— Gracias — powtorzyla. Usmiechnela sie szeroko, zrobila w tyl zwrot i prawie pobiegla na ulice.
— Cholera — zaklela Debora. — Cholera, cholera, cholera!
Spojrzalem na nia z uniesionymi brwiami. Pokrecila glowa. Wygladala na wypompowana, uszly z niej caly gniew i napiecie.
— To glupie, wiem — powiedziala. — Po prostu mialam nadzieje, ze cos widziala. To znaczy… — Wzruszyla ramionami, odwrocila sie i spojrzala w kierunku ciala pod drzwiami. — Tych turystow gejow tez nie znajdziemy. Nie w South Beach.
— I tak nie mogli niczego widziec — pocieszylem ja.
— W bialy dzien. I nikt nic nie widzial?
— Ludzie widza to, co spodziewaja sie zobaczyc — stwierdzilem. — Pewnie przyjechal furgonem dostawczym, a w takim bylby wlasciwie niewidzialny.
— Cholera — rzucila, a ja uznalem, ze nie jest to dobry moment na krytyke jej ubogiego slownictwa. Znow odwrocila sie do mnie. — Domyslam sie, ze ty nie zauwazyles niczego ciekawego.
— Daj mi zrobic pare zdjec i troche Domyslec — powiedzialem.
— Wiec mam rozumiec, ze nie?
— To takie domyslne „nie” — wyjasnilem. — Nie kategoryczne.
Debora pokazala mi srodkowy palec.
— To sobie skategoryzuj — warknela, odwrocila sie i powlokla z powrotem do ciala.
7
Zaskakujace, ale prawdziwe: zimny coq au vin nie jest tak smaczny, jak byc powinien. Wino z jakiegos powodu cuchnie zwietrzalym piwem, kurczak robi sie nieco oslizly i cale doswiadczenie staje sie ciezka proba hartu ducha w obliczu gorzko zawiedzionych nadziei. Jednak akurat wytrwalosci Dexterowi nie brak, i kiedy kolo polnocy wrocilem do domu, z prawdziwie stoicka determinacja wmusilem w siebie spora porcje.
Nie budzac Rity, wsliznalem sie do lozka i nie musialem dlugo czekac na odplyniecie w sen. Wydawalo sie, ze ledwie zamknalem oczy, a juz radio z budzikiem zaczelo krzyczec mi w ucho o rosnacej fali straszliwej przemocy grozacej zalaniem naszego biednego, znekanego miasta.
Z wysilkiem unioslem powieke i zobaczylem, ze rzeczywiscie juz szosta, a zatem pora wstac. Choc uznalem, ze to niesprawiedliwe, zwloklem sie z lozka i poczlapalem pod prysznic, a kiedy dotarlem do kuchni, sniadanie bylo juz na stole.
— Widze, ze zjadles troche kurczaka — odezwala sie Rita jakby z lekkim rozgoryczeniem i zrozumialem, ze bez drobnego klamstwa sie nie obejdzie.
— Byl przepyszny — zapewnilem. — Lepszy niz w Paryzu.
Troche poweselala, ale pokrecila glowa.
— Klamczuch — powiedziala. — Na zimno nie smakuje jak trzeba.
— Dokonalas cudu — odparlem. — Smakowal jak cieply.
Zmarszczyla brwi i odgarnela kosmyk z twarzy.
— Wiem, ze musiales — przyznala. — To znaczy, taka masz prace… Ale szkoda, ze nie sprobowales go, kiedy… to znaczy, naprawde rozumiem. — Niestety, tego samego nie moglem powiedziec o sobie. Rita postawila przede mna talerz sadzonych jajek z parowkami i wskazala ruchem glowy maly telewizor przy ekspresie do kawy. — Od rana o tym trabia, o tych… O to chodzilo, prawda? I pokazywali twoja siostre, mowila, ze, no wiesz… Nie miala zadowolonej miny.
— Nie jest zadowolona, wcale a wcale — stwierdzilem. — Co mnie dziwi, bo ma ciekawa prace i pokazuja ja w telewizji. Czego wiecej mozna chciec?
Moj plochy zarcik nie rozweselil Rity. Przysunela do mnie krzeslo, usiadla, splotla dlonie na podolku i zasepila sie jeszcze bardziej.
— Dexter — powiedziala — naprawde musimy porozmawiac.
Z moich badan wynika, ze sa to slowa, ktore napelniaja dusze mezczyzn trwoga. Tak sie korzystnie sklada, ze nie mam duszy, lecz mimo to poczulem sie nieswojo na mysl o tym, co moze sie kryc za tymi zlowieszczymi sylabami.
