— Teraz rozumiesz, dlaczego nie moge dzis z toba zostac.

— Mozesz. Prosze cie, zostan. Oboje jestesmy samotni i mozemy sobie wzajemnie pomoc.

Westchnal gleboko i gwaltownie sie podniosl.

— Czy nie mozesz pojac… — krzyknal.

— Gabrielu.

Usiadl powoli, ale jej nie dotknal.

— Nie jestem dwunastolatka. Nie musisz sie bac, ze dasz mi dziecko, ktorego nie bede chciala. Uzdrowiciele nie maja dzieci. Sami bierzemy za to odpowiedzialnosc, poniewaz nie mozemy pozwolic sobie na najmniejsze ryzyko.

— Nigdy nie macie dzieci?

— Nigdy. Kobiety ich nie rodza, a mezczyzni ich nie plodza.

Gabriel patrzyl na nia bez slowa.

— Wierzysz mi.

— I dalej mnie chcesz, nawet wiedzac, ze…?

W odpowiedzi Wezyca wstala i zaczela rozpinac koszule. Byla nowa i guziki nie chcialy przechodzic przez dziurki, totez zdjela ja w koncu przez glowe i rzucila na podloge. Gabriel podniosl sie wolno, patrzac na nia oniesmielonym wzrokiem. Wezyca rozpiela mu koszule i spodnie, on zas wyciagnal ku niej ramiona. Spodnie zsunely sie z jego waskich bioder, a na twarzy pojawil sie rumieniec.

— Co sie stalo?

— Nikt nie widzial mnie nagiego od czasu, gdy mialem pietnascie lat.

— No tak — usmiechnela sie Wezyca. — Czas juz najwyzszy.

Cialo Gabriela okazalo sie rownie piekne jak jego twarz. Wezyca sciagnela z siebie spodnie i rzucila je na podloge. Zaprowadzila go do lozka i wsliznela sie pod koc obok niego. Lagodne swiatlo lampy rozjasnialo jego blond wlosy i jasna skore. Drzal.

— Rozluznij sie — wyszeptala Wezyca. — Nie ma pospiechu.

To ma nam sprawic przyjemnosc.

Rozmasowala mu ramiona, z ktorych powoli zniklo napiecie. Zauwazyla, ze ona rowniez jest napieta, ale bylo to napiecie pozadania, podniecenia i zadzy. Zastanawiala sie, co w tej chwili robi Arevin.

Gabriel odwrocil sie na bok i wyciagnal do niej reke. Piescili sie wzajemnie, a Wezyca usmiechala sie do siebie. Pomyslala, ze jedno spotkanie nie zrekompensuje mu trzech minionych lat, ale postanowila dac z siebie wszystko. To mogl byc dobry poczatek.

Szybko zrozumiala, ze Gabriel celowo przedluza gre wstepna. Chcial, zeby bylo jej dobrze, choc ciagle za duzo sie martwil i myslal, jak gdyby mial przy sobie Lee — dwunastolatke, ktorej pierwsza przyjemnosc seksualna wlasnie od niego zalezala. Wezyca nie cieszyla sie wcale tymi wysilkami; czula sie, jakby piescil ja z obowiazku. Probowal tez starannie reagowac na jej dotyk, a poniewaz mu sie to nie udawalo, z kazda chwila byl coraz bardziej zaklopotany. Wezyca delikatnie powiodla ustami po jego policzku.

Gabriel naglym ruchem odsunal sie od niej i zwrocony do niej plecami zwinal sie w klebek.

— Przepraszam — powiedzial szorstkim glosem. Wezyca miala wrazenie, ze placze. Usiadla obok i poglaskala go po ramieniu.

— Mowilam, ze nie bede niczego od ciebie wymagac.

— Ja ciagle mysle…

Pocalowala go w ramie, laskoczac go swoim oddechem.

— To nie jest dobry czas na myslenie.

— Nie moge nic na to poradzic. Umiem tylko przysparzac klopotow i cierpienia. Kiedys dawalem wczesniej rozkosz, ale teraz nawet na to nie mnie nie stac. Moze inaczej sie nie da.

— Gabriel, impotent tez moze dac radosc innej osobie. Powinienes o tym wiedziec. A teraz chodzi o twoja przyjemnosc.

Nie odpowiedzial, nawet na nia nie spojrzal. Wzdrygnal sie, gdy wymowila slowo „impotent”, gdyz tego nie zdazyl jeszcze sobie wmowic.

