— Dostaja od ludzi z Miasta — odparla Larril — ale za malo, zeby mogli to wykorzystac do czegos innego. Tylko pierscienie.
— Dziekuje.
Wezyca wrocila do lozka, rozmyslajac o Centrum, ktore dawalo lancuchy dla niewolnikow, ale nie chcialo rozmawiac z uzdrowicielami.
7
Wezyca obudzila sie wczesniej niz Gabriel, kiedy noc miala sie ku koncowi. Wraz z nastaniem switu do sypialni wsaczylo sie szarawe swiatelko. Wezyca lezala na boku, podpierajac sie lokciem, i patrzyla na spiacego Gabriela. Kiedy spal, byl — jezeli to w ogole mozliwe — jeszcze piekniejszy niz za dnia.
Wyciagnela reke, ale powstrzymala sie i nie dotknela Gabriela. Zazwyczaj lubila kochac sie rano, ale nie chciala go teraz budzic.
Zmarszczyla brwi i polozyla sie, usilujac stwierdzic, w jakim stanie sama sie w tej chwili znajduje. Ostatnia noc nie nalezala do najciekawszych doznan seksualnych w jej zyciu. Gabriel nie byl moze zupelnie beznadziejny, ale wyraznie brakowalo mu doswiadczenia. Pomimo braku pelnego zaspokojenia noc spedzona z nim nie okazala sie jednak czyms nieprzyjemnym.
Pokierