w Petersburgu mieszkala przed laty.
To nie byl ochmistrzyni pokoj! Fortepiano?
Na niem noty i ksiazki; wszystko porzucano
Niedbale i bezladnie; nieporzadek mily!
Niestare byly raczki, co je tak rzucily.
Tuz i sukienka biala, swiezo z kolka zdjeta
Do ubrania, na krzesla poreczu rozpieta.
A na oknach donice z pachnacymi ziolki,
Geranium, lewkonija, astry i fijolki.
Podrozny stanal w jednym z okien - nowe dziwo:
W sadzie, na brzegu niegdys zaroslym pokrzywa,
Byl malenki ogrodek, sciezkami porzniety,
Pelen bukietow trawy angielskiej i miety.
Drewniany, drobny, w cyfre powiazany plotek
Polyskal sie wstazkami jaskrawych stokrotek.
Grzadki widac, ze byly swiezo polewane;
Tuz stalo wody pelne naczynie blaszane,
Ale nigdzie nie widac bylo ogrodniczki;
Tylko co wyszla; jeszcze kolysza sie drzwiczki
Swiezo tracone; blisko drzwi slad widac nozki
Na piasku, bez trzewika byla i ponczoszki;
Na piasku drobnym, suchym, bialym na ksztalt sniegu,
Slad wyrazny, lecz lekki; odgadniesz, ze w biegu
Chybkim byl zostawiony nozkami drobnemi
Od kogos, co zaledwie dotykal sie ziemi.
Podrozny dlugo w oknie stal patrzac, dumajac,
Wonnymi powiewami kwiatow oddychajac,
Oblicze az na krzaki fijolkowe sklonil,
Oczyma ciekawymi po drozynach gonil
I znowu je na drobnych sladach zatrzymywal,
Myslal o nich i, czyje byly, odgadywal.
Przypadkiem oczy podniosl, i tuz na parkanie
Stala mloda dziewczyna. - Biale jej ubranie
Wysmukla postac tylko az do piersi kryje,
Odslaniajac ramiona i labedzia szyje.
W takim Litwinka tylko chodzic zwykla z rana,
W takim nigdy nie bywa od mezczyzn widziana:
Wiec choc swiadka nie miala, zalozyla rece
Na piersiach, przydawajac zaslony sukience.
Wlos w pukle nie rozwity, lecz w wezelki male
Pokrecony, schowany w drobne straczki biale,
Dziwnie ozdabial glowe, bo od slonca blasku
Swiecil sie, jak korona na swietych obrazku.
Twarzy nie bylo widac. Zwrocona na pole
Szukala kogos okiem, daleko, na dole;
Ujrzala, zasmiala sie i klasnela w dlonie,
Jak bialy ptak zleciala z parkanu na blonie
I wionela ogrodem przez plotki, przez kwiaty,
I po desce opartej o sciane komnaty,
Nim spostrzegl sie, wleciala przez okno, swiecaca,
Nagla, cicha i lekka jak swiatlosc miesiaca.
Nocac chwycila suknie, biegla do zwierciadla;
Wtem ujrzala mlodzienca i z rak jej wypadla
Suknia, a twarz od strachu i dziwu pobladla.
Twarz podroznego barwa splonela rumiana
Jak oblok, gdy z jutrzenka napotka sie ranna;
Skromny mlodzieniec oczy zmruzyl i przyslonil,
Chcial cos mowic, przepraszac, tylko sie uklonil
I cofnal sie; dziewica krzyknela bolesnie,
Niewyraznie, jak dziecko przestraszone we snie;
Podrozny zlakl sie, spojrzal, lecz juz jej nie bylo.
Wyszedl zmieszany i czul, ze serce mu bilo
Glosno, i sam nie wiedzial, czy go mialo smieszyc
To dziwaczne spotkanie, czy wstydzic, czy cieszyc.
Tymczasem na folwarku nie uszlo bacznosci,
Ze przed ganek zajechal ktorys z nowych gosci.
Juz konie w stajnie wzieto, juz im hojnie dano,
Jako w porzadnym domu, i obrok, i siano;
Bo Sedzia nigdy nie chcial, wedlug nowej mody,
Odsylac konie gosci Zydom do gospody.
Sludzy nie wyszli witac, ale nie mysl wcale,
Aby w domu Sedziego sluzono niedbale;
Sludzy czekaja, nim sie pan Wojski ubierze,
Ktory teraz za domem urzadzal wieczerze.
On Pana zastepuje i on w niebytnosci
Pana zwykl sam przyjmowac i zabawiac gosci
(Daleki krewny panski i przyjaciel domu).
Widzac goscia, na folwark dazyl po kryjomu
(Bo nie mogl wyjsc spotykac w tkackim pudermanie);
Wdzial wiec, jak mogl najpredzej, niedzielne ubranie
Nagotowane z rana, bo od rana wiedzial,
Ze u wieczerzy bedzie z mnostwem gosci siedzial.
Pan Wojski poznal z dala, rece rozkrzyzowal
I z krzykiem podroznego sciskal i calowal;
Zaczela sie ta predka, zmieszana rozmowa,
W ktorej lat kilku dzieje chciano zamknac w slowa
Krotkie i poplatane, w ciag powiesci, pytan,
Wykrzyknikow i westchnien, i nowych powitan.
Gdy sie pan Wojski dosyc napytal, nabadal,
Na samym koncu dzieje tego dnia powiadal.
'Dobrze, moj Tadeuszu (bo tak nazywano
Mlodzienca, ktory nosil Kosciuszkowskie miano
Na pamiatke, ze w czasie wojny sie urodzil),
Dobrze, moj Tadeuszu, zes sie dzis nagodzil
Do domu, wlasnie kiedy mamy panien wiele.
Stryjaszek mysli wkrotce sprawic ci wesele;
Jest z czego wybrac; u nas towarzystwo liczne
Od kilku dni zbiera sie na sady graniczne
Dla skonczenia dawnego z panem Hrabia sporu;
I pan Hrabia ma jutro sam zjechac do dworu;
Podkomorzy juz zjechal z zona i z corkami.
Mlodziez poszla do lasu bawic sie strzelbami,
A starzy i kobiety zniwo ogladaja
Pod lasem, i tam pewnie na mlodziez czekaja.
Pojdziemy, jesli zechcesz, i wkrotce spotkamy
Stryjaszka, Podkomorstwo i szanowne damy'.
Pan Wojski z Tadeuszem ida pod las droga
I jeszcze sie do woli nagadac nie moga.
Slonce ostatnich kresow nieba dochodzilo,
Mniej silnie, ale szerzej niz we dnie swiecilo,
Cale zaczerwienione, jak zdrowe oblicze
Gospodarza, gdy prace skonczywszy rolnicze,
Na spoczynek powraca. Juz krag promienisty
Spuszcza sie na wierzch boru i juz pomrok mglisty,
Napelniajac wierzcholki i galezie drzewa,
Caly las wiaze w jedno i jakoby zlewa;
I bor czernil sie na ksztalt ogromnego gmachu,
Slonce nad nim czerwone jak pozar na dachu;
Wtem zapadlo do glebi; jeszcze przez konary
Blysnelo jako swieca przez okienic szpary
I zgaslo. I wnet sierpy gromadnie dzwoniace
We zbozach i grabliska suwane po lace
Ucichly i stanely: tak pan Sedzia kaze,
U niego ze dniem koncza prace gospodarze.
'Pan swiata wie, jak dlugo pracowac potrzeba;
Slonce, Jego robotnik, kiedy znidzie z nieba,
Czas i ziemianinowi ustepowac z pola'.
Tak zwykl mawiac pan Sedzia, a Sedziego wola
Byla ekonomowi poczciwemu swieta;
Bo nawet wozy, w ktore juz skladac zaczeto
Kope zyta, niepelne jada do stodoly;
Ciesza sie z nadzwyczajnej ich lekkosci woly.
Wlasnie z lasu wracalo towarzystwo cale,
Wesolo, lecz w porzadku; naprzod dzieci male
Z dozorca, potem Sedzia szedl z Podkomorzyna,
Obok pan Podkomorzy otoczon rodzina;
Panny tuz za starszemi, a mlodziez na boku;
Panny szly przed mlodzieza o jakie pol kroku
(Tak kaze przyzwoitosc); nikt tam nie rozprawial
O porzadku, nikt mezczyzn i dam nie ustawial,
A kazdy mimowolnie porzadku pilnowal.
Bo Sedzia w domu dawne obyczaje chowal
I nigdy nie dozwalal, by chybiano wzgledu
Dla wieku, urodzenia, rozumu, urzedu.
'Tym ladem - mawial - domy i narody slyna,
Z jego upadkiem domy i narody gina'.
Wiec do porzadku wykli domowi i sludzy;
I przyjezdny gosc, krewny albo czlowiek cudzy,
Gdy Sedziego nawiedzil, skoro pobyl malo,
Przejmowal zwyczaj, ktorym wszystko oddychalo.
Krotkie byly Sedziego z synowcem witania:
Dal mu powaznie reke do pocalowania
I w skron ucalowawszy, uprzejmie pozdrowil;
A choc przez wzglad na gosci niewiele z nim mowil,