Muzyka nie byla mile widziana w Sali Koncertowej Dextera. Nie pragnalem jej. Chcialem, zeby dala mi spokoj. Ona jednak powrocila, zagrala i wbrew mojej woli napelnila mnie nadnaturalnym szczesciem, a potem zostawila pod drzwiami frontowymi, jakby probowala wyciagnac mnie z domu i…

I co? Zjawila sie porazajaca mysl typu „pod lozkiem czyha potwor”, plynaca prosto z jaszczurczego mozgu, ale…

Czy to przypadkowy impuls, niezbadane poruszenie nieswiadomosci wyciagnelo mnie z lozka i doprowadzilo pod drzwi? Czy tez cos probowalo mnie wywabic z domu? Tamten czlowiek powiedzial dzieciom, ze znajde go w odpowiednim czasie — czy to juz?

Czy ktos chcial, zeby Dexter w srodku nocy pozostal sam, bez swiadomosci, co sie z nim dzieje?

Nadzwyczajna mysl. Bylem z niej ogromnie dumny, bo dowodzila ponad wszelka watpliwosc, ze doznalem urazu mozgu i od tej pory nie moge za siebie odpowiadac. Znow przecieralem nowe szlaki na polu glupoty. Poddalem sie beznadziejnej, idiotycznej histerii wywolanej przez stres. Nikt na swiecie nie mogl miec tyle czasu do zmarnowania; Dexter nie byl na tyle wazny dla nikogo procz Dextera. I aby to udowodnic, wlaczylem swiatlo na ganku i otworzylem drzwi.

Po drugiej stronie ulicy, kilkanascie metrow na zachod, jakis samochod zapalil i odjechal.

Zamknalem drzwi i zaryglowalem na dwa zamki.

I znow przypadlo mi w udziale siedziec przy stole kuchennym, saczyc kawe i kontemplowac wielka tajemnice zycia.

Zegar pokazywal trzecia trzydziesci dwie, kiedy siadalem, i szosta kiedy weszla Rita.

— Dexter. — Patrzyla na mnie z wyrazem sennego zdumienia na twarzy.

— We wlasnej osobie — odparlem, z najwyzszym trudem zachowujac pozory doskonalego humoru.

Zmarszczyla brwi.

— Co sie stalo?

— Nic. Po prostu nie moglem zasnac.

Spuscila glowe, szurajac nogami, powlokla sie do ekspresu i nalala sobie kawy. Usiadla naprzeciwko mnie i wziela lyk.

— Dexter — powiedziala. — Watpliwosci to normalna rzecz.

— Oczywiscie — przytaknalem, choc nie mialem zielonego pojecia, o co jej chodzi. — Bez nich nie byloby filozofii.

Pokrecila glowa ze znuzonym usmiechem.

— Wiesz, co mam na mysli — dodala, niezgodnie z prawda. — Dotyczace slubu.

Gdzies w tyle glowy zapalilo mi sie slabe przycmione swiatelko i omal nie powiedzialem „Aha”. Slub, oczywiscie. Samice czlowieka mialy obsesje na punkcie slubow, nawet cudzych. Ich wlasny zas zaprzatal je dwadziescia cztery godziny na dobe, na jawie i we snie. Rita patrzyla na wszystko przez pryzmat slubu. Jesli nie moglem spac, to ani chybi przez koszmary spowodowane wizja zblizajacego sie slubu.

Mnie ta przypadlosc nie dotknela. Mialem mase powaznych zmartwien, a slub byl czyms na autopilocie. W ktoryms momencie zjawie sie gdzie trzeba, stanie sie, co ma sie stac, i szlus. Rzecz jasna, do takiego podejscia nie moglem przekonac Rity, choc mnie wydawalo sie najzupelniej rozsadny. Nie, musialem znalezc wiarygodne wytlumaczenie mojej bezsennosci, a przy okazji wykazac entuzjazm dla nadciagajacego wspanialego wydarzenia.

Rozejrzalem sie w poszukiwaniu jakiegos pomyslu i wreszcie moj wzrok padl na dwa pojemniki na kanapki ulozone jeden na drugim obok zlewu. To swietny poczatek; siegnalem w glab mojego zamulonego umyslu i z zasmiecajacych go fusow wygrzebalem cos, co jeszcze nie do konca rozmieklo.

— A jesli nie jestem dosc dobry dla Cody'ego i Astor? — powiedzialem. — Jak moge byc dla nich ojcem, kiedy tak naprawde nim nie jestem? A jesli sobie nie poradze?

— Och, Dexter. Jestes wspanialym ojcem. Uwielbiaja cie.

