— Skradaki-pelzaki, jad, magia, czarownice… Nie, to nie dla nas.

— Nie o to chodzi. Nawet nie zobaczycie wezy.

— Nie. Nie dla nas.

— A wiec bede musiala wziac te wszystkie rupiecie i zatopic je na srodku oazy.

— Zmarnowac! — krzyknal zbieracz. — Nie! Zabrudzic wode? Wysmiewasz sie z mojego zawodu. Przynosisz wstyd sobie samej.

— Ja czuje sie tak samo, kiedy nie pozwalasz mi, abym chronila twoich ludzi przed chorobami. Zmarnowac? Zmarnowac ludzkie zycie. Niepotrzebna smierc.

Zbieracz spojrzal na nia spod krzaczastych brwi.

— Zadnego jadu? Zadnej magii?

— Ani troche.

— Mozesz przyjsc na samym koncu — rzekla Grum. — Zobaczysz, ze mnie to nie zabije.

— Zadnych skradakow-pelzakow?

— Zadnych — odpowiedziala ze smiechem Wezyca.

— A potem dasz nam te rzeczy? — Zbieracz wskazal zdewastowane obozowisko.

— Tak, potem.

— A pozniej zadnych chorob?

— Na pewno mniej. Nie radze sobie ze wszystkimi. Ale nie bedzie wam grozic odra i szkarlatyna. Nie bedzie tez szczekoscisku…

— Szczekoscisku? Uda ci sie?

— Tak. Nie na zawsze, ale na dluzszy czas.

— Przyjdziemy — oswiadczyl zbieracz, po czym odwrocil sie i odszedl.

W obozowisku Pauli szczotkowala Strzale, ktora tymczasem skubala siano ze stogu. Pauli miala najpiekniejsze dlonie, jakie kiedykolwiek widziala Wezyca — duze i delikatne zarazem, do tego silne, o dlugich palcach, nie stwardniale pomimo ciezkiej pracy. Chociaz byla wysoka i jej rece powinny sprawiac wrazenie za duzych, dostrzegalo sie w nich gracje i ekspresyjnosc. Roznila sie od swej babki niemal wszystkim oprocz laczacej obie kobiety aury lagodnosci, ktora odznaczali sie takze wszyscy poznani przez We-zyce kuzyni Pauli. Uzdrowicielka spedzila w tym obozie zbyt malo czasu, zeby stwierdzic, ilu wnukow otacza te starsza kobiete. Nie znala nawet imienia siedzacej nieopodal dziewczynki, ktora czyscila wlasnie siodlo Strzaly.

— Jak sie ma Wiewior? — zapytala Wezyca.

— Znakomicie, dziecino. Stoi tam, pod drzewem, i nie chce mu sie biegac. On juz wydobrzal. Ale tobie przyda sie wypoczynek i lozko.

Wezyca patrzyla, jak jej prazkowany kucyk stoi miedzy drzewami, machajac ogonem. Wygladal na tak szczesliwego, ze postanowila go nie wolac.

Zmeczenie sprawilo, ze czula napiecie wszystkich miesni szyi i ramion. Nie zasnie, poki choc troche sie nie rozluzni. Chciala pomyslec o swoim obozowisku. Byc moze dojdzie do wniosku, ze Grum miala racje — zniszczen dokonal jakis wariat. Jezeli w istocie tak bylo, Wezyca powinna to zrozumiec i zaakceptowac. Nie przywykla do takiego natezenia przypadkowych wydarzen.

— Wykapie sie, Grum — powiedziala. — A potem mozesz zaprowadzic mnie tam, gdzie nie bede nikomu zawadzac. Zreszta nie zabawie tu dlugo.

— Dopoki jestesmy tu razem, mozesz liczyc na nasza goscine, moja mala uzdrowicielko.

Wezyca objela kobiete, a ta poklepala ja lekko po ramieniu.

W poblizu obozowiska Grum jedno z zasilajacych oaze zrodelek wytryskiwalo spod kamieni i splywalo po skalach. Wezyca wspiela sie tam, gdzie nagrzana sloncem woda zbierala sie w niewielkich zaglebieniach. Widziala stamtad cala oaze — piec obozowisk nad brzegiem, ludzi, zwierzeta. Poprzez ciezkie, zakurzone powietrze dobiegaly do niej ciche glosy dzieci i donosne szczekanie psa. Rosnace nad jeziorem drzewa wygladaly jak pioropusz albo bladozielona szarfa z jedwabiu.

Znajdujacy sie pod jej stopami mech lagodzil twardosc okalajacych basen kapielowy skal. Wezyca zdjela buty i stanela na tym chlodnym, zywym kobiercu.

Rozebrala sie i weszla do stawu. Woda byla tylko troche chlodniejsza od temperatury ciala, dzieki czemu pierwsze zanurzenie okazalo sie przyjemne, nie stanowiac przy tym szoku w porannym upale. Wyzej znajdowalo sie zimniejsze zrodelko, a nizej nieco cieplejsze. Uzdrowicielka uniosla kamien przy ujsciu wody i strumien zaczal przelewac sie na piasek. Wiedziala, ze brudna woda nie moze plynac do oazy, gdyby zas tak sie stalo, karawaniarze nie omieszkaliby interweniowac. Upomnieliby spokojnie i stanowczo zarazem — w taki sam sposob, w jaki przepedzali stojace zbyt blisko brzegu zwierzeta albo strofowali zuchwalcow wyprozniajacych sie tuz nad woda. Dzieki temu na pustyni nikomu nie grozily choroby przenoszone przez zanieczyszczona wode.

