probnego. Wsunela dlonie do srodka w nadziei, ze znajdzie tam chocby skrawek papieru, ale kieszenie okazaly sie puste. Rzucila siodlo na ziemie i zaczela niecierpliwie przeszukiwac obrzeza obozowiska, zagladajac za skaly i kopiac piasek. Chciala wierzyc, ze ujrzy gdzies biale kartki albo uslyszy pod nogami szelest papieru. Nic jednak nie znalazla.

Czula sie tak, jakby dokonano na nia fizycznego ataku. Wszystko inne — koce, ubrania czy mapy — moglo byc dla zlodziei przydatne, ale dziennik byl wartosciowy tylko dla niej.

— Przekleci zlodzieje! — krzyknela w przyplywie furii.

Przestraszona Strzala prychnela i uskoczyla w bok do sadzawki.

Kiedy tylko roztrzesiona uzdrowicielka zdolala sie uspokoic, odwrocila sie w strone klaczy i podeszla do niej z wyciagnieta reka, przemawiajac lagodnie, az zwierze pozwolilo jej chwycic sie za uzde i poglaskac po grzbiecie.

— Dobrze juz, dobrze — powiedziala. — Nie ma sie czym przejmowac.

Mowila rowniez do siebie samej, zanurzona az po kolana w przejrzystej i chlodnej wodzie. Poklepala konia po lopatce i przesunela dlonia po jego czarnej grzywie. Nagle wzrok jej zmetnial i oparla sie o szyje wierzchowca, drzac na calym ciele.

Wsluchujac sie w miarowe bicie serca i cichy, spokojny oddech zwierzecia, Wezyca zdolala odzyskac spokoj. Wyprostowala sie i wyszla z wody. Kiedy znalazla sie na brzegu, odpiela torbe z wezami, rozsiodlala klacz i zaczela ja czyscic kawalkiem podartego koca. Byla przygnebiona i wyczerpana. Wymyslne siodlo i uzda, pokryte w tej chwili kurzem i potem, mogly na razie poczekac, ale brudny i spocony kon domagal sie natychmiastowej pielegnacji.

— Wezyco, moje dziecko, droga uzdrowicielko…

Wezyca odwrocila sie. W jej kierunku szla wlasnie Grum, podpierajac sie wykrzywionym kijem. Towarzyszyla jej jedna z wnuczek — mloda, wysoka i czarna jak heban — mimo ze wiedziala, iz artretyczna staruszka nie oczekuje od niej pomocy.

Rzadkie wlosy Grum przykrywala lezaca na bakier chusta.

— Drogie dziecko, jak moglam cie nie zauwazyc? Myslalam, ze uslysze twoje kroki albo ze wyczuje cie twoj kucyk i da o tym znac swoim rzeniem. — Na ciemnej, pooranej bruzdami twarzy Grum pojawily sie dodatkowe zmarszczki, swiadczace o jej zatroskaniu. — Wezyco, drogie dziecko, nie chcielismy, zebys ogladala to samotnie.

— Co sie stalo, Grum?

— Pauli — staruszka zwrocila sie do wnuczki — zajmij sie koniem uzdrowicielki.

— Dobrze, Grum.

Pauli wziela lejce i dotknela Wezyce pocieszajacym gestem. Nastepnie podniosla siodlo i poprowadzila Strzale w strone obozowiska swojej babki.

Grum chwycila Wezyce za lokiec — nie po to, by sie o nia oprzec, lecz by podtrzymac oslabiona uzdrowicielke — i zaprowadzila ja do duzego kamienia, na ktorym obie kobiety usiadly. Wezyca ponownie rozejrzala sie wokol siebie, bardziej juz zdumiona anizeli zmeczona. Spojrzala na Grum.

Staruszka westchnela.

— To stalo sie wczoraj, tuz przed switem. Uslyszelismy halasy i glos, a kiedy poszlismy w tamta strone, zobaczylismy jakas postac w pustynnym stroju. Z poczatku myslelismy, ze tanczy, ale kiedy tylko zaczelismy sie zblizac, czlowiek ten natychmiast uciekl. Rozbil swoja lampe i nie moglismy go zobaczyc. Znalezlismy twoje obozowisko… — Grum wzruszyla ramionami. — Nic nie ostalo sie w calosci.

Wezyca rozgladala sie bez slowa i w dalszym ciagu nie rozumiala motywow zlodzieja.

— Rano wiatr zasypal wszelkie slady — ciagnela Grum. — Ten czlowiek musial uciec na pustynie, ale on na pewno nie jest z pustyni. My nie kradniemy i nie niszczymy.

— Wiem o tym, Grum.

— Chodz ze mna. Zjedz sniadanie, przespij sie i zapomnij o tym szalencu. Wszyscy musimy na nich uwazac. — Ujela w swoje zapracowane rece pokryta bliznami dlon uzdrowicielki. — Zle sie stalo, ze ogladalas to samotnie. Szkoda, ze nie zauwazylam, jak wracasz.

