wielu danych i da niejaka wprawe. No i, z naszego punktu widzenia, pozwoli zaoszczedzic wielu lat dyskusji i sporow. Bedziemy mogli zwrocic sie do Rzadu Ziemi, do Fundacji Ukladu Slonecznego i innych bankow miedzyplanetarnych, a wszystko z powolywaniem sie na demonstracje.
— Naprawde przemysleliscie sprawe. Kiedy chce pan uzyskac ode mnie odpowiedz?
— Najchetniej za jakies piec sekund. Ale, oczywiscie, w takiej sprawie pospiech nie jest wskazany. Ma pan tyle czasu, ile uzna za stosowne. W granicach rozsadku, oczywiscie. — Dobrze zatem, prosze przekazac mi szkice projektu, analizy kosztow i wszystko, co tylko pan ma. Zapoznam sie z nimi i najpozniej za tydzien podejme decyzje.
— Dziekuje. Oto moj numer. Zastanie mnie pan o kazdej porze.
Morgan wsunal karte bankiera do slota komputera i sprawdzil, czy informacja zostala zapisana. Zanim jeszcze oddal kawalek plastiku, podjal juz decyzje.
O ile w rozumowaniu marsjanskich inzynierow nie bylo jakiegos zasadniczego bledu (a byl gotow sadzic, ze wszystko jest w porzadku), to emerytura miala dobiec szybkiego konca. Morgan juz nie raz zauwazal, ze chociaz podejmowanie codziennych, trywialnych decyzji przychodzilo mu z trudem, to sprawy zyciowe rozstrzygal blyskawicznie. Zawsze wiedzial wtedy, co czynic i rzadko sie mylil.
Jednak na tym etapie nie nalezalo angazowac sie jeszcze zbytnio w sprawe, tak profesjonalnie jak i emocjonalnie. Bankier wyjechal z pokoju, rozpoczynajac tym samym dluga droge do portu kosmicznego na Morzu Spokoju (tranzytem przez Oslo i kosmodrom Gagarina), Morgan tymczasem chodzil z kata w kat, nie mogac skupic sie na zadnej sposrod planowanych na ten dlugi, podbiegunowy wieczor spraw. W jego glowie panowal zamet, przed oczami migaly rozmaite wizje tak odmienionej nagle przyszlosci.
Po kilku minutach krazenia przysiadl wreszcie przy biurku i zaczal spisywac w punktach kolejne kroki, zaczynajac od najmniej istotnych i najlatwiejszych. Jednak nie wytrwal dlugo w skupieniu nad tak prosta, rutynowa czynnoscia. Cos go niepokoilo, dobijalo sie nachalnie z glebin podswiadomosci, ale ilekroc sprobowal uchwycic owa mysl, ta umykala niczym zapomniane chwilowo wyrazenie.
Z westchnieniem frustracji Morgan wstal od biurka i wyszedl na werande biegnaca wzdluz zachodniej sciany hotelu. Bylo bardzo chlodno, ale bezwietrznie i mroz nie kasal zbyt dotkliwie, raczej mile odswiezal. Na niebie migotaly roje gwiazd, zolty polksiezyc splywal coraz nizej ku swemu odbiciu w hebanowej wodzie czarnego i nieruchomego fiordu.
Trzydziesci lat temu stal w tym samym miejscu z dziewczyna, ktorej wyglad juz niemal zupelnie zatarl mu sie w pamieci. Oboje swietowali wlasnie zdanie egzaminu dyplomowego i w zasadzie nic wiecej ich nie laczylo, zaden powazny romans, byli mlodzi, cieszyli sie nawzajem swoim towarzystwem i to im wystarczalo. Jednak to drobne wspomnienie przywolalo inny jeszcze obraz: fiord Trollshavn, najwazniejszy moment jego zycia. Czy dwudziestodwuletni student mogl przewidziec, ze wroci jeszcze po trzech dekadach do tego milo kojarzacego sie miejsca?
Morgana ogarnela lekka nostalgia, nieco rozczulil sie nad soba, przede wszystkim jednak rozbawil go ten przyplyw osobliwych emocji. Nigdy, ani przez chwile nie zalowal, ze rozstal sie z Ingrid. Rozeszli sie w przyjazni i w glowach im nawet nie postalo, by sprobowac zawrzec standardowy, jednoroczny kontrakt. Ona unieszczesliwila potem umiarkowanie trzech roznych mezczyzn, az w koncu znalazla prace w Komisji Ksiezycowej i Morgan stracil dziewczyne z oczu. Moze byla w tej chwili gdzies na tym lsniacym sierpie, niemal rownie zlocistym jak jej wlosy.
I to by bylo na tyle, jesli chodzi o czas miniony. Morgan pomyslal o przyszlosci. Gdzie Mars? Ze wstydem musial przyznac, ze nie wie nawet, czy czerwona planeta jest tej nocy widoczna na niebie. Przebiegajac spojrzeniem po pasie ekliptyki, od Ksiezyca przez jasne swiatelko Wenusi jeszcze dalej, nie dostrzegl niczego mogacego przypominac Marsa. To ciekawe, on, ktory jeszcze nigdy nie oddalil sie poza orbite Ksiezyca, poleci juz niedlugo i na wlasne oczy ujrzy te cudowne karmazynowe wydmy, nad ktorymi od czasu do czasu przebiegaja bystro dwa ksiezyce.
