dzwiga jakis straszny ciezar. Szevek nie widzial dotad, by jakas praca angazowala w takim stopniu wszystkie moce ciala.
Nie mogl patrzec na taki znoj i nie pospieszyc z pomoca. Mogl sluzyc Takver za podpore i oparcie, gdy chciala sie podniesc. Metoda prob i bledow predko odkryli najlepsza pozycje i utrzymywali ja az do przybycia poloznej. Takver rodzila w kucki, przyciskajac twarz do uda Szeveka, a dlonie wczepiajac w jego splecione ramiona.
— Oto i jest — powiedziala cicho akuszerka, zagluszana ciezkim jak dudnienie silnika dyszeniem Takver, odbierajac wysuwajaca sie oslizgla, wyraznie jednak ludzka istote. Chlusnela krew, a potem wypadla jakas bezksztaltna, nieludzka juz forma. Szeveka ze zdwojona moca chwycil za gardlo strach, o ktorym juz zapomnial.
To co zobaczyl, bylo smiercia. Takver puscila jego rece i bezwladna jak worek osunela sie do jego stop. Pochylil sie nad nia, zdretwialy z przerazenia i zalu.
— Dobrze — powiedziala akuszerka — pomoz sie jej odsunac, zebym to mogla sprzatnac.
— Chcialabym sie umyc — wyszeptala slabo Takver.
— Pomoz jej sie umyc. Wez te jalowa odziez — tam lezy.
— Aaaaa! — odezwal sie jakis nowy glos.
Wydawalo sie, ze pokoj jest pelen ludzi.
— A teraz — zadysponowala akuszerka — daj jej dziecko do piersi, to pomoze zahamowac krwotok. Ja musze odniesc to lozysko do zamrazarki w klinice, wracam za dziesiec minut.
— A gdzie… gdzie jest…
— W lozeczku! — rzucila akuszerka wychodzac.
Szevek zlokalizowal male lozeczko, ktore od czterech dekad czekalo w pogotowiu w kacie pokoju, i lezace w nim niemowle.
Polozna — mimo tego szalonego galopu wydarzen — zdazyla je juz obmyc, a nawet odziac w koszulke, totez nie wygladalo juz tak rybio i oslizgle jak w pierwszej chwili. Na dworze nie wiedziec kiedy zrobilo sie ciemno, a popoludnie z rownie osobliwa chyzoscia przeszlo niepostrzezenie w wieczor. Palila sie lampa. Szevek podniosl dziecko, zeby je podac Takver. Mialo niewiarygodnie mala twarzyczke i duze, delikatne, zamkniete powieki.
— Daj mi je — powiedziala Takver. — Och, pospiesz sie, prosze, i podaj mi je.
Podszedl do niej i bardzo ostroznie polozyl niemowle na jej brzuchu.
— Ach! — wydala cichy okrzyk najczystszego triumfu. — Chlopiec czy dziewczynka? — spytala po chwili sennie.
Szevek siedzial obok na lozku. Zajrzal pod koszulke, nieco zmieszany jej dlugoscia w stosunku do niezwykle krotkich nozek.
— Dziewczynka.
Wrocila polozna i uporzadkowala wszystko.
— Doskonale sie sprawiliscie — powiedziala, do obojga kierujac swa pochwale. Zgodzili sie z nia. — Zajrze tu jeszcze z rana — zapowiedziala wychodzac.
Mala i Takver juz spaly. Szevek polozyl glowe obok glowy swojej partnerki. Przywykl do przyjemnego, pizmowego zapachu jej ciala. Teraz ten zapach sie zmienil; stal sie duszny, nieuchwytny, przepojony wonia snu. Delikatnie objal Takver ramieniem i w pokoju przesyconym cieplem zycia zapadl w sen u boku spiacej z dzieckiem przy piersi kobiety.
Odonianin wstepowal zwiazek monogamiczny, tak jak podejmowal inne wspolne przedsiewziecie w zakladzie produkcyjnym, w balecie czy w mydlarstwie. Partnerstwo bylo takim samym dobrowolnie zawiazywanym zwiazkiem jak kazdy inny. Dopoki funkcjonowalo — dopoty trwalo; kiedy przestawalo funkcjonowac — rozpadalo sie. Nie bylo instytucja, lecz funkcja. Nie mialo innej sankcji procz sumienia jednostki.
Pozostawalo to w pelnej zgodzie z teoria spoleczna Odo. Waznosc przyrzeczenia — nawet tego nie ograniczonego terminem — lezala u podstaw jej nauki; mogloby sie zdawac, ze wolnosc zmiany, na ktora kladla nacisk Odo, winna odbierac wage idei przyrzeczenia i przysiegi — wolnosc jej skladania przydawala jej w istocie znaczenia. Przyrzeczenie jest obraniem kierunku, samoograniczeniem sie w wyborze. Jesli nie obiera sie zadnego kierunku — nauczala Odo — jesli czlowiek podaza donikad, nie dokona sie tez zadna zmiana. Jego wolnosc wyboru i zmiany nie zostanie wykorzystana, zupelnie tak jak gdyby siedzial w wiezieniu — takim, ktore sam zbudowal — lub tkwil w labiryncie, w ktorym zadna z drog nie jest lepsza od innych. Odo uwazala przyrzeczenie, przysiege i wiernosc za najistotniejsze wsrod zawilych sciezek wolnosci.
