— Nie moge.

— Nie moglas jej pomoc przy zlamaniach i nie mozesz pomoc jej teraz…

Patrzyly na siebie, urazone i wzburzone. Merideth pierwsza spuscila wzrok.

— Przepraszam. Nie mialam prawa…

— Na bogow, Merideth, chcialabym byc wszechwladna, ale tak niestety nie jest.

Ich glosna rozmowa zbudzila Alexa. Wstal i podszedl do nich, przeciagajac sie i drapiac po calym ciele.

— Czas juz… — Patrzyl raz na jedna kobiete, raz na druga, a potem spojrzal na Jesse. — Och, bogowie…

Miejsce na czole Jesse, ktorego wczesniej dotknela uzdrowicielka, powoli nabrzmiewalo krwia.

Alex rzucil sie w strone poslania nieprzytomnej partnerki, ale Wezyca go przytrzymala. Probowal ja odepchnac.

— Alex, ja tylko lekko dotknelam. W ten sposob jej nie pomozesz.

Patrzyl na nia niewidzacym wzrokiem.

— Jesli nie tak, to jak?

Wezyca potrzasnela glowa.

Alexowi do oczu nabiegly lzy. Wyrwal sie z uscisku uzdrowicielki.

— To niesprawiedliwe!

Wybiegl z namiotu. Merideth chciala wyjsc tuz za nim, ale przy wyjsciu sie zawahala i popatrzyla znowu na Wezyce.

— On nie rozumie. Jest jeszcze mlody.

— Rozumie — powiedziala Wezyca. Pogladzila czolo Jesse, starajac sie nie naciskac na skore. — Poza tym ma racje. To rzeczywiscie jest niesprawiedliwe. A zreszta czy sprawiedliwosc w ogole istnieje?

Zamilkla, gdyz nie chciala ujawniac Merideth wlasnego rozgoryczenia, wywolanego przez los Jesse. A za ten los odpowiadala przeciez niefrasobliwosc i szalenstwo innych pokolen ludzi.

— Merry? — Jesse trzymala w powietrzu drzaca reke.

— Jestem tutaj. — Merideth wyciagnela ku niej dlon, lecz powstrzymala sie i nie dotknela partnerki.

— Co sie dzieje? Dlaczego ja… — Zamrugala powoli. Oczy miala nabrzmiale krwia.

— Delikatnie — szepnela Wezyca.

Merideth ujela ostroznie palce Jesse.

— Czy juz wyjezdzamy?

W glosie chorej krylo sie przerazenie, jakby sama przed soba nie chciala przyznac, ze sprawy nie maja sie najlepiej.

— Nie, kochanie.

— Tak tu goraco…

Probowala uniesc glowe, ale nagle zamarla bez tchu. W glowie Wezycy bezwiednie pojawila sie informacja, bedaca efektem wpojonych w nia zimnych, nieludzkich, analitycznych odruchow myslowych: Jesse ma krwotok wewnetrzny. Ale co sie stanie z jej mozgiem?

— Jeszcze nigdy tak nie bolalo. — Spojrzala na Wezyce, nie odwracajac glowy. — To cos innego. To jest jeszcze gorsze.

— Jesse, ja…

Uzdrowicielka zrozumiala, ze placze, kiedy poczula na ustach slony smak, wymieszany z okruchami pustynnego pylu. Slowa uwiezly jej w gardle. Do namiotu wrocil Alex. Jesse usilowala jeszcze cos powiedziec, ale z jej ust dobywalo sie tylko ciezkie sapanie.

Merideth chwycila ramie Wezycy, ktora poczula wbijajace sie w jej skore paznokcie.

— Ona umiera.

Wezy ca kiwnela glowa.

— Uzdrowiciele umieja pomoc… wiedza, jak…

— Merideth, nie — wyszeptala Jesse.

— …jak zlagodzic bol.

— Ona nie moze…

— Zabito jednego z moich wezy — rzekla Wezyca glosniej niz chciala. W jej slowach dalo sie slyszec smutek i zlosc.

Merideth powstrzymala sie przed kolejnym wybuchem, ale Wezyca wyczula nie wypowiedziane oskarzenie: „Nie pomoglas jej zyc, a teraz nie umiesz pomoc jej umrzec”. Tym razem Wezyca spuscila wzrok. Zaslugiwala na taki werdykt. Merideth puscila ja i odwrocila sie do Jesse. Stanela nad nia niczym demon szykujacy sie do starcia z potworami.

Jesse wyciagnela reke w strone partnerki, ale gwaltownie ja cofnela. Spojrzala na swoja pokryta odciskami dlon, na ktorej tworzyl sie wlasnie kolejny siniak.

— Dlaczego?

— To ta ostatnia wojna — odparla Wezyca. — W kraterach…

— Glos jej sie zalamal.

— A wiec to prawda — powiedziala Jesse. — Moja rodzina uwaza, ze tereny poza Miastem sa niebezpieczne dla zycia, ale zawsze myslalam, ze to klamstwo. — Patrzyla teraz zmetnialym wzrokiem; zamrugala i spojrzala w strone Wezycy, choc chyba jej nie widziala. — Klamali w wielu innych sprawach. Chcieli, zeby dzieci byly im posluszne…

Znowu zamilkla i przymknela oczy. Jej cialo wiotczalo, miesien za miesniem, jak gdyby rozluznienie bylo dla niej tak bolesne, ze musiala poddawac mu sie stopniowo. Zachowala jeszcze przytomnosc, ale nie reagowala, kiedy Merideth poglaskala ja ostroznie po jasnych wlosach. Skora wokol siniakow zbladla jeszcze bardziej.

W pewnym momencie Jesse krzyknela. Przycisnela dlonie do skroni, wpijajac w nie paznokcie. Wezyca probowala ja powstrzymac.

— Nie! — zajeczala Jesse. — Nie, dajcie mi spokoj… Merry, to boli!

Choc jeszcze przed chwila byla zupelnie oslabiona, teraz miotala sie goraczkowo. Wezyca przytrzymywala ja lagodnie, ale glos jej wewnetrznej diagnozy byl jednoznaczny: tetniak. W mozgu Jesse pekalo wlasnie oslabione przez promieniowanie naczynie. Kolejna mysl pojawila sie rownie nieproszona i zaatakowala ja ze znacznie wieksza sila: niech peknie od razu i jak najszybciej ja zabije.

W tej samej chwili zdala sobie sprawe, ze Alex juz przy niej nie stoi, przeszedl bowiem na druga strone namiotu. Uslyszala grzechotke Piaska. Odwrocila sie odruchowo i rzucila sie w strone Ale-xa. Uderzyla go lokciem w brzuch, a on wypuscil torbe w chwili, gdy Piasek gotowal sie do ataku. Mezczyzna upadl na ziemie. Wezyca poczula w nodze ostry bol i zamierzyla sie na Alexa piescia, w ostatniej jednak chwili cofnela dlon.

Upadla na jedno kolano.

Piasek wil sie na ziemi i grzechotal lekko swoim ogonem; szykowal sie do nowego ataku. Serce uzdrowicielki lomotalo jak oszalale. Czula, jak w nodze pulsuje krew, gdyz miejsce, w ktorym Piasek zatopil swoje zeby, znajdowalo sie tuz przy tetnicy udowej.

— Ty glupcze! Zycie ci zbrzydlo?

Noga pulsowala jeszcze przez jakis czas, a potem system odpornosciowy organizmu zneutralizowal dzialanie jadu Piaska. We-zyca cieszyla sie, ze waz nie trafil w arterie. Po takim ukaszeniu nawet ona moglaby zachorowac, a na to przeciez nie miala czasu. Bol stal sie teraz slabszy, odzywajac sie w nodze gluchymi falami.

— Dlaczego pozwalasz jej umierac w takich meczarniach? — zapytal Alex.

— Piasek moglby tylko jej meki zwiekszyc.

Ukrywajac swoja wscieklosc, Wezyca odwrocila sie spokojnie w strone weza, podniosla go i schowala z powrotem do torby.

— Grzechotniki nie gwarantuja szybkiej smierci. — Nie byla to prawda, ale rozzloszczona zachowaniem Alexa Wezyca chciala go jeszcze troche nastraszyc. — Jezeli ktokolwiek przez nie umiera, dzieje sie to wskutek zakazenia i gangreny.

Alex zbladl, ale najwidoczniej nie przyjmowal do wiadomosci argumentow uzdrowicielki i patrzyl na nia

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×