zwlaszcza przez kogos, kto w kuchni radzi sobie tak dobrze, ze warto zniesc caly towarzyszacy temu trajkot.
Cody i Astor dolaczyli do nas, kiedy zaczalem pic druga kawe, i usiedli obok siebie z identycznymi, otepialymi minami pacjentow pod wplywem silnych srodkow odurzajacych. Poniewaz nie mogli poratowac sie kawa, minelo kilka minut, zanim dotarlo do nich, ze juz nie spia. Naturalnie, to Astor pierwsza przerwala cisze.
— Sierzant Debbie byla w telewizji — powiedziala. Astor darzyla Debore niezrozumialym uwielbieniem od czasu, kiedy dowiedziala sie, ze Deb ma pistolet i moze rozstawiac po katach napakowanych mundurowych.
— To nalezy do jej obowiazkow — wyjasnilem, choc wiedzialem, ze w ten sposob uczynie z niej jeszcze wieksza bohaterke w oczach Astor.
— Dexter, dlaczego ciebie nigdy nie ma w telewizji? — spytala z wyrzutem.
— Nie chce byc w telewizji. — Spojrzala na mnie, jakbym zasugerowal zdelegalizowanie lodow. — Naprawde. Wyobraz sobie, co by bylo, gdyby wszyscy wiedzieli, jak wygladam. Szedlbym ulica, a ludzie wytykaliby mnie palcami i obgadywali za moimi plecami.
— Sierzant Debbie nikt nie wytyka palcami — zauwazyla.
Skinalem glowa.
— To oczywiste — stwierdzilem. — Ktoz by smial? — Astor miala mine, jakby chciala ze mna polemizowac, wiec odstawilem kubek z hukiem i wstalem. — Ide bronic bogobojnych obywateli naszego miasta — oswiadczylem.
— Mikroskopem nikogo nie obronisz — skonstatowala Astor.
— Astor, wystarczy — skarcila ja Rita i podeszla, zeby znow mnie pocalowac, tym razem w policzek. — Mam nadzieje, Dexter, ze zlapiecie tego typa. To okropna sprawa.
Tez mialem nadzieje, ze go zlapiemy. Nawet ja mialem wrazenie, ze cztery ofiary w jeden dzien to niejaka nadgorliwosc. Cos takiego niechybnie wytworzy w miescie atmosfere paranoicznej czujnosci, a ja przez to nie bede mogl w spokoju sie zabawic.
Dlatego do pracy pojechalem z autentyczna determinacja, by sprawiedliwosci stalo sie zadosc. Oczywiscie, zeby naprawde zaprowadzic porzadek, trzeba by zaczac od ruchu ulicznego, bo kierowcy z Miami dawno zmienili prosta czynnosc, jaka jest przemieszczanie sie z jednego miejsca do drugiego, w swoisty wyscig pod haslem „kto przezyje, ten wygrywa”, tym ciekawszy, ze kazdy kierowca stosuje sie do innych regul. Na przyklad teraz jechalem autostrada w zwartym peletonie samochodow, gdy nagle zaczal na mnie trabic facet z sasiedniego pasa. Kiedy spojrzalem w bok, pokazal mi srodkowy palec, wrzasnal: Maricon!, zajechal mi droge, odbil na pobocze i wystrzelil naprzod.
Nie mialem pojecia, co bylo inspiracja do tego popisu, wiec tylko pomachalem do jego samochodu, oddalajacego sie przy wtorze koncertu na klaksony i okrzyki. Symfonia Godzin Szczytu w Miami.
Przyjechalem do pracy troche za wczesnie, ale w budynku juz trwala goraczkowa krzatanina. W sali prasowej tloczylo sie wiecej ludzi, niz kiedykolwiek tam widzialem — przynajmniej zakladalem, ze to ludzie, bo z dziennikarzami nigdy nic nie wiadomo. A w pelni uswiadomilem sobie powage sytuacji, kiedy dostrzeglem dziesiatki kamer i mikrofonow, lecz nie zobaczylem kapitana Matthewsa.
I to nie koniec bezprecedensowych, szokujacych wydarzen: przy windzie stal mundurowy, ktory wylegitymowal mnie, choc znalem go z widzenia. Ale to jeszcze nic — bo kiedy wreszcie dotarlem do laboratorium, okazalo sie, ze Vince przyniosl torebke croissantow.
— Dobry Boze — jeknalem wpatrzony w okruchy na jego koszuli. — Vince, ja tylko zartowalem.
— Wiem — odparl. — Ale pomyslalem sobie, ze to jakis rarytas, wiec… — Wzruszyl ramionami, zrzucajac okruchy croissanta z koszuli na podloge. — Robia takie z nadzieniem czekoladowym — powiedzial. — A nawet z szynka i serem.
— W Paryzu nie byliby tym zachwyceni — zauwazylem.
— Gdzies, kurwa, byl?! — warknela Debora zza moich plecow i zlapala croissanta z szynka i serem.
— Niektorzy lubia sie czasem przespac — powiedzialem.
— Niektorzy nie maja kiedy spac — odparowala. — Poniewaz niektorzy probuja pracowac otoczeni przez ekipy telewizyjne z Brazylii i cholera wie, skad jeszcze. — Z furia ugryzla croissanta i z pelnymi ustami spojrzala na trzymanego w dloni rogalika. — Jezu Chryste, a to co?