— Tak zaraz po miesiacu miodowym? — zagadnalem w nadziei, ze choc troche rozladuje powazna atmosfere.
Rita pokrecila glowa.
— To nie… to znaczy… — Nerwowo zatrzepotala dlonia, po czym opuscila ja z powrotem na kolana. Westchnela gleboko. — Chodzi o Cody’ego — wykrztusila wreszcie.
— Aha — potaknalem, choc nie mialem pojecia, o czym mowa. Wedlug mnie z Codym bylo wszystko w porzadku; z drugiej strony, wiedzialem lepiej od Rity, ze nie byl malym, cichym dzieckiem, na jakie wygladal, lecz Dexterem w powijakach.
— Ciagle wydaje sie taki… — Ponownie pokrecila glowa i spuscila wzrok. Znizyla glos. — Wiem, ze jego… ojciec… go krzywdzil. To pewnie zmienilo go na zawsze. Ale… — Spojrzala na mnie oczami blyszczacymi od lez. — Tak nie powinno byc… nie powinien nadal byc taki. Prawda? Taki cichy i… — Znow spuscila glowe. — Po prostu boje sie, wiesz czego. — Lza kapnela na jej kolano i Rita pociagnela nosem. — Ze moze byc… no wiesz… trwale…
Kilka nastepnych lez dolaczylo do tej pierwszej i choc w obliczu emocji na ogol jestem bezradny, wiedzialem, ze nie obedzie sie bez jakiegos krzepiacego gestu.
— Cody’emu nic nie bedzie — zapewnilem zadowolony, ze umiem przekonujaco klamac. — Musi tylko troche wyjsc ze swojej skorupy.
Rita znow siaknela nosem.
— Tak myslisz? Naprawde?
— Absolutnie tak. — Polozylem dlon na jej dloni tak Jak to niedawno widzialem w jednym filmie. — Cody to wspanialy dzieciak. Dojrzewa troche wolniej niz inni i tyle. Przez to, co go spotkalo.
Pokrecila glowa i lza trafila mnie w twarz.
— Nie mozesz tego wiedziec — mruknela.
— Moge — odparlem i, o dziwo, tym razem mowilem prawde. — Doskonale wiem, co sie z nim dzieje, bo sam przez to przeszedlem.
Spojrzala na mnie bardzo blyszczacymi, mokrymi oczami.
— Nigdy… nigdy nie mowiles, co cie spotkalo.
— I nigdy nie powiem. Ale mialem doswiadczenia podobne do przezyc Cody’ego, wiec wiem, o czym mowie. Zaufaj mi, Rito. — I znow poklepalem ja po dloni, myslac: Tak, zaufaj mi. Zaufaj, ze zrobie z Cody’ego dobrze ulozonego, sprawnego potwora, takiego jak ja.
— Och, Dexter — zalkala. — Ufam ci. Ale on jest taki… — Znow pokrecila glowa, chlapiac lzami po calym pokoju.
— Wszystko bedzie dobrze — zapewnilem. — Naprawde. Musi tylko troche sie otworzyc. Nauczyc sie obcowac z rowiesnikami. — I udawac, ze jest taki jak oni, dodalem w duchu, ale uznalem, ze nie zabrzmialoby to pocieszajaco, wiec nie powiedzialem tego glosno.
— Jesli jestes pewien — wymamrotala i pociagnela nosem jak odkurzacz.
— Jestem — odrzeklem.
— W porzadku. — Wziela ze stolu serwetke i otarla nos i oczy. — W takim razie… — Pociagniecie nosem. Smark. — Musimy sie zastanowic, jak go namowic do zabawy z innymi dziecmi.
— No wlasnie — zgodzilem sie. — Ani sie obejrzysz, a juz bedzie oszukiwal w kartach.
Rita przeciagle wydmuchnela nos, ostatni juz raz.
— Czasem trudno sie domyslic, ze zartujesz — powiedziala. Wstala i pocalowala mnie w czubek glowy. — Jesli ktos nie zna cie tak dobrze jak ja.
Oczywiscie, gdyby rzeczywiscie znala mnie tak dobrze, jak jej sie zdawalo, dzgnelaby mnie widelcem i uciekla ile sil w nogach, ale podtrzymywanie zludzen to wazny element codziennego znoju, wiec nic nie powiedzialem i cudownie kojaca monotonia sniadania trwala dalej. Naprawde przyjemnie byc obslugiwanym,