— To nic, Grum.

— Jesli pozwolisz, pomoge ci przeniesc sie do ktoregos z moich namiotow. Nie chcesz juz chyba tu zostac?

— Nie ma czego przenosic.

Wezyca wpatrywala sie w pobojowisko. Staruszka delikatnie poklepala jej dlon.

— On wszystko zniszczyl, Grum. Gdyby zabral te rzeczy ze soba, moglabym to jakos zrozumiec, ale…

— Moja droga, nikt nie rozumie wariatow. Oni robia to bez powodu.

Wlasnie dlatego Wezyca nie wierzyla, ze zniszczen dokonal szaleniec. To wszystko zrobiono w sposob najwyrazniej celowy i poniekad racjonalny, stad tez pozory szalenstwa stanowily raczej wynik wscieklosci niz rzeczywistego pomieszania zmyslow. Uzdrowicielke znowu przebiegl dreszcz.

— Chodz ze mna — rzekla Grum. — Wariaci zjawiaja sie i znikaja. Sa jak pustynne muchy. Jednego roku slyszysz je wszedzie przez cale lato, a rok pozniej zupelna cisza.

— Chyba masz racje.

— Tak po prostu jest — odparla staruszka. — Ja sie na tym znam. On juz tutaj nie wroci, pojdzie gdzie indziej, ale niedlugo dowiemy sie, gdzie go szukac. A kiedy w koncu go znajdziemy, zaprowadzimy do naprawiaczy i moze uda im sie mu pomoc.

Wezyca ze zmeczeniem pokiwala glowa.

Przerzucila przez ramie siodlo Wiewiora i podniosla torbe z wezami. Raczka zadrzala nieznacznie, gdy Piasek przesunal sie w swojej przegrodce.

Poszla z Grum w strone jej obozowiska. Zmeczenie nie pozwalalo jej myslec o minionych wydarzeniach i sluchala z wdziecznoscia pocieszajacych slow Grum, ktora swoim kojacym glosem okazywala jej wspolczucie. Utrata Trawy, smierc Jesse, a teraz to… Gdyby byla przesadna, pomyslalaby, ze ciazy nad nia jakas klatwa, ale ludzie wierzacy w klatwy sadza, ze mozna je jakos uchylic. W tym zas momencie Wezyca nie wiedziala juz, co myslec, w co wierzyc ani jak odmienic pasmo nieszczesc, w ktore obecnie obfitowalo jej zycie.

— Dlaczego on ukradl tylko moj dziennik? — zapytala nagle.

— Dlaczego wlasnie mapy i dziennik?

— Mapy! — krzyknela Grum. — Ten wariat zabral mapy? Myslalam, ze mialas je przy sobie. W takim razie to na pewno byl szaleniec.

— Mysle, ze tak. To z pewnoscia byl wariat. — Nie byla jednak do konca przekonana.

— Mapy! — powtorzyla glosno Grum.

Oburzenie tej starszej kobiety wydawalo sie wieksze niz wscieklosc Wezycy, lecz uzdrowicielke zaniepokoilo wyczuwalne w glosie Grum zdziwienie.

Wezyca podskoczyla nagle, kiedy ktos gwaltownym ruchem pociagnal ja za ubranie. Przestraszyl sie rowniez zbieracz, ktory szybko zrobil krok wstecz. Wezyca uspokoila sie, widzac, kim jest ten czlowiek. Byl to bowiem jeden ze zbieraczy, ktorzy gromadzili kawalki metalu, drewna, tkaniny, skory — wszelkie odpadki z innych obozow — zeby potem wykorzystac je w ten czy inny sposob. Zbieracze ubierali sie w wielobarwne stroje, pomyslowo uszyte ze skrawkow roznych materialow, ulozonych w geometryczne wzorki.

— Uzdrowicielko, pozwolisz nam to zabrac? Tobie sie nie przyda…

— Ao, odejdz! — warknela Grum. — Nie przeszkadzaj uzdrowicielce. Przeciez widzisz…

Zbieracz spuscil wzrok, ale nie zrobil ani kroku.

— Ona nic z tym nie zrobi. A my tak. Pozwolcie nam to zabrac.

Pozwolcie posprzatac.

— Nie jest to najlepszy moment na takie prosby.

— Nic sie nie stalo, Grum — powiedziala Wezyca i kazala zbieraczowi wziac wszystko ze soba. Moze przydadza im sie podarte koce i polamane lyzki, bo jej na pewno nie. Nawet nie chciala ponownie tego ogladac — nie chciala, by cokolwiek przypominalo jej o tym, do czego tu doszlo. Poza tym prosba zbieracza oderwala Wezyce od dreczacych ja pytan i przywrocila do rzeczywistosci.

Pomyslala teraz o tym, co podczas ich pierwszej rozmowy Grum opowiedziala o Ao i jego ludziach.

— Ao. Kiedy bede szczepila innych, czy pozwolisz, bym was tez zaszczepila?

Zbieracz patrzyl na nia z niedowierzaniem.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×