W tejze chwili marzenie pryslo. Przez chwile Morgan stal jak sparalizowany, potem wycofal sie do hotelu. Zapomnial zupelnie o urokach nocy.
W jego pokoju nie bylo komputera z pelnym wyposazeniem i Morgan musial zadzwonic do recepcji by mu takowy udostepniono. Niestety, korzystala akurat z niego pewna starsza pani, majaca chyba klopoty z poruszaniem sie po sieci. Morganowi przyszlo czekac tak dlugo, ze w koncu bliski byl zalomotania w drzwi kabiny. Ostatecznie staruszka wyszla, wymamrotala cos tytulem przeprosin, i Morgan zasiadl przed skarbnica calej wiedzy i sztuki gatunku ludzkiego. W czasach studiow zdarzylo sie Morganowi wygrac kilka prostych konkursow polegajacych na „odkopywaniu” na czas roznych osobliwych informacji lub sporzadzaniu wymyslnych list danych (jednym z najciekawszych pytan, na ktore zdolal znalezc odpowiedz, bylo: „Jaki opad deszczu zanotowano w stolicy najmniejszego panstwa swiata w dniu, kiedy padl drugi z kolei rekord ilosci obiegniec wszystkich baz podczas rozgrywek uczelnianej ligi baseballa?”). Z latami coraz latwiej operowal systemem, a tym razem chcial mu zadac stosunkowo proste pytanie. Odpowiedz pojawila sie po trzydziestu sekundach i byla nawet bardziej szczegolowa niz to konieczne.
Morgan przez minute wpatrywal sie w ekran, a potem ze zdumieniem potrzasnal glowa.
— Jak oni mogli to przeoczyc! — mruknal. — I nic nie da sie zrobic…
Uzyskawszy wydruk, Morgan zaniosl cieniutki arkusz papieru do pokoju i przestudiowal dokladnie. Sprawa byla tak oczywista, ze przez chwile sam zastanowil sie, czy czegos nie pomylil i czy nie zrobi z siebie glupca, gdy wypowie rzecz glosno. Ale nie ma zadnej furtki…
Spojrzal na zegarek: bylo juz po polnocy. Ale z taka informacja nie nalezalo czekac.
Ku uldze Morgana bankier nie wylaczyl aparatu i odebral blyskawicznie. Robil wrazenie zdumionego.
— Mam nadzieje, ze pana nie obudzilem — powiedzial Morgan, niezbyt zreszta szczerze.
— Nie, wlasnie mamy ladowac w Gagarinie. W czym rzecz?
— Rzecz w obiekcie o masie okolo dziesieciu teraton poruszajacym sie z szybkoscia dwoch kilometrow na sekunde. Mam na mysli wewnetrzny ksiezyc, Fobosa. Niczym kosmiczny buldozer bedzie co jedenascie godzin przebiegal w poblizu wyciagu. Nie sprawdzilem jeszcze wszystkich mozliwych orbit, ale nie da sie uniknac zderzenia. Raz na kilka dni.
Po drugiej stronie zapadla dluga chwila ciszy.
— Powinienem to przewidziec — powiedzial w koncu bankier. — To tak oczywiste. Trzeba cos wymyslic. Moze bedziemy musieli przesunac Fobosa.
— To niemozliwe. Zbyt wielka masa. — Zadzwonie na Marsa. W tej chwili opoznienie wynosi dwanascie minut. Gdzies za godzine powinienem dostac odpowiedz.
Mam nadzieje, pomyslal Morgan. I lepiej, zeby to byla pomyslna odpowiedz. O ile, oczywiscie, naprawde zalezy mu na tej pracy.
24. Palec bozy
Spojrzal z lekiem na niebo, ale nic nie zapowiadalo deszczu. Dzien byl przepiekny i tylko wysokie pasma chmur lekko lagodzily blask slonca. Ale to bylo dziwne…
Rajasinghe nigdy jeszcze nie widzial niczego podobnego. Niemal dokladnie nad jego glowa smugi chmur zostaly podziurawione jakby malymi, idealnie okraglymi zawirowaniami cyklonow. Kazdy z kregow mogl miec co najwyzej pare kilometrow srednicy. Rajasinghemu przypominalo to wybijanie otworow w desce. Porzuciwszy orchidee wyszedl spod dachu, by lepiej przyjrzec sie zjawisku. Teraz dostrzegal juz drobne traby powietrzne sunace przez niebo i burzace smukle szeregi chmur.
Mozna by pomyslec, ze oto Bog opuscil swoj palec z nieba i miesza bialy puch. Nawet Rajasinghe, ktory swietnie wiedzial na czym polega kontrola pogody, nie podejrzewal, aby mozliwe bylo tak precyzyjne operowanie wiatrami. Wszelako odczuwal pewna skromna dume, ze czterdziesci lat temu przyczynil sie do ustanowienia tej kontroli. Naklonienie pozostalych jeszcze supermocarstw, by poswiecily na ten cel swe forty orbitalne nie bylo