- Ten kanal to nic nadzwyczajnego - stwierdzil z cierpietniczym wyrazem twarzy.
Koniecznosc udzielania wyjasnien laikowi wyraznie mu sie nie podobala. Wczesniej kilkakrotnie zaznaczyl stanowczo, ze dla grupy szturmowej bede stanowil tylko balast i po sforsowaniu drzwi do budynku moja rola sie konczy.
- Ma wysokosc ledwo czterdziestu, czterdziestu paru centymetrow, z trudem mozna sie przecisnac. W dodatku wlaz prowadzacy do piwnic budynku jest zaspawany, bo kiedys wychodzily tamtedy szczury. Kilka metrow dalej przebiega rura z gazem. Zeby odblokowac wlaz, bedziemy musieli uzyc materialow wybuchowych - jesli ladunek bedzie zbyt maly, nie wyleziemy stamtad, jak przesadzimy, pojdzie rura z gazem…
Przelknalem nerwowo sline - w wypadku niepowodzenia zaden z zolnierzy nie bedzie mogl sie wycofac z kanalu, zgina pod gruzami albo usmaza sie zywcem.
- Hmm… - odchrzaknalem niepewnie, widzac, jak spojrzenia wszystkich znowu koncentruja sie na mnie. - To ja juz wole biec przez te miny - oswiadczylem.
Rosjanie rykneli smiechem.
* * *
Podjezdzalismy powoli do linii drugiego, wewnetrznego kordonu. Ta sama furgonetka, ktora co noc o polnocy przywozila zmiennikow pilnujacym budynku policjantom. No - powiedzmy - wygladajaca tak samo. Nasz samochod mial kuloodporne szyby i wzmocniona konstrukcje, podwozie moglo wytrzymac wybuch nie tylko miny przeciwpiechotnej, ale i przeciwpancernej. Normalnie powinnismy zatrzymac sie sto metrow od celu, ale Dzuma podjal decyzje, aby przejechac podrasowanym wozem dodatkowo polowe tego dystansu. Samochod zabezpieczal nas przed minami, lecz zwiekszal z kolei zagrozenie ostrzalem z ciezkiej broni. Jedno trafienie z granatnika moglo wyeliminowac cala grupe. Terrorysci posiadali kilka sztuk granatnikow najnowszej generacji, zdolnych do strzelania przeciwczolgowymi pociskami tandemowymi mogacymi przebic nawet pancerz reaktywny. W przypadku trafienia nasza furgonetka byla bez szans.
Kierowca, Pasza Zulczyk, poprawil okulary taktyczne chroniace przed oslepieniem, zacisnal zeby i wdusil gaz. Nocna cisze przerwalo wycie silnika, na tym etapie nie dalo sie juz nic zrobic, pilka byla w grze.
- Teraz! - uslyszalem w wetknietej w ucho sluchawce.
Zamknalem oczy i policzylem do pieciu, rozlegl sie brzek rozbijanych szyb, eksplodowaly granaty blyskowe. Byc moze kogos udalo sie oslepic… Samochodem zarzucilo raz, potem drugi. Miny. Pasza zakrecil wozem w kontrolowanym poslizgu, ustawiajac furgonetke tylnymi drzwiami w strone urzedu.
- Za mna! - ryknalem, wyskakujac z auta.
