— Do Miasta. Oni i tak maja wobec ciebie dlug.

— Jesse, nie…

— Tak. Oni zyja pod kamiennym niebem i boja sie wszystkiego, co pochodzi z zewnatrz. Moga ci pomoc i sami twojej pomocy potrzebuja. Za kilka pokolen po prostu oszaleja. Powiedz im, ze zylam i bylam szczesliwa. Powiedz im, ze nie umarlabym, gdyby mowili prawde. Twierdzili, ze wszystko na zewnatrz zabija, wiec ja myslalam, ze nic nie moze mnie zabic.

— Przekaze im twoja wiadomosc.

— I nie zapomnij o swojej. Innym potrzebna jest…

Nie mogla juz zlapac tchu, a Wezyca czekala w milczeniu na kolejna prosbe Jesse. Po jej ciele splywal pot. Mgla wyczula strapienie swej wlascicielki i jeszcze szczelniej owinela sie wokol jej ramienia.

— Uzdrowicielko?

Wezyca poklepala delikatnie dlon umierajacej.

— Merry zabrala ze soba caly bol. Prosze cie, pozwol mi odejsc, zanim cierpienie powroci.

— Dobrze, Jesse. — Zdjela kobre z ramienia. — Postaram sie, zeby to nie trwalo dlugo.

Piekna, choc bardzo zniszczona twarz zwrocila sie teraz w strone uzdrowicielki.

— Dziekuje.

Wezyca cieszyla sie, ze Jesse nie wie, co za chwile nastapi. Mgla zaatakuje jedna z tetnic szyjnych, tuz pod szczeka, a wtedy jad wplynie prosto do mozgu Jesse, natychmiast pozbawiajac ja zycia. Wezyca zaplanowala to bardzo dokladnie i beznamietnie. Dziwila sie, ze stac ja na taka jasnosc myslenia.

Zaczela teraz hipnotyzowac ja swoim kojacym glosem.

— Rozluznij sie. Uloz swobodnie glowe, zamknij oczy, wyobraz sobie, ze zasypiasz…

Trzymala Mgle nad piersia Jesse, czekajac, az opadnie z niej wszelkie napiecie i skoncza sie lekkie drgawki. Po twarzy Wezycy splywaly lzy, ale widziala wszystko bardzo wyraznie. Widziala bijacy na szyi Jesse puls. Mgla wysunela i schowala jezyk. Rozpostarla kaptur. Zaatakuje, jak tylko Wezyca zwolni uscisk.

— Gleboki sen, piekne obrazy…

Glowa Jesse osunela sie, odslaniajac gardlo. Mgla przesliznela sie miedzy palcami Wezycy, ktora w chwili, gdy jej dlon sie rozwarla, pomyslala jeszcze: „Czy musze to zrobic?”

Nagle Jesse dostala konwulsji, jej plecy wygiely sie w luk, glowa wykrecila do tylu, ramiona zesztywnialy, a palce wygiely sie niczym szpony drapieznych zwierzat. Przestraszona Mgla przystapila do ataku. Jesse ponownie ogarnely skurcze, zacisnela mocno dlonie, a potem szybko je rozluznila. W miejscu, w ktorym Mgla zatopila swoje zeby, widnialy dwie pulsujace kropelki krwi. Cialo Jesse jeszcze drzalo, ale bylo juz niezywe.

W namiocie unosil sie zapach smierci i pozbawionego ducha ciala, na ktorym lezala syczaca kobra. Wezyca wlozyla weza do torby i umyla cialo zmarlej tak starannie, jakby Jesse jeszcze zyla. Piekno tej kobiety zniknelo jednak wraz z zyciem i zostalo z niej tylko posiniaczone i naznaczone smiertelnymi mekami cialo. Uzdrowicielka zamknela jej oczy, a na twarz nasunela poplamione przescieradlo.

Wyszla z namiotu, trzymajac w rece swoja skorzana torbe. Me-rideth i Alex patrzyli, jak sie do nich zbliza. Ksiezyc wzniosl sie juz na niebo i postacie obu partnerow przybraly szarawe zabarwienie.

— Po wszystkim — powiedziala. Jakims cudem jej glos zupelnie sie nie zmienil.

Merideth nie poruszyla sie i nie powiedziala ani slowa. Alex chwycil dlon Wezycy i pocalowal ja tak, jak wczesniej calowal reke Jesse. Wezyca zrobila krok do tylu — nie chciala zadnych podziekowan.

— Powinnam z nia zostac — rzekla Merideth.

— Merry, ona tego nie chciala.

Wezyca zauwazyla, ze Merideth miala sklonnosci do wyobrazania sobie innego przebiegu wypadkow i tworzyla setki roznych wersji wydarzen — kazda straszniejsza od poprzedniej.

— Mam nadzieje, ze ty tez tak sadzisz, Merideth — rzekla Wezyca. — Jesse powiedziala mi, ze zabralas ze soba caly jej bol, a chwile pozniej, tuz przed atakiem mojej kobry, zmarla wskutek pekniecia naczyn krwionosnych w mozgu. To trwalo kilka sekund i nie mogla tego poczuc. I nie poczula juz ataku Mgly. Na bogow, wierze, ze tak naprawde bylo.

