mieszkaniami.
Z dwoch pozostalych posiadlosci jedna znajdowala sie w Homestead, widac bylo stamtad gigantyczne wysypisko miejskie zwane przez okolicznych mieszkancow Monte di Spazzatura (gora smieci). Druga lezala takze na poludniowym krancu miasta, tuz przy Quail Roost Drive.
Dwa domy: moglbym sie zalozyc, ze do jednego z nich dopiero co wprowadzil sie ktos nowy i robil rzeczy, ktore moglyby sploszyc panie z komitetu powitalnego. Oczywiscie, zadnych gwarancji, ale to naprawde wydawalo sie prawdopodobne, a nadeszla juz pora lunchu.
Baleen to bardzo droga restauracja, do ktorej nie odwazylbym sie wejsc z moimi skromnymi srodkami. Dzieki debowym panelom panowala tu swoista elegancja, ktora sprawiala, ze czulo sie potrzebe zalozenia fularu i getrow. Rozciagal sie stamtad takze jeden z najlepszych w miescie widokow na zatoke Biscayne, a jesli ktos mial szczescie, to w restauracji bylo pare stolikow, ktore pozwalaly podziwiac jej pejzaz. Albo Kyle mial szczescie, albo jego urok osobisty wywarl tak magiczne wrazenie na glownym kelnerze, ze razem z Deborah czekali przy jednym ze stolikow z widokiem na zatoke, trudzac sie nad butelka wody mineralnej i talerzami z czyms, co okazalo sie ciasteczkami krabowymi. Chwycilem jedno i ugryzlem, siadajac na krzesle naprzeciwko Kyle’a.
— Mniam — powiedzialem. — To tutaj musza isc kraby po smierci.
— Debcia mowila, ze cos dla nas masz — rzekl Kyle. Popatrzylem na siostre, ktora zawsze byla Deborah albo Debs, ale z pewnoscia nigdy Debcia. Nic jednak nie powiedziala i chyba chciala, zeby ta bezczelnosc uszla mu plazem, skierowalem wiec uwage z powrotem na Kyle’a. Znow zalozyl modne okulary przeciwsloneczne, a jego smieszny rozowiutki pierscionek rzucal blyski, kiedy beztrosko odgarnial reka wlosy z czola.
— Mam nadzieje, ze cos odkrylem — zagailem. — Ale bede sie staral, zeby sie nie zaczerwienic.
Kyle rzucil mi dlugie spojrzenie, potem pokrecil glowa i niechetny usmiech uniosl mu kaciki ust moze o jakies cwierc centymetra.
— W porzadku — zgodzil sie. — Spieprzylem sprawe. Ale bylbys zaskoczony, jak czesto taka metoda naprawde dziala.
— Jestem pewien, ze wprawiloby mnie to w oslupienie — przyznalem. — Podalem mu wydruk z mojego komputera. — Kiedy bede chwytal oddech, ty moze zechcesz na to zerknac.
Kyle sciagnal brwi i rozlozyl papier.
— Co to jest?
Deborah pochylila sie, przybierajac poze mlodego policyjnego psa gonczego, ktorym w istocie byla.
— Cos znalazles! Wiedzialam, ze ci sie uda — rzekla.
— To tylko dwa adresy — powiedzial Kyle.
— Pod jednym z nich moze znajdowac sie kryjowka pewnego nieortodoksyjnego chirurga ze srodkowoamerykanska przeszloscia — wyjasnilem i opisalem, jak znalazlem adresy. Na jego korzysc trzeba przyznac, ze zrobilo to na nim wrazenie mimo tych jego okularow.
— Szkoda, ze o tym nie pomyslalem — rzekl. — To jest swietne. — Pokiwal glowa i tracil papier palcem. — Idz za pieniedzmi. Dziala za kazdym razem.
— Oczywiscie, nie moge byc calkowicie pewien — powiedzialem.
— Hm, postawilbym jednak na to — odparl. — Mysle, ze znalazles doktora Danco.
Popatrzylem na Deborah. Pokrecila glowa, znow wiec spojrzalem w okulary przeciwsloneczne Kyle’a.
— Interesujace nazwisko. Czy jest Polakiem?
Chutsky odchrzaknal i spojrzal na wode.
— To chyba bylo modne, zanim sie urodziles. Nakrecili taki spot reklamowy. Danco przedstawia automatyczna krajalnice do warzyw. Sieka, tnie… — Popatrzyl na mnie zza czarnych szkiel. — To dlatego nazwalismy go doktorem Danco. Robi siekane warzywa. Takie dowcipy przypominaja sie czlowiekowi, kiedy jest daleko od domu i widzi koszmarne rzeczy — dodal.
— Ale teraz widzimy je blisko domu — powiedzialem. — Dlaczego on tu jest?
— Dluga historia — odparl Kyle.
— To znaczy, ze nie chce ci powiedziec — wyjasnila Deborah.
— Skoro tak, to poczestuje sie jeszcze jednym ciastkiem krabowym — powiedzialem. Nachylilem sie i wzialem ostatnie z talerza. Byly naprawde niezle.