Wielu bylo zdania, ze w odniesieniu do zycia seksualnego idea wiernosci zastosowana zostala nietrafnie. Fakt, ze Odo byla kobieta — utrzymywano — zwiodl ja na manowce, kazac odrzucic prawdziwa wolnosc seksualna; pod tym wzgledem, i nie tylko, idee Odo nie byly dla ludzi. Krytycznie na ten temat wypowiadaly sie rownie czesto kobiety, jak i mezczyzni, wydaje sie wiec, ze Odo okazala tu niezrozumienie nie tyle plci meskiej, ale tez calego typu czy odlamu ludzkosci — tych mianowicie, dla ktorych eksperyment jest dusza seksualnej rozkoszy.
Choc ich jednak nie rozumiala i uwazala najpewniej za przejaw zaborczego odchylenia od normy — bo przeciez przedstawiciele rodzaju ludzkiego, jesli nie z natury juz monogamiczni, przywiazuja ‘C wszak do siebie okresowo — przychylniejszy grunt przygotowa1 dla rozwiazlych niz dla tych, ktorzy podejmowali probe trwalego partnerstwa. Zadne prawa, ograniczenia, kary, grzywny czy dezaprobata nie krepowaly seksualnej aktywnosci dowolnego rodzaju, wyjawszy gwalt na dziecku lub kobiecie, za ktory to czyn sasiedzi gwalciciela mogli niezwlocznie wymierzyc mu kare — o ile nie zdolal oddac sie wczesniej w lagodniejsze rece osrodka terapeutycznego. Seksualne molestowanie nalezalo jednak do rzadkosci w spoleczenstwie, w ktorym pelne zaspokojenie plciowej potrzeby uznawane bylo od wieku pokwitania za norme, jedynym zas, jakkolwiek lagodnym ograniczeniem, jakim spoleczenstwo obwarowalo aktywnosc seksualna, byl nacisk kladziony na jej prywatnosc — postulat skromnosci, narzucany przez zycie we wspolnocie.
Z kolei ci, ktorzy podejmowali sie zawiazania i utrzymania partnerstwa — czy to homo — czy heteroseksualnego — napotykali przeszkody nie znane tym, ktorzy kontentowali sie przygodnym seksem. Musieli stawic czolo nie tylko zazdrosci, zadzy posiadania oraz innym chorobom namietnosci, dla ktorych rozwoju zwiazek monogamiczny stanowi grunt tak odpowiedni, ale i zewnetrznym naciskom organizmu spolecznego. Para podejmujaca partnerstwo czynila to ze swiadomoscia, ze moze zostac w kazdej chwili rozdzielona przez wymogi podzialu pracy.
Kompoprac — Komisariat Podzialu Pracy — staral sie nie rozdzielac par i laczyc je na ich prosbe, gdy tylko bylo to mozliwe; ale to nie zawsze dawalo sie zrobic, szczegolnie w przypadkach pilnych werbunkow, nikt tez nie oczekiwal od Kompopracu, ze dla osiagniecia tego celu bedzie zmienial spisy badz przeprogramowywal komputery. Anarresyjczyk zdawal sobie sprawe, ze aby przetrwac, osiagnac cos w zyciu, musi byc gotow udac sie tam, gdzie jest potrzebny, i wykonac prace, ktora wykonac trzeba.
Wzrastal ze swiadomoscia, ze podzial pracy to w zyciu rzecz najwazniejsza, pilna i nieustajaca potrzeba spoleczna — partnerstwo zas jest sprawa osobista, wyborem, ktorego wolno dokonac jedynie w obrebie tego istotniejszego wyboru.
Gdy wyboru kierunku dokonuje sie jednak z wlasnej woli i podaza obrana droga z ochota, czlowiekowi wydaje sie, ze wszystko mu sprzyja. Podobnie mozliwosc rozlaczenia sprzyjala czesto umocnieniu wiernosci partnerow. Szczere i niewymuszone jej dochowywanie w spoleczenstwie, w ktorym nie przewidziano zadnych prawnych ani moralnych sankcji za niewiernosc, zachowywanie jej przez okres dobrowolnie podjetej rozlaki, ktora zaczac sie mogla w kazdej chwili i trwac lata, stanowilo cos w rodzaju wyzwania. A istota ludzka lubi podejmowac wyzwania, wolnosci szuka w przeciwnosciach losu.
W roku 164 wielu ludziom, ktorzy by sami z siebie nigdy wolnosci nie szukali, dano jej zakosztowac — i spodobala im sie, polubili smak proby i niebezpieczenstwa. Susza, ktora zaczela sie latem 163, nie zelzala i zima. Latem 164 bieda byla juz wielka, grozila katastrofa, gdyby susza potrwala dluzej.
Obowiazywalo scisle racjonowanie; pobor do pracy byl przymusowy. Zmagania o wyprodukowanie dostatecznej ilosci pozywienia i rozprowadzenie go przybraly charakter zacietej, rozpaczliwej walki. A jednak ludzie nie popadali w rozpacz. Pisala Odo:
Dziecie wolne od grzechu posiadania i przymusu ekonomicznej rywalizacji wzrosnie przepelnione wola czynienia tego, co niezbedne, zdolne czerpac radosc z tego, co czyni. Tym, co zabija dusze, jest praca bezsensowna. Szczescie karmiacej matki, nauczyciela, wracajacego z lupem mysliwego, dobrego kucharza, zrecznego rekodzielnika, kazdego wreszcie, kto wykonuje prace pozyteczna i wykonuje ja dobrze — ta trwala