— Francuski paczek — odpowiedzialem.
Rzucila resztke croissanta w strone najblizszego kosza i chybila o jakies poltora metra.
— Paskudztwo — burknela.
— Moze polizesz mojego? Jest slodki — zaproponowal Vince.
Nawet nie mrugnela okiem.
— Dzieki, takim malym sie nie nasyce — rzucila i zlapala mnie za ramie. — Chodz.
Zaprowadzila mnie korytarzem do swojego boksu i runela na krzeslo za biurkiem. Ja usiadlem na drugim, skladanym, i czekalem na jej frontalny atak.
Przybral forme bombardowania gazetami, ktorymi rzucala we mnie kolejno, wyliczajac:
— ”L.A. Times”. „Chicago Sun — Times”. „New York Times”, do cholery. „Der Spiegel”. „Toronto Star”.
Zanim ogluszony zniknalem pod sterta czasopism, zlapalem Deb za reke, ktora juz zamierzala sie na mnie „Karachi Observerem”.
— Deb, bede widzial je lepiej, jak nie wydlubiesz mi nimi oczu.
— Takiej lawiny gowna jeszcze nie widziales — stwierdzila.
Prawde mowiac, niewiele w zyciu widzialem lawin gowna, choc raz w gimnazjum Randy Schwartz wrzucil do pelnego sedesu petarde i spuscil wode, a pan O’Brien musial potem isc do domu sie przebrac. Deb jednak wyraznie nie byla w nastroju do wspominkow, choc pana O’Briena nie lubila, podobnie jak ja.
— Domyslilem sie — przyznalem — po tym, ze Matthews nagle zniknal.
Prychnela.
— Jak kamien w wode.
— Nie sadzilem, ze dozyje tak paskudnej sprawy, ze kapitan nie zechce pokazac sie w telewizji — stwierdzilem.
— Cztery zasrane trupy w jeden zasrany dzien — rzucila. — Czegos takiego jeszcze nie bylo. Ze tez na mnie musialo trafic.
— Rita mowila, ze ladnie wygladalas w telewizji — pochwalilem ja na pocieszenie, ale nie wiedziec czemu skutek byl taki, ze Deb uderzyla w sterte gazet i stracila jeszcze kilka na podloge.
— Do cholery, nie chce byc w telewizji — wypalila. — Ten kutas Matthews rzucil mnie lwom na pozarcie, bo to absolutnie najglosniejsza i najbardziej popierdolona sprawa na calym zasranym swiecie, i chociaz nie udostepnilismy zdjec cial, wszyscy wiedza, ze dzieje sie cos dziwnego, a burmistrz dostaje kurwicy, nawet sam gubernator dostaje kurwicy, i jesli nie znajde sprawcy do lunchu, to cala Floryda pojdzie w cholere na dno oceanu i mnie przygniecie. — Trzepnela sterte gazet i tym razem przynajmniej polowa zleciala na podloge. Najwyrazniej pomoglo jej to rozladowac zlosc, bo zwiesila ramiona. Wygladala na kompletnie wykonczona. — Braciszku, naprawde potrzebuje pomocy. Nie cierpie tego, ze musze cie prosic, ale… jesli mozesz to rozgryzc, zrob to.
Nie bardzo wiedzialem, co sadzic. Nie lubi prosic mnie o pomoc? Przeciez robila to juz nieraz, i to bez zadnych skrupulow. Ostatnio jednak zachowywala sie dziwnie, stawala sie rozdrazniona, ile razy rozmowa schodzila na temat moich wyjatkowych zdolnosci. Ale co tam.
Choc jestem pozbawiony uczuc, nie jestem calkowicie odporny na manipulacje emocjonalna, i kiedy widzialem moja siostre tak bezsilna, nie moglem spokojnie przejsc nad tym do porzadku dziennego..
— Oczywiscie, ze ci pomoge, Deb — powiedzialem. — Nie wiem tylko, co tak naprawde da sie zrobic.
— Cos musisz zrobic, do cholery — odparowala. — Przeciez idziemy na dno.
To milo, ze powiedziala „my” i wlaczyla w to mnie, choc bylo dla mnie zupelna nowina, ze ja rowniez ide na dno. Jednak to poczucie wspolnoty jakos nie pobudzilo mojego gigantycznego mozgu do pracy. Wrecz przeciwnie, skrywajaca sie pod kopula mojej czaszki wszechmocna machina, jaka jest Intelekt Dextera, zachowywala zwykle w jej przypadku milczenie, dokladnie tak jak przedtem, na miejscach zbrodni. Tak czy inaczej, sytuacja bez watpienia wymagala odrobiny starej dobrej pracy zespolowej, wiec zamknalem oczy i sprobowalem zrobic gleboko zamyslona mine.
No dobrze — jesli rzeczywiscie byly jakies namacalne dowody, znajda je niezmordowani i wytrwali herosi medycyny sadowej. Potrzebowalem wiec podpowiedzi od informatora, z ktorego uslug moi wspolpracownicy nie mogli skorzystac — Mrocznego Pasazera. Pasazer jednak — rzecz niezwykla — siedzial cicho, jesli nie liczyc jego