wiedziala, ze wzrok zmii nie jest lepszy od wzroku innych wezy. Zwierze podpelzlo do Wezycy, przesuwajac sie niemal po jej bosych stopach. Dziewczyna pochylila sie powoli, wyciagnela jedna reke nad glowa zmii, a druga tuz przed jej oczami. Kiedy gad przestraszyl sie tych ruchow i podniosl sie, by zaatakowac, trafil prosto w mocny uscisk dloni Wezycy i nie mogl juz jej ukasic. Zmija wila sie na przedramieniu uzdrowicielki, syczac i wystawiajac swoje przerazajaco dlugie zeby.

Wezyca zadrzala.

— Chcialabys mnie ugryzc, prawda?

Niezgrabnie, jedna reka, Wezyca zawinela chustke, tworzac z niej prowizoryczna torbe, i wlozyla do niej weza. Dzieki temu zmija nie przestraszy nikogo, gdy uzdrowicielka wroci do obozu.

Poszla gladka, kamienna drozka.

Grum przygotowala dla niej namiot. Rozbila go w cieniu i rozchylila poly, zeby do srodka wpadalo chlodne powietrze poranka. Staruszka zostawila tez miske swiezych owocow; pierwsze w tej porze roku jagody byly ciemnogranatowe i okragle, mniejsze od kurzych jajek. Wezyca ugryzla powoli i ostroznie jeden z tych owocow, bowiem nigdy wczesniej nie jadla swiezych jagod. Spod peknietej skorki wytrysnal cierpki, wodnisty sok, ktorego smakiem mogla sie teraz bez pospiechu delektowac. Tkwiace w srodku duze nasienie wypelnialo prawie polowe rozmiaru owocu. Otaczala je twarda lupina, ktora chronila przed zimowymi burzami i trwajaca dlugie miesiace, a nawet lata susza. Kiedy skonczyla jesc, odlozyla pestke; umieszcza ja potem w ziemi przy oazie, gdzie bedzie mogla wy-kielkowac. Wezyca polozyla sie i postanowila, ze zabierze ze soba kilka nasion tych letnich drzew. Gdyby dalo sie je zasadzic w gorach, stanowilyby niezly dodatek do sadu. Chwile pozniej uzdrowicielka zasnela.

Spala spokojnie, bez snow, a kiedy wieczorem sie obudzila, czula sie lepiej niz przez wiele ostatnich dni. Oboz pograzony byl w ciszy. Dla Grum, jej wnukow i jucznych zwierzat trwal wlasnie zaplanowany wczesniej odpoczynek. Wszyscy oni parali sie handlem i wracali do domu po okresie letnim, w ktorym sprzedawali, kupowali i wymieniali towary. Rodzina staruszki, podobnie jak wiele innych obozujacych tu rodzin, posiadala dziedziczne prawa do czesci jagod z letnich drzew. Kiedy zakonczono juz zbiory i wysuszono owoce, karawana Grum wyjedzie na pustynie, by po kilkudniowej przeprawie dostac sie do zimowiska. Teraz zblizala sie wlasnie pora zniw, poniewaz w powietrzu dawalo sie wyczuc wyrazny zapach jagod.

Grum stala niedaleko zagrody z dlonmi zlozonymi na koncu swojej laski. Kiedy uslyszala zblizajaca sie Wezyce, odwrocila sie i usmiechnela.

— Dobrze spalas, moja mala uzdrowicielko?

— Tak, Grum, dziekuje.

W porownaniu z konmi nalezacymi do staruszki Wiewior prawie niczym sie nie wyroznial. Grum upodobala sobie wierzchowce jabl-Icowite i srokate, bowiem calkiem slusznie sadzila, ze dzieki nim jej karawana bedzie bardziej rzucala sie w oczy. Kiedy tylko We-zyca zagwizdala, Wiewior odwrocil leb i pocwalowal wesolo w jej kierunku, zupelnie juz ozdrawialy.

— Tesknil za toba.

Wezyca podrapala go za uszami, a on dotknal ja swoim miekkim pyskiem.

— Tak, widze, ze usychal z tesknoty.

Grum zachichotala.

— Dobrze go odzywiamy. Nikt jeszcze nie zarzucil nam zlego traktowania zwierzat.

— Bede musiala jakims podstepem go stad wywabic.

— Zostan z nami. Wybierz sie do naszej wioski i przeczekaj tam zime. Nie jestesmy wcale zdrowsi niz inni ludzie.

— Dziekuje ci, Grum, ale mam jeszcze cos do zalatwienia.

Przez moment nie pamietala o smierci Jesse, lecz miala swiadomosc, ze to wspomnienie nigdy na dobre jej nie opusci. Wezyca przeszla pod sznurkowym ogrodzeniem. Stanela przy swoim prazkowanym kucyku i uniosla jego kopyto.

— Probowalismy zmienic podkowe — rzekla Grum — ale nasze sa za duze, a nie ma tu kowala, ktory moglby przekuc stara, albo zrobic nowa. Nie tutaj i nie w tym okresie.