— Myslisz, ze nie jestes ze mna bezpieczny, prawda?

Odwrocil sie i popatrzyl na nia.

— Lea nie byla ze mna bezpieczna.

Wezyca podciagnela kolana pod piersi i oparla o nie brode. Patrzyla na Gabriela przez dluzsza chwile, westchnela i wyciagnela reke, chcac pokazac mu swoje blizny i slady po ukaszeniach.

— Po takim ukaszeniu umarlby kazdy oprocz uzdrowiciela.

Szybko i nieprzyjemnie albo powoli i tez nieprzyjemnie.

Zrobila pauze, zeby Gabriel mogl przyswoic sobie tresc tych slow.

— Wiele czasu zajelo mi wyksztalcenie w sobie odpornosci na taki jad — ciagnela. — Wiazalo sie z tym sporo nieprzyjemnosci.

Ja nigdy nie choruje, nie cierpie na zadne infekcje, nie bede miala raka. Moje zeby sie nie psuja. System odpornosciowy uzdrowiciela jest tak silny, ze reaguje na kazdy obcy element. Wiekszosc z nas jest bezplodna, poniewaz wytwarzamy przeciwciala na wlasne komorki rozrodcze, o cudzych nawet nie wspominajac.

Gabriel podparl sie na lokciu.

— W takim razie… Jesli nie mozesz miec dzieci, dlaczego powiedzialas, ze uzdrowiciele nie moga pozwolic sobie na ryzyko ich posiadania? Myslalem, ze po prostu brakuje wam czasu. A zatem jezeli ja…

— My wychowujemy dzieci! — wyjasnila Wezyca. — Adoptujemy je. Pierwsze uzdrowicielki probowaly zajsc w ciaze, ale wiekszosci z nich to sie nie udalo. A pozostale rodzily dzieci zdeformowane i pozbawione mozgu.

Gabriel odwrocil sie na plecy i wpatrywal w sufit. Westchnal gleboko.

— Bogowie…

— Skutecznie uczymy sie kontroli nad plodnoscia — rzekla Wezyca.

Gabriel nie odpowiedzial.

— Ciagle sie martwisz. — Wezyca oparla sie na lokciu obok niego, ale na razie go nie dotykala.

Spojrzal na nia ironicznym, choc pozbawionym humoru usmiechem. Jego napieta twarz wyrazala zwatpienie.

— Ja chyba sie boje.

— Wiem.

— Balas sie kiedys? Tak naprawde?

— O tak — odparla Wezyca.

Polozyla mu reke na brzuchu. Przesuwala palcami po jego gladkiej skorze i delikatnych, ciemnozlotych wlosach. Nie widac bylo, ze drzy, ale Wezyca wyczuwala przechodzace przez niego dreszcze.

— Lez spokojnie — powiedziala. — Nie ruszaj sie, dopoki ci nie powiem.

Zaczela go glaskac po brzuchu i udach, po biodrach i posladkach. Za kazdym zblizala sie do jego genitaliow, lecz ani razu ich nie dotknela.

— Co robisz?

— Csss… Lez spokojnie.

Dalej go glaskala i starala sie ukoic swoim monotonnym, hipnotycznym glosem. Czula, ze Gabriel z calej sily probuje nie reagowac na jej pieszczoty. Opanowal sie w koncu i dreszcze ustaly.

— Wezyco!

— Co? — zapytala niewinnie. — Czy cos sie stalo?

— Nie moge…

— Csss…

Jeknal. Znowu drzal, ale tym razem nie ze strachu. Usmiechnieta Wezyca polozyla sie obok i przyciagnela Gabriela do siebie, zeby spojrzec mu w twarz.

— Teraz mozesz sie ruszac — powiedziala.

Wreszcie jej sie udalo, choc nie wiedziala, jaka byla glowna przyczyna. Moze sprawily to jej pieszczoty, moze to, ze okazala mu rowniez swoje zauroczenie i dzieki temu mogl jej zaufac. A moze byl po prostu mlodym, zdrowym osiemnastolatkiem odbywajacym kare trzyletniej ascezy…

Wezyca czula sie jak obserwator, ale nie jak lubiezny podgladacz, tylko beznamietny i prawie bezinteresowny swiadek. Bylo to dziwne. Gabriel posiadal wrodzona delikatnosc, a Wezyca doprowadzila go do

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×