przysadziste kamionkowe filizanki, ustawione na przezroczystej tacy stylizowanej na palete malarza.
Drzacymi rekami postawil filizanke przed Mannym i nalal do pelna. Manny upil malutki lyczek, westchnal ciezko bez najmniejszej ulgi i wreszcie otworzyl oczy.
— W porzadku — mruknal. Odwrocil sie do Franky'ego. — Idz posprzatac ten bajzel, ktorego narobiles, i niech no tylko pozniej nadepne na kawalek szkla, to slowo daje, flaki ci wypruje. — Franky odszedl niepewnym krokiem, a Manny wzial nastepny mikroskopijny lyk i zwrocil na mnie zaropiale oczka. — Chciales porozmawiac o swoim weselu — powiedzial jakby nie bardzo mogl w to uwierzyc.
— No wlasnie — odparlem, a on pokrecil glowa.
— Taki przystojny facet. Co ci strzelilo do glowy, zeby sie zenic?
— Chce placic nizsze podatki — odparowalem. — Mozemy porozmawiac o jadlospisie?
— W sobote, bladym switem? Nie. To potworny, bezsensowny, prymitywny rytual… — zalozylem, ze mowi o slubie, nie o jadlospisie, choc z Mannym nigdy nic nie wiadomo — …i przeraza mnie, ze ludzie dobrowolnie sie na to decyduja. Ale… — lekcewazaco machnal reka — …przynajmniej dzieki temu mam okazje poeksperymentowac.
— Ciekaw jestem, czy nie daloby sie poeksperymentowac troche taniej.
— Pewnie by sie dalo — odparl i po raz pierwszy pokazal zeby, ale usmiechem nazwalby to tylko ktos, kogo bawi znecanie sie nad zwierzetami — ale nic z tego.
— Dlaczego?
— Bo juz zdecydowalem, co chce zrobic, i nie mozesz mi w tym przeszkodzic.
Szczerze mowiac, przeszkodzic moglem, i to na kilka sposobow, ale zaden nie spelnilby surowych wymogow Kodeksu Harry'ego, wiec nie moglem z nich skorzystac. A szkoda, bo pewnie frajda bylaby spora.
— Nie daloby sie pana grzecznie przekonac? — spytalem z nadzieja.
Wyszczerzyl sie oblesnie.
— Jak grzecznie?
— Ladnie poprosze i bede sie duzo usmiechac — wyjasnilem.
— To za malo — odparl. — Zdecydowanie.
— Vince mowil, ze proponuje pan stawke piecset dolarow od nakrycia?
— Ja nie proponuje — warknal. — I w dupie mam twoje grosiki.
— Nie dziwie sie — probowalem go troche udobruchac. — W koncu to nie panskie grosiki.
— Twoja panna podpisala umowe — przypomnial. — Moge podac cene, jaka mi, kurwa, pasuje.
— Na pewno jest cos, co moglbym zrobic, zeby ja choc troche obnizyc? — spytalem z nadzieja.
Grozny grymas Manny'ego zlagodnial i znow przeszedl w jego niepowtarzalny oblesny usmiech.
— Nie na krzesle — powiedzial.
— Czyli…?
— Jesli pytasz o to, jak mozesz mnie przekonac do zmiany zdania, to juz odpowiadam: nijak. Zupelnie. Jest do mnie kilometrowa kolejka, mam zamowienia na dwa lata naprzod i oddaje ci wielka przysluge. — Jego usmiech stal sie jeszcze szerszy, niemal upiorny. — Dlatego przygotuj sie na cud. I slony rachunek.
Wstalem. Ten gnom najwyrazniej nie zamierzal sie ugiac i nie moglem nic na to poradzic. Chcialem powiedziec cos w stylu „Jeszcze mnie popamietasz”, naprawde, ale jakos nie widzialem w tym sensu. Dlatego tylko odwzajemnilem usmiech, powiedzialem „No coz” i wyszedlem z mieszkania. Ledwie drzwi sie za mna zamknely, a juz uslyszalem, jak Manny wydziera sie na Franky'ego:
— Na litosc boska, wezze rusz dupsko i sprzatnij ten burdel.
Kiedy szedlem do windy, poczulem na karku musniecie lodowatego, stalowego palca, a potem, tylko przez chwile, slabe mrowienie, jakby Mroczny Pasazer umoczyl w wodzie palec u nogi i czmychnal, gdy okazala sie za zimna. Zatrzymalem sie w pol kroku i rozejrzalem powoli.
Nic. Na drugim koncu korytarza jakis facet niezdarnie podnosil gazete sprzed drzwi. Poza tym pusto. Zamknalem oczy, tylko na moment. Co? — spytalem. Ale odpowiedz nie nadeszla. Wciaz bylem sam. I, o ile ktos nie wpatrywal sie we mnie przez judasz w ktorychs drzwiach, to falszywy alarm. Albo — co bardziej prawdopodobne — pobozne zyczenie.