Na plecach mialem przypiety odblaskowy znacznik majacy ulatwic innym podazanie po moich sladach. Tuz obok zalomotala seria z wielkokalibrowego karabinu, rozlegl sie krzyk. Ktos strzelal zza moich plecow do okien, znowu ponuro zahuczal wkm. Nie uzywalismy takiej broni ze wzgledu na zakladnikow, jesli trafi nas seria, zadna kamizelka kuloodporna tego nie wytrzyma. Mialem na sobie amerykanska kamizelke Dragon Skin, najlepsza w oddziale, jednak nie czulem sie tym specjalnie podniesiony na duchu, bo bieglem na czele…
Kilka metrow przed drzwiami eksplozja powalila mnie na ziemie, przekoziolkowalem odruchowo - to jeden z usilujacych mnie wyprzedzic zolnierzy trafil na mine. Rozlegl sie przerazliwy skowyt, katem oka zobaczylem, ze ktos odciaga rannego za uchwyt ewakuacyjny na kamizelce. Wpadlismy do srodka, zostalem nieco z tylu, ale wbrew rozkazom Dzumy nie zatrzymalem sie przy drzwiach. Ruszylem po schodach w gore. Zewszad dobiegaly krzyki i odglosy strzalow. Nie spieszylem sie, znalem swoje mozliwosci, wiedzialem, ze dalszy rozwoj sytuacji nie zalezy juz ode mnie, jednak cos ciagnelo mnie dalej, w glab budynku. Kiedy ujrzalem walczaca z zarosnietym typem kobiete, strzelilem odruchowo, trafiajac napastnika w ramie. Niestety, nie to, w ktorym trzymal bron. Poczulem potezne uderzenie w piers, potem w noge, ktora zalamala sie nagle pode mna, padajac, dostrzeglem lezace na podlodze dziecko. Swiat zawirowal, wydawalo mi sie, ze slysze glos Olega i rozpaczliwy kobiecy placz. Ktos mnie niosl, zdzieral ze mnie mundur, otoczyl mnie zapach lekow, a pozniej byl juz tylko blask bezcieniowych lamp. Gdzies z oddali uslyszalem glos Anny.
- Wez mnie za reke - poprosilem.
Jednak Anna odeszla. Zapadlem w ciemnosc.
* * *
Ocknalem sie, slyszac glosne pochrapywanie; kiedy otworzylem oczy, przez dluzsza chwile mrugalem, zanim odzyskalem ostrosc wzroku. Wzgledna ostrosc. Biale plaszczyzny scian falowaly, powodowaly zawroty glowy. Naprezylem miesnie, cialo oblal mi lodowaty pot - nie czulem lewej nogi. Naprzeciwko mnie, przy drzwiach skromnej, szpitalnej izolatki, spal mezczyzna. Nie moglem dostrzec, kim jest, cos mi go zaslanialo. Po paru minutach zawzietego mrugania i krecenia glowa zidentyfikowalem ograniczajacy widocznosc przedmiot jako wlasna noge na wyciagu. Odetchnalem. Jesli nawet byla poharatana, przynajmniej ja mialem…
Moje ruchy zbudzily spiocha, kleknal przy lozku. Dzuma.
- Jak tylko wyzdrowiejesz, to ci wpierdole - powiedzial bez zadnego wstepu. - Nie wiem, jak to jest u was w wojsku, ale tu wykonuje sie otrzymane rozkazy. A ty wbrew mojemu poleceniu polazles na gore.
Probowalem odpowiedziec, ale nie bylem w stanie wydobyc glosu z wyschnietego na wior gardla. Oleg zamoczyl w szklance wody patyk owiniety wata i delikatnie zwilzyl mi usta. Przelknalem kilka kropel, ruchem oczu poprosilem o wiecej.
- W zasadzie mozesz juz pic, tylko sprobuj sie nie zakrztusic.
Uniosl lekko moja glowe, pozwolil wypic pare lykow.
- Na razie wystarczy - oznajmil.
- Co z ta kobieta? - wychrypialem. - Dziecko nie zyje?
- Zyje - westchnal. - Jego matka tez. W dodatku i ona, i moi ludzie maja cie za bohatera. Uwazaja, ze specjalnie odwrociles uwage tego zbira, aby dac im mozliwosc celnego strzalu. Moja ekipa to proste rosyjskie chlopaki, do glowy im nie przyjdzie, ze ktos moze byc tak popierdolony, zeby strzelac w co innego niz leb, a potem liczyc na cud boski…
- Tam byl ktos jeszcze?
- Nawet nie zauwazyles, prawda? - Wywrocil wymownie oczyma. - Byl. Dwuosobowy zespol chcial wykonczyc tego smiecia, ale on zaslonil sie kobieta. No i wtedy ty wkroczyles do akcji niczym inspektor