Wezyca zanurzyla sie glebiej w cieplym jeziorku. Czula, jak podnosi sie poziom wody, jak jej przyjemny dotyk piesci uda, biodra i piersi. Oparla sie o czarna skale i pozwolila, by opadlo z niej napiecie. Woda laskotala jej kark.

Rozmyslala o kilku ostatnich dniach. Zapewne wskutek przycmiewajacego umysl wyczerpania ogarnelo ja wrazenie, ze to wszystko trwalo znacznie dluzej. Spojrzala na prawa reke, na ktorej nie bylo juz brzydkiego sinca, tylko dwa blyszczace rozowe slady po ukaszeniu zmii piaskowej. Zacisnela piesc, lecz nie poczula ani zesztywnienia, ani oslabienia.

Tak niewiele czasu, a tak wiele zmian. Nigdy wczesniej nie spotkala sie z tyloma przeciwnosciami losu. Jej praca i szkolenie wcale nie byly latwe, ale jak dotad byly do wytrzymania. Zadne podejrzenia czy watpliwosci i zadni wariaci nie zaklocali wczesniej spokojnie plynacych dni. Zycie toczylo sie z gory ustalonym torem; wszystko bylo jasne jak krysztal, a zlo i dobro posiadaly swoje precyzyjne definicje. Wezyca usmiechnela sie nieznacznie. Gdyby ktokolwiek probowal powiedziec jej albo innym uczniom, ze rzeczywistosc wyglada inaczej, ze jest rozbita, pelna sprzecznosci i niespodzianek, z pewnoscia by mu nie uwierzyla. Teraz zas rozumiala zmiany, ktore dostrzegala u starszych od niej uczniow, kiedy wracali po okresach probnych. Rozumiala tez, dlaczego niektorzy nigdy nie pojawiali sie ponownie. Przeciez nie wszyscy gineli, moze nawet wiekszosc z nich utrzymywala sie przy zyciu. Uzdrowicielom zagrazaly tylko wypadki i szalency, a wiec czesc tych uczniow dochodzila pewnie do wniosku, ze nie odpowiada im takie zycie i wola zajac sie czyms innym.

Wezyca stwierdzila jednak, ze bez wzgledu na wszystko — z wezami czy bez — zawsze pozostanie uzdrowicielka. Litosc nad soba po utracie Trawy znikla po kilku pierwszych dniach, podobnie jak minal zal wywolany smiercia Jesse. Nigdy nie zapomni o tej umierajacej dziewczynie, ale nie bedzie tez do konca zycia robic sobie z tego powodu wyrzutow. Wolala spelnic ostatnie zyczenia Jesse.

Usiadla i natarla cale cialo piaskiem. Strumien w dalszym ciagu przelewal sie przez otwarte ujscie. Wezyca polozyla rece na brzuchu. Przyjemny chlod wody, odprezenie i dotyk uswiadomily jej, ze od dawna nikt jej nie dotykal i od dluzszego czasu nie dopuszczala do glosu pozadania. Polozyla sie znowu na plecach i zaczela snuc fantazje o Arevinie.

Bosa i naga, z ubraniem przerzuconym przez ramie, Wezyca szla teraz w dol, oddalajac sie od sadzawki. W polowie drogi do obozowiska zatrzymala sie nagle i zaczela wsluchiwac w niewyrazne, dobiegajace ja dzwieki. Po chwili ciszy znowu je uslyszala — szelest gladkich lusek na skale, oznaczajacy dzwiek poruszajacego sie weza. Odwrocila sie powoli w strone, z ktorej plynely te odglosy. Z poczatku nic nie widziala, ale chwile potem ze skalnej szczeliny wynurzyla sie zmija piaskowa. Gad uniosl swoja dziwaczna glowe i na przemian to wysuwal, to chowal swoj jezyk.

Wezyca poczula w mozgu slabe uklucie, ktore przypomnialo jej o poprzedniej przygodzie z tym rodzajem wezy. Czekala teraz, az zwierze odpelznie od swojej kryjowki. Ta zmija nie miala w sobie eterycznego piekna Mgly ani przyciagajacych uwage wzorzystych lusek Piaska. Byla po prostu brzydka. Miala brudnobrazowa barwe ciala i glowe pelna przypominajacych duze guzy wybrzuszen. Nalezala przy tym do gatunku nieznanego uzdrowicielom, no i mogla okazac sie grozna dla ludzi z klanu Arevina. Wezyca powinna zlapac taka zmije wlasnie w poblizu jego obozowiska, ale wtedy o tym nie pomyslala.

Nie zdolala przygotowac szczepionki dla klanu Arevina, poniewaz nie wiedziala, na jakie choroby ci ludzie zapadaja, a bez takich informacji nie dalo sie spreparowac katalizatora dla Piaska. Kiedy tam wroci, jesli w ogole bedzie jej to dane, z pewnoscia sie tym zajmie. Teraz zas moze schwytac zblizajaca sie do niej zmije i sporzadzic szczepionke przeciw dzialaniu jej jadu.

Od zmii wial w strone Wezycy lekki wietrzyk, a zatem gad nie mogl wyczuc obecnosci uzdrowicielki. Jezeli zmija dysponowala receptorami cieplnymi, zmylila ja zapewne rozgrzana skala. Nie dostrzegala Wezycy, ona zas

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×