Wszedlem do windy i zjechalem na dol.
Kiedy winda ruszyla, Obserwator wyprostowal sie. W reku wciaz mial podniesiona z wycieraczki gazete. Dobry kamuflaz, moze da sie go jeszcze wykorzystac. Spojrzal w glab korytarza, ciekaw, co tak interesujacego bylo w tamtym mieszkaniu, ale to wlasciwie nie mialo znaczenia. Dowie sie. Tamten niczego przed nim nie ukryje.
Powoli odliczyl do dziesieciu i niespiesznie ruszyl korytarzem do mieszkania, ktore odwiedzil tamten. Zajmie mu tylko chwile, zeby dowiedziec sie, czego tam szukal. A wtedy…
Obserwator nie bardzo wiedzial, co tamtemu chodzi po glowie, ale za dlugo to wszystko trwalo. Pora zdopingowac go, wyrwac z letargu. Wtedy, jak rzadko, poczul, ze przez czarna chmure mocy przebija radosny rytm, zachecajacy do zabawy, i uslyszal trzepot mrocznych skrzydel.
25
Z badan nad ludzmi, ktore prowadze cale zycie, wynika, ze jeszcze nie znalazl sie taki, ktory wymyslilby, jak zapobiec nastaniu poniedzialkowego poranka. Oczywiscie, wielu probuje, ale poniedzialek niezawodnie nadchodzi i tak, i cala trzodka chcac nie chcac musi wrocic do szarej rzeczywistosci, wypelnionej daremnym trudem i cierpieniem.
Ta mysl zawsze podnosi mnie na duchu, a ze lubie dawac ludziom radosc, postanowilem choc troche ukoic bol nieuniknionego poniedzialkowego poranka i przynioslem do pracy pudelko paczkow. Wszystkie zniknely w wyglodnialych, ale, co tu duzo mowic, zrzedliwych paszczach, zanim dotarlem do swojego biurka. Watpilem, by ktokolwiek mial lepszy niz ja powod, zeby marudzic, ale nie sposob bylo sie tego domyslic, gdy widzialo sie, jak chwytaja moje paczki i na mnie powarkuja.
Vince'owi Masuoce wyraznie udzielil sie ogolny nastroj stonowanej udreki. Wpadl do mojego boksu ze zgroza i niedowierzaniem na twarzy, ktora to mina musiala sygnalizowac, ze cos go wielce poruszylo, bo wygladala prawie autentycznie.
— Jezu, Dexter — powiedzial. — O Jezu Chryste.
— Chcialem ci jednego zostawic — wyjasnilem w przekonaniu, ze glosem tak zbolalym mowic mogl tylko o nieszczesciu, jakim byl widok pustego pudelka po paczkach. On jednak pokrecil glowa.
— O Jezu, to nie do wiary. On nie zyje!
— Jestem pewien, ze nie paczki zawinily — powiedzialem.
— Moj Boze, a ty miales z nim sie spotkac. I co, byles u niego?
W kazdej rozmowie przychodzi moment, kiedy przynajmniej jeden z uczestnikow musi cokolwiek z niej zrozumiec, i uznalem, ze moment ten nadszedl.
— Vince, odetchnij gleboko, zacznij od poczatku i udawaj, ze ty i ja mowimy tym samym jezykiem.
Spojrzal na mnie jak zaba na czaple.
— O kurde. Ty jeszcze nic nie wiesz, co? Jasny gwint.
— Slownictwo ci ubozeje — zauwazylem. — Rozmawiales z Debora?
— Dexter, on nie zyje. Znalezli cialo poznym wieczorem.
— Czyli na pewno pozostanie martwy dosc dlugo, zebys mogl mnie oswiecic, o czym do cholery mowisz.
Vince zamrugal i jego oczy nagle zrobily sie wielkie i wilgotne.
— Manny Boraue — wybakal. — Ktos go zabil.
Przyznam, ze mialem mieszane uczucia. Z jednej strony, na pewno nie bylo mi przykro, ze ktos inny usunal tego trolla i wyreczyl mnie w tym, czego sam nie moglem zrobic z powodu obiekcji natury moralnej. Ale z drugiej, teraz musialem poszukac nowego kucharza — aha, no i pewnie trzeba bedzie cos zeznac detektywowi prowadzacemu sledztwo. Irytacja walczyla o prymat z ulga, gdy przypomnialo mi sie, ze nie zostal juz ani jeden paczek.
I to przesadzilo. Zwyciezyla irytacja na mysl o tym, ile bede mial zawracania glowy. Harry jednak wyszkolil