— No, Chutsky — odezwala sie Deborah. — Mamy szanse, wiemy, gdzie ten facet jest. Co chcesz teraz z tym zrobic?
Przykryl dlonia jej reke i sie usmiechnal.
— Mam zamiar zjesc lunch — oznajmil spokojnie. I druga reka podniosl karte dan.
Deborah przez minute wpatrywala sie w jego profil. Potem wycofala reke.
— Cholera — zaklela.
Jedzenie bylo wysmienite, a Chutsky bardzo sie staral bawic nas uprzejma rozmowa, jakby uznal, ze skoro nie moze powiedziec prawdy, to chociaz bedzie czarujacy. Szczerze mowiac, nie moglem narzekac, gdyz zazwyczaj stosuje te sama sztuczke, ale Deborah nie wygladala na uszczesliwiona. Dasala sie i dziobala jedzenie, a Kyle opowiadal dowcipy i pytal mnie, czy uwazam, ze Delfiny maja szanse na zwyciestwo w tym roku. Naprawde nie obchodziloby mnie, gdyby nawet dostaly Nagrode Nobla w dziedzinie literatury, ale jako dobrze skrojony sztuczny czlowiek dysponowalem kilkoma wygladajacymi na autentyczne, gotowymi uwagami na ten temat, co zdaje sie usatysfakcjonowalo Chutsky’ego, gawedzil wiec ze mna dalej, w niezwykle towarzyskim nastroju.
Dostalismy nawet deser, co moim zdaniem troche za daleko posunelo sztuczke „rozpraszanie gosci za pomoca jedzenia”, tym bardziej ze ani Deborah, ani ja wcale nie pozwolilismy sie rozproszyc. Ale jedzenie okazalo sie calkiem smaczne, narzekanie byloby wiec z mojej strony barbarzynstwem.
Deborah, rzecz jasna, cale zycie trudzila sie bardzo, zeby zostac barbarzynca, kiedy wiec kelner postawil ogromne, czekoladowe cos przed Chutskym, a ten zwrocil sie do Debs z dwoma widelcami i powiedzial:
— Hm… — skorzystala z okazji, zeby rzucic lyzke na srodek stolu.
— Nie! — krzyknela. — Nie chce, do cholery, filizanki kawy i pieprze czekoladowe fu — fu. Chce odpowiedzi. Kiedy wybierzemy sie po tego faceta?
Spojrzal na nia z lekkim zaskoczeniem, a nawet z pewna sympatia, jakby ludzie jego profesji uwazali rzucajace lyzkami kobiety za przydatne i czarujace. Ale uznal, ze postawila sie troche nie w pore.
— Czy moglbym najpierw dokonczyc deser? — zapytal.
12
Deborah wiozla nas na poludnie autostrada miedzystanowa. Tak, naprawde powiedzialem „nas”. Ku memu zaskoczeniu zostalem cennym czlonkiem Ligi Sprawiedliwych i poinformowano mnie, ze dostapilem zaszczytu narazenia mego niezastapionego ja na niebezpieczenstwo. Chociaz daleko mi bylo do zachwytu, jeden maly incydent sprawil, ze stalo sie to niemal warte trudu.
Kiedy stalismy przed restauracja, czekajac, az parkingowy przyprowadzi samochod Deborah, Chutsky mruknal po cichu:
— Co jest, do cholery?… — I wolnym krokiem poszedl wzdluz podjazdu. Patrzylem, jak podchodzi do bramy i gestykuluje pod adresem rdzawo — czerwonego forda taurusa, ktory stal, niedbale zaparkowany, pod palma. Debs spojrzala na mnie wsciekle, jakby to byla moja wina, i oboje zaczelismy sie przygladac, jak Chutsky macha reka w strone szyby kierowcy, ktora zjezdza w dol, zeby ukazac, oczywiscie, nieznuzonego sierzanta Doakesa. Chutsky wychylil sie za brame i powiedzial cos do niego. Doakes spojrzal na mnie, potrzasnal glowa, podkrecil szybe i odjechal.
Chutsky nic nie powiedzial, kiedy do nas wrocil. Ale popatrzyl na mnie troche inaczej, zanim usiadl na przednim siedzeniu samochodu.
Jazda do miejsca, gdzie Quail Roost Drive rozwidla sie na wschod i zachod i przecina miedzystanowa, tuz obok centrum handlowego, trwala dwadziescia minut. Zaledwie dwie przecznice dalej seria bocznych uliczek prowadzila do cichego osiedla klasy pracujacej skladajacego sie z malych, przewaznie ladnych domkow, zazwyczaj z dwoma samochodami na krotkich podjazdach i kilkoma rowerami lezacymi na trawnikach.
Jedna z tych uliczek skrecala w lewo i konczyla sie slepym zaulkiem. Wlasnie tam, na koncu, znalezlismy ten dom, pokryta bladozoltym stiukiem rezydencje z zarosnietym podworkiem. Na podjezdzie stala zdezelowana