Wezyca podniosla kawalki polamanej podkowy. Byla prawie nowa, poniewaz Wiewiora podkuto tuz przed jej wyjazdem na pustynie. Nawet krawedzie zachowaly swoja pierwotna ostrosc i ksztalty. Zawinila najwidoczniej kiepska jakosc zelaza. Podala szczatki podkowy Grum.

— Moze to zelastwo przyda sie Ao. Czy jesli poprowadze Wiewiora bardzo ostroznie, to dotrzemy jakos do Podgorza?

— Tak. Mozesz przeciez jechac na tym uroczym siwku.

Wezyca zalowala, ze w ogole dosiadala Wiewiora. Najczesciej tego nie robila, tylko szla pieszo szybkim krokiem, a kucyk niosl jej weze i ekwipunek. Jednak po wyjsciu z obozu Arevina, zaczela znowu odczuwac skutki ukaszenia, choc myslala, ze te dolegliwosci juz nie wroca. Chciala jechac na Wiewiorze tylko tak dlugo, az minie ogolne oslabienie, ale kiedy wdrapala sie na kucyka, prawie od razu stracila przytomnosc. Kon niosl ja cierpliwie przez pustynie, uginajac sie pod ciezarem jej bezwladnego ciala. Dopiero gdy zaczal kulec, uzdrowicielka ocknela sie na dzwiek peknietego zelaza. Podrapala kucyka po czole.

— Wyruszamy jutro, jak tylko minie najwiekszy upal. A zatem bede miala caly dzien na szczepienie mieszkancow obozu, jezeli zechca do mnie przyjsc.

— Przyjdziemy, moja droga, wielu z nas sie do ciebie zglosi.

Ale dlaczego musisz juz jechac? Wybierz sie z nami. Odleglosc do Podgorza jest taka sama.

— Jade do Miasta.

— Teraz? W tym roku jest juz na to za pozno. Utkniesz w jakiejs burzy.

— Nie utkne, jesli nie bede tracic czasu.

— Moja droga uzdrowicielko, ty jeszcze nie wiesz, czym jest taka burza.

— Owszem, wiem. Dorastalam w gorach. Kazdej zimy ogladalam je z wysoka.

— Patrzenie na burze z wierzcholka gory to nie to samo, co przedarcie sie przez taka nawalnice — powiedziala Grum.

Wiewior odwrocil sie i pogalopowal wzdluz zagrody w strone drzemiacych w cieniu koni. Wezyca nagle sie rozesmiala.

— Co cie tak rozsmieszylo, malenka?

Wezyca spojrzala na przygarbiona staruszke, ktorej jasne i bystre oczy przypominaly wzrok lisa.

— Wlasnie zauwazylam, z jakimi konmi go trzymalas.

Na ciemnej opaleniznie Grum pojawil sie rumieniec.

— Moja droga uzdrowicielko. Nie zamierzalam pobierac od ciebie zadnych oplat, ale chyba nie masz nic przeciwko czemus takiemu.

— Nie ma sprawy, Grum. Jestem pewna, ze Wiewior rowniez nie protestuje. Obawiam sie jednak, ze spotka cie zawod, kiedy nadejdzie pora zrebienia.

Grum pokrecila glowa.

— Nie bede rozczarowana. Jak na malego ogiera, jest dobrze wychowany, ale przeciez zna sie na rzeczy. Najbardziej lubie konie nakrapiane, zwlaszcza takie z prazkami.

Staruszka miala takiego wlasnie jablko witego wierzchowca, ktory byl jej absolutnym faworytem.

— Ciesze sie, ze podoba ci sie jego masc. — Wprowadzenie wirusa, aby uzyskac odpowiedni zestaw genow, wymagalo od Wezycy sporo wysilku. — Ale on raczej nie przysporzy ci wielu zrebakow.

— Dlaczego nie? Jak juz mowilam…

— Moze nas zaskoczy… Mam nadzieje, ze tak. Ale jest chyba bezplodny.

— Aha — rzekla Grum. — Aha… To niedobrze. Zdaje sie, ze rozumiem. To krzyzowka konia i pasiastego osla. Kiedys o tym slyszalam.

Wezyca nie wyprowadzila jej z bledu. Wyjasnienie podane przez Grum rozmijalo sie bowiem z prawda. Wiewior byl mieszancem w takim samym stopniu jak konie nalezace do Grum, wyjawszy jeden krotki lancuch genow. Z drugiej strony ten kucyk wykazywal odpornosc na jad Mgly i Piaska, a choc przyczyna byla inna, w efekcie rzeczywiscie byl mulem. Jego system odpornosciowy wykazywal tak wielka skutecznosc, ze nie rozpoznawal komorek haploi-dalnych jako wlasnych i tym samym je niszczyl.

— Wiesz co, dziecino. Mialam kiedys mula, ktory byl swietnym ogierem. To sie czasami zdarza. Moze tym razem tez tak bedzie.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×