- Nie dostaje pan juz zadnych srodkow przeciwbolowych, a gleboki sen jest panu potrzebny, przyspiesza zrastanie sie kosci. Chodzi mi o to, ze zostawianie pana sam na sam z piekna kobieta nie jest obecnie najlepszym pomyslem z… ortopedycznego punktu widzenia.
Zamurowalo mnie. Malgorzata sie rozesmiala.
- Moze pan nas zostawic samych, doktorze - powiedziala. - On mnie w tym stanie nie dogoni, a ja obiecuje, ze nie bedzie zadnych komplikacji.
Lekarz spojrzal na nia sceptycznie, ale podniosl sie ze steknieciem z krzesla i wyszedl z separatki.
- Dbaja tu o ciebie - zauwazyla.
Potwierdzilem nieartykulowanym mruknieciem.
- Jak zwykle wymowny…
- Jestem oszolomiony - przyznalem. - Nie spodziewalem sie, ze przyjedziesz.
Malgorzata wstala i podeszla do okna, widzialem, jak zacisnela piesci. Wyraznie walczyla ze soba, jakby nie byla do konca zdecydowana, czy powiedziec cos, czy milczec. Od momentu poglebienia naszej znajomosci nigdy nie czula sie w mojej obecnosci skrepowana. Do teraz.
- Nie moglam wytrzymac bez ciebie - odezwala sie napietym, niespokojnym glosem.
- To mile, jednak…
- Nie moge spac, nie moge jesc, nie moge pracowac - przerwala mi gwaltownie. - Jestem od ciebie uzalezniona i wcale mi sie to nie podoba!
- Dlaczego?
- Boje sie - odparla. - Boje sie tego, co mozesz mi zrobic, bo zgodze sie na wszystko, zeby z toba zostac.
Ukryla twarz w dloniach, nadal odwrocona do mnie plecami.
- Podejdz do mnie - poprosilem.
Po chwili szlochala w moich ramionach. Glaskalem ja po glowie w milczeniu. Nie wiedzialem, co powiedziec. Domyslalem sie, ze Malgorzata mnie lubi, ale nie przypuszczalem, ze sprawy zaszly tak… daleko.
- Przeciez cie nie skrzywdze, nie potrafilbym - powiedzialem wreszcie.
- Nie tego boje sie - odparla. - Chodzi mi o to, ze nasze uczucia sa nierownomiernie rozlozone. Ja cie kocham, a ty mnie lubisz…
Zatkalo mnie. Nie jestem przyzwyczajony do tego, by kobiety obsypywaly mnie milosnymi wyznaniami. Wyczuwaja we mnie cos dziwnego, cos, co kaze im o mnie myslec w kategoriach romansu, nie dozgonnej milosci. I nie dziwota, z wielu wzgledow nie jestem najlepszym kandydatem do stalego zwiazku. Szczerze mowiac, nigdy takiego nie szukalem, dopiero Anna wyzwolila we mnie uczucia, jakich sie u siebie nie spodziewalem.
- Moze - mruknalem. - A moze nie, trudno mi sie w tym rozeznac, nie jestem ekspertem w dziedzinie rozpoznawania czyichkolwiek uczuc, nawet wlasnych. - Rozesmialem sie gorzko.
Malgorzata wysunela sie z moich objec, spojrzala na mnie ze zdziwieniem w oczach.
- Nie rozumiem. - Pokrecila glowa. - Przeciez kazdy wie, co czuje.
Kiedys Maks udzielil mi rady: „Jesli nie wiesz, co powiedziec, mow prawde”. Powiedzialem. Mowilem o swoim dziecinstwie, o Siwym, o trawiacej mnie latami zadzy zemsty. Opowiedzialem o dlugim jak wiecznosc okresie, w ktorym jedynym uczuciem, jakie zywilem do siebie, byla pogarda. Wspomnialem o Annie i strachu przed kolejna utracona miloscia. Przyznalem sie do tkwiacego gdzies we mnie okrucienstwa.
- Teraz wiesz wszystko - zakonczylem. - Podobno w kazdym z nas drzemie bestia, ta moja ma wyjatkowo lekki sen. Moze dlatego tak dobrze dogaduje sie z ruska mafia i Specnazem? Bo gdyby skrzywdzono kogos, kto jest mi bliski, mialbym gdzies prawo, a moze i zasady Michala Archaniola.
- Nie moge w to wrecz uwierzyc - wyjakala Malgorzata. - Jak ktos mogl dopuscic, aby latami maltretowano dzieci?
- Takie jest zycie - stwierdzilem beznamietnie. - Jedni maja wiecej szczescia, inni mniej.
- A co z tym parszywcem? Z Siwym?
- Nie wiem i nie jestem pewien, czy chcialbym wiedziec.
- Nie rozumiem?
- Maks powiedzial, ze sie nim zajal. To znaczy, ze Siwy nie istnieje jako problem, po prostu go nie ma.
- Jak pomysle, ze gdzies sobie spokojnie zyje…
- Nie, Maks sie nim zajal - powtorzylem cierpliwie.
- Maks nikogo nie straszy. Jezeli siega po bron, to tylko dlatego, zeby zabic. Jesli powiedzial, ze Siwy nie stanowi juz zadnego problemu, to znaczy, ze moj przybrany tatus nie zyje. Nie ma innej mozliwosci, Maks nie rzuca slow na wiatr. Przestraszony moze odzyskac odwage, wypedzony powrocic i znowu stac sie zagrozeniem. Tylko martwi nie sa niebezpieczni…
- Chce wiedziec - powtorzyla uparcie.
- Dobrze - westchnalem. - Gdy wrocimy do Polski, to go spytam.
Bylem niemal pewien, ze tego pozaluje, ale obietnica to obietnica. Mam wiele wad, lecz dotrzymuje slowa. Nawiazujac kontakty ze swoim „rodzenstwem”, zalatwilem sprawe jedynie czesciowo; aby postawic kropke nad i, musialem poznac los Siwego. Tyle ze nie mialem na to ochoty, podswiadomie wyczuwalem, ze Maks wymyslil dla niego cos specjalnego…