— Sprobuje — obiecalem zamiast tego, a Debora ze zwieszonymi ramionami powlokla sie w glab korytarza.
Jeszcze nie dotarlem do mojego boksu, kiedy powital mnie sztucznie nasrozony Vince Masuoka.
— Gdzie paczki? — spytal oskarzycielskim tonem.
— Jakie paczki?
— Dzis twoja kolej — przypomnial — zeby przyniesc paczki.
— Mialem ciezka noc.
— I dlatego wszyscy mamy miec ciezki poranek? — rzucil. — Gdzie tu sprawiedliwosc?
— Nie jestem od sprawiedliwosci, Vince. Tylko od rozbryzgow.
— Hm — nadal sie. — Widac od paczkow tez nie. — I odmaszerowal z niemal przekonujaca imitacja slusznego oburzenia, co nasunelo mi refleksje, ze nie pamietalem, kiedy Vince'owi ostatnio udalo sie mnie przegadac. Kolejna oznaka, ze jechalem na resztkach paliwa. Czyzby to naprawde ostatnie podrygi Dogasajacego Dextera?
Ten dzien roboczy byl dlugi i okropny, czyli taki, jakie podobno — ciagle sie to slyszy — sa wszystkie. Dexter nigdy tak nie uwazal; w pracy zawsze mialem co robic i tryskalem sztuczna pogoda ducha, nie marudzilem ani nie wpatrywalem sie w zegar. Moze tak lubilem pracowac, bo wiedzialem, ze to element gry, fragment wyrafinowanego dowcipu pod tytulem „Jak Dexter czlowieka udawal i wszystkich nabral”. Ale prawdziwie dobry dowcip musi miec przynajmniej jednego wtajemniczonego odbiorce, a ze zostalem sam, bez mojej wewnetrznej publicznosci, puenta jakos mi sie wymykala.
Meznie przebrnalem przez reszte poranka, obejrzalem trupa w centrum i wrocilem zrobic serie bezsensownych badan. Potem jeszcze zlozylem kilka zamowien i dokonczylem raport, i juz sprzatalem biurko przed wyjsciem, kiedy zadzwonil telefon.
— Potrzebuje twojej pomocy — burknela moja siostra.
— To oczywiste — odparlem. — Ciesze sie, ze to przyznajesz.
— Jestem do polnocy na sluzbie — powiedziala, ignorujac moja blyskotliwa i dowcipna riposte — a Kyle sam okiennic nie zalozy.
Tak czesto w srodku rozmowy dociera do mnie, ze nie wiem, o czym mowie. Nieprzyjemne to uczucie, choc gdyby to samo uswiadomili sobie inni, zwlaszcza ci w Waszyngtonie, swiat stalby sie duzo lepszy.
— Po co Kyle zaklada okiennice? — spytalem.
Debora prychnela.
— Jezu Chryste, Dexter, co ty robisz caly dzien? Nadciaga huragan.
Wlasciwie moglem odpowiedziec, ze cokolwiek robie, nie mam czasu siedziec i sluchac prognoz pogody. Zamiast tego stwierdzilem tylko:
— Huragan, no prosze. Fajowo. Kiedy to sie stalo?
— Postaraj sie byc na szosta. Kyle bedzie czekac.
— W porzadku — odparlem. Ale juz odlozyla sluchawke.
Jezyk Debory znam biegle, wiec domyslilem sie, ze ten telefon nalezalo potraktowac jako forme oficjalnych przeprosin za nieuzasadniona wrogosc, jaka mi ostatnio okazywala. Bardzo mozliwe, ze zaakceptowala Mrocznego Pasazera, zwlaszcza ze zniknal. Wypadalo sie z tego cieszyc, ale w takim dniu jak ten byla to tylko kolejna drzazga za paznokciem biednego Dobitego Dextera. I jeszcze ten huragan. Wydawalo sie, ze z czystej zlosliwosci wybral najgorszy mozliwy moment na swoja bezcelowa napasc. Czy bol i cierpienie, ktore zsylal mi los, nie maja konca?
No coz, zycie to niekonczace sie pasmo udrek. Wyszedlem na spotkanie z lubym Debory.
Zanim jednak uruchomilem samochod, zadzwonilem do Rity, ktora wedlug moich wyliczen powinna juz byc prawie w domu.
— Dexter — rzucila zdyszana — nie pamietam, ile mamy butelkowanej wody, a w Publix kolejki sa az po parking.
— Najwyzej bedziemy pili piwo — odparlem.