— Ale… — Usilowalem wypasc jak najbardziej autentycznie i wymyslic ciag dalszy — …ale teraz jeszcze sa mali. A co bedzie, kiedy urosna? Jak zaczna pytac o ich prawdziwego ojca…

— O tym sukinsynu wiedza tyle, ze im wystarczy — warknela Rita. Zaskoczyla mnie; nigdy nie slyszalem, zeby uzywala tak ostrych slow. Mozliwe, ze i ja to zdziwilo, bo sie zaczerwienila. — To ty jestes ich prawdziwym ojcem — mowila z zapalem. — To ciebie podziwiaja, sluchaja i kochaja. Jestes wlasnie takim ojcem, jakiego potrzebuja.

Czesciowo to prawda, bo tylko ja moglem ich nauczyc Kodeksu Harry'ego i innych niezbednych rzeczy, choc Rita raczej nie to miala na mysli. Niedyplomatycznie byloby jednak o tym wspomniec, wiec powiedzialem tylko:

— Naprawde chce byc w tym dobry. Nie moge nawalic, nigdy przenigdy.

— Och, Dex — spojrzala na mnie czule — wszyscy popelniamy bledy. — Swieta racja. Wiele razy zaobserwowalem, ze nieudolnosc jest jedna z cech charakterystycznych rodzaju ludzkiego. — Ale nie poddajemy sie i koniec koncow wszystko sie jakos uklada. Serio. Zobaczysz, poradzisz sobie doskonale.

— Naprawde tak myslisz? — Czulem sie lekko zazenowany tym, jak haniebnie szarzowalem.

— Ja nie mysle. Ja wiem. — Obdarzyla mnie swoim niepowtarzalnym usmiechem. Wyciagnela reke nad stolem i chwycila moja dlon. — Nie nawalisz, ja do tego nie dopuszcze — dodala. — Teraz jestes moj.

Smiale slowa, zwazywszy ze niewolnictwo podobno jest od lat zabronione. Z drugiej strony, pozwalaly zrecznie wybrnac z krepujacej sytuacji, wiec niech jej bedzie.

— No dobrze — powiedzialem. — Zjedzmy sniadanie.

Przechylila glowe na bok i chwile na mnie patrzyla, a ja zorientowalem sie, ze musialem palnac gafe, ale w koncu zamrugala tylko kilka razy i powiedziala:

— Racja. — Wstala i zaczela robic sniadanie.

W nocy tamten otworzyl drzwi, a potem zatrzasnal je ze strachem — tak, czul strach, nie sposob tego nie zauwazyc. Przyszedl na wezwanie i sie bal. Dlatego Obserwator nie mial najmniejszych watpliwosci.

Juz czas.

36

Bylem wykonczony, zdezorientowany i, co najgorsze, wciaz przerazony. Na kazde radosne rykniecie klaksonu wyrywalem sie z pasow i siegalem po bron, a ilekroc jakis Bogu ducha winny samochod zblizal sie na centymetry do mojego zderzaka, lapalem sie na tym, ze patrze spode lba w lusterko i czekam na jakis nietypowo wrogi gest lub rozsadzajacy glowe huk znienawidzonej muzyki ze snu.

Cos chcialo mnie dopasc. Wciaz nie wiedzialem, dlaczego ani co to wlasciwie jest, tylko ze ma niejasny zwiazek z prastarym bostwem, ale wiedzialem, ze chce mnie dopasc i ze nawet jesli nie moze zrobic tego juz teraz, to wymeczy mnie tak, ze kapitulacja wyda sie ulga.

Jakze krucha istota jest czlowiek, a bez Pasazera tym wlasnie bylem, nieudolna podrobka czlowieka. Slaba, miekka ociezala i glupia, niewidzaca, nieslyszaca i nieswiadoma, bezradna, beznadziejna i zadreczona. Tak, bylem prawie gotow polozyc sie i dac sie rozjechac temu czemus. Poddac sie, pozwolic, by ta muzyka zawladnela mna i porwala mnie w radosny ogien i pusta rozkosz smierci. Nie bedzie oporu, negocjacji i wreszcie nie bedzie Dextera. Jeszcze kilka nocy takich jak ta ostatnia i przyjme to z radoscia.

Nawet w pracy nie mialem chwili wytchnienia. Debora juz czyhala i rzucila sie na mnie, ledwie wyszedlem z windy.

— Starzak zaginal — powiedziala. — W skrzynce poczta z paru dni, pod drzwiami gazety… Zniknal.

— Przeciez to dobra wiadomosc, Deb — zauwazylem. — Skoro uciekl, to chyba dowod, ze jest winny?

— Dupa, nie dowod. Tak samo bylo z Kurtem Wagnerem i skonczyl martwy. Skad moge wiedziec, ze to nie spotka Starzaka?

— Mozemy rozeslac list gonczy. Moze dorwiemy go pierwsi.

Debora kopnela sciane.

— Szlag by to, jeszcze ani razu nie bylismy pierwsi czy chocby na czas. Pomoz mi, Dex — jeknela. — Ja zwariuje.

Moglem powiedziec, ze mnie grozi cos duzo powazniejszego, ale postapilbym nieszlachetnie.

Вы читаете Dylematy Dextera
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату