatrz z rekami wetknietymi gleboko w kieszenie plaszcza i ramionami owinietymi wokol uszu. Na moj widok podniosl podbrodek i zaprowadzil nas z Solomonem do rovera.
ONeal i Solomon usiedli z przodu, a ja wslizgnalem sie za nich — powoli, aby nacieszyc sie ta chwila.
— Czesc — powiedzialem.
— Czesc — powiedziala Ronnie.
Zapadlo milczenie z gatunku tych lepszych. Usmiechalismy sie do siebie i kiwalismy glowami.