— Konserw chyba nie zabraknie, tyle ze wolowa lezy juz ze dwa lata — ciagnela, najwyrazniej nieswiadoma, ze ktos inny mogl cos powiedziec. Pozwolilem jej wiec trajkotac dalej w nadziei, ze w koncu przystopuje. — Dwa tygodnie temu sprawdzalam latarki. Pamietasz, wtedy, jak czterdziesci minut nie bylo swiatla? Zapasowe baterie leza w lodowce, na dolnej polce, w glebi. Cody i Astor sa ze mna, jutro nie ma zajec pozaszkolnych, ale ktos ze szkoly powiedzial im o huraganie Andre w i Astor chyba troche sie wystraszyla, wiec moze porozmawiasz z nimi, jak wrocisz? Wytlumacz im, ze to taka silniejsza burza i ze nic takiego sie nie stanie, troche powieje, pohuczy i na jakis czas zgasna swiatla. Ale jakbys po drodze przejezdzal kolo jakiegos sklepu, pamietaj, zeby dokupic butelkowanej wody, najwiecej, ile sie da. I wez troche lodu, zdaje sie, ze lodowka turystyczna jest tam, gdzie zawsze, na polce nad pralka, wlozy sie do niej lod i wszystko, co moze sie zepsuc. Aha… A co z twoja lodzia? Jest w bezpiecznym miejscu czy musisz cos z nia zrobic? Powinnismy zdazyc zabrac rzeczy z podworka przed zmrokiem, wszystko bedzie dobrze, huragan pewnie w ogole przejdzie bokiem.
— W porzadku — powiedzialem. — Wroce dzis troche pozniej.
— Dobrze. O, prosze, w Winn — Dixie nie jest tak zle. Chyba sprobujemy wejsc, jest wolne miejsce na parkingu. Pa!
Nigdy bym nie przypuszczal, ze to mozliwe, ale Rita najwyrazniej nauczyla sie obywac bez oddychania. A moze musiala tylko jak wieloryb od czasu do czasu wynurzac sie, zeby nabrac powietrza. Tak czy inaczej dala inspirujacy spektakl, po ktorym poczulem sie duzo lepiej przygotowany do zakladania okiennic z jednorekim chlopakiem mojej siostry. Zapalilem silnik i wsunalem sie w sznur samochodow.
Jesli normalnie ruch w godzinach szczytu to jeden wielki chaos, to w godzinach szczytu przed nadejsciem huraganu rozpetuje sie istna apokalipsa, obledna walka o to, by nawet jezeli wszyscy zginiemy, nie byc tym pierwszym. Kierowcy prowadzili, jakby autentycznie musieli zabic kazdego, kto moglby im przeszkodzic w zdobyciu sklejki i baterii. Domek Debory w Coral Gables znajdowal sie niedaleko, ale kiedy wreszcie zatrzymalem sie przed nim, czulem sie, jakbym przetrwal probe meskosci u Apaczow.
Kiedy tylko wysiadlem, drzwi frontowe otworzyly sie i wyszedl Chutsky.
— Czesc, stary — zawolal. Pomachal wesolo stalowym hakiem zastepujacym lewa dlon i przyszedl sie przywitac. — Z gory dziekuje za pomoc. Tym cholernym hakiem ciezko przykrecac nakretki.
— A jeszcze trudniej dlubac w nosie — powiedzialem lekko poirytowany pogoda, z jaka znosil cierpienie.
Ale zamiast sie obrazic parsknal smiechem.
— No. A co dopiero tylek podetrzec. Chodz. Wszystko jest za domem.
Poszedlem za nim na tyly domu, gdzie Debora miala maly zarosniety taras. Tyle ze — a to niespodzianka — nie byl juz zarosniety. Galezie, ktore dotad nad nim zwisaly, zostaly przyciete, a spomiedzy kamieni poznikaly chwasty. Pojawily sie za to trzy starannie przystrzyzone krzaki rozy i grzadka jakichs ozdobnych kwiatow, a w rogu stal wypucowany grill.
Spojrzalem na Chutsky'ego i unioslem brew.
— Tak, wiem — powiedzial. — Troche to pedalskie, co? — Wzruszyl ramionami. — Nudno jest tak siedziec i kurowac sie, a poza tym lubie porzadek, moze bardziej niz twoja siostra.
— Wyglada bardzo ladnie.
— Uhm — mruknal, jakbym naprawde zarzucil mu, ze jest gejem. — Coz, do roboty. — Ruchem glowy wskazal oparta o sciane sterte arkuszy blachy falistej: przeciwhuraganowe okiennice Debory. Morga — nowie od dwoch pokolen mieszkali na Florydzie i Harry wbil nam do glowy, zebysmy uzywali solidnych okiennic. Troche oszczedzisz na okiennicach, duzo wiecej wydasz na nowy dom, kiedy zawioda.
Tyle ze minusem wysokiej jakosci okiennic Debory bylo to, ze strasznie duzo wazyly i mialy ostre krawedzie. Grube rekawice potrzebne koniecznie — w przypadku Chutsky'ego jedna. Nie jestem jednak pewien, czy docenial to, ile oszczedza na rekawicach. Pracowal jakby troche ciezej niz musial, zeby pokazac mi, iz wcale nie jest niepelnosprawny i tak naprawde nie potrzebuje mojej pomocy.
Tak czy owak, juz po jakichs czterdziestu minutach wszystkie okiennice mielismy zamocowane. Chutsky spojrzal jeszcze na te, ktore oslanialy drzwi balkonowe, i, wyraznie zadowolony, ze tacy z nas wybitni fachowcy, uniosl lewa reke, zeby otrzec pot z czola. Zreflektowal sie w ostatniej chwili, zanim przebil sobie hakiem policzek. Zasmial sie gorzko, wpatrzony w hak.
— Nie moge sie do tego przyzwyczaic. — Pokrecil glowa. — Budze sie w srodku nocy i swedzi mnie knykiec,