— I byloby tak niezaleznie od nas?

— Tak.

Uslyszawszy to, Merideth wydawala sie nieco uspokojona. Dla Wezycy bylo to jednak za malo. Pamietala, ze to ona zadala smierc Jesse. Widzac, ze z oblicza Merideth znikaja powoli wyrzuty sumienia, Wezyca skierowala sie ku postrzepionej scianie kanionu, przy ktorej zaczynal sie stok wiodacy do rozlewiska lawy.

— Dokad idziesz? — zatrzymal ja Alex.

— Do swojego obozu — odparla beznamietnym glosem.

— Zaczekaj, prosze. Jesse chciala ci cos podarowac.

Gdyby powiedzial, ze Jesse poprosila ich o przekazanie jej prezentu, odmowilaby jego przyjecia. Z drugiej strony fakt, ze Jesse zostawila ten podarek sama, zmienil nastawienie uzdrowicielki. Zatrzymala sie niechetnie.

— Nie moge — powiedziala. — Pozwol mi odejsc.

Odwrocil ja delikatnie i zaprowadzil z powrotem do obozu. Merideth gdzies zniknela: byla w namiocie przy zwlokach Jesse albo samotnie ja oplakiwala.

Jesse zostawila konia — ciemnosiwa, prawie czarna klacz, ktora wygladala na zdrowe i bardzo zwawe zwierze. Wbrew sobie i pomimo swiadomosci, ze nie jest to kon zdatny dla uzdrowicielki, serce i dlonie Wezycy wyrywaly sie w strone konia. Rumak wydawal sie jej jedyna ujrzana w ostatnim okresie rzecza, ktora stanowila uosobienie piekna i sily, nie naznaczonej pietnem tragedii i rozpaczy. Alex podal jej skorzane lejce, a ona ujela je w swoich dloniach. Uzda wysadzana byla filigranowymi ozdobami ze zlota, ktore z pewnoscia wykonala Merideth.

— Nazywa sie Strzala — powiedzial Alex.

Wezyca samotnie przeprawiala sie przez rozlewisko zastyglej lawy. Chciala przebyc ja jeszcze przed nastaniem switu. Kopyta klaczy odskakiwaly dzwiecznie od skalistego podloza, a o jej noge obijala sie skorzana torba z wezami.

Wiedziala, ze nie moze wrocic do osrodka uzdrowicieli. Przynajmniej przez pewien czas. Dowiodla sobie dzisiaj, ze musi uzdrawiac ludzi, niezaleznie od wadliwych narzedzi, ktorymi przyszlo jej pracowac. Gdyby nauczyciele odebrali jej Mgle oraz Piaska i usuneli ja ze swego grona, nie umialaby sie z tym pogodzic. Oszalalaby niechybnie, wiedzac, ze w tym czy innym obozie badz miasteczku choruja i umieraja ludzie, ktorym moglaby jakos pomoc. Zawsze probowalaby cos zdzialac.

Wychowano ja na kobiete dumna i niezalezna, a z tych wlasnie cech musialaby zrezygnowac, gdyby wrocila teraz do osrodka uzdrowicieli. Poza tym obiecala przeciez Jesse, ze przekaze Miastu jej ostatnia wiadomosc, i nie zamierzala sie tej obietnicy sprzeniewierzyc. Pojedzie zatem do Miasta — ze wzgledu na Jesse, a takze dla siebie samej.

4

Arevin siedzial na ogromnym glazie, a zawieszone na jego piersi dziecko jednej z kuzynek gaworzylo cos niezrozumiale. Cieplo i ozywienie tej mlodej istoty napawalo go otucha, gdy patrzyl na pustynie — tam, gdzie odjechala Wezyca. Stavin czul sie juz dobrze, a nowo narodzone dziecko bylo zdrowe. Arevin wiedzial, ze powinien cieszyc sie, ze fortuna sprzyja jego klanowi, totez czul niejasne wyrzuty sumienia, ciagle bowiem nekal go smutek. Dotknal policzka w miejscu, w ktore uderzyl ogon bialego weza. Zgodnie z obietnica uzdrowicielki nie pozostala tam zadna blizna. Wydawalo sie niemozliwe, ze w tak krotkim okresie od jej wyjazdu szrama zupelnie sie zagoi, a Arevin mial jeszcze w umysle bardzo wyrazny obraz tej kobiety, jak gdyby w dalszym ciagu tu byla. Czas i dzielaca go od niej odleglosc nie mialy zadnego znaczenia. Z drugiej strony Arevin mial wrazenie, ze odjechala stad na zawsze.

Jeden z wielkich pizmowych wolow z nalezacego do klanu stada wszedl na gore i ocieral sie bokiem o glaz. Dmuchnal na Arevina, wcisnal nos w jego stope i polizal but mezczyzny swoim duzym rozowym jezorem. Tuz obok stal mlody byczek, ktory przezuwal suche, bezlistne galezie pustynnych krzewow. Wszystkie zwierzeta ze stada kazdego trudnego lata dostrzegalnie tracily na wadze i teraz ich siersc stala sie twarda i matowa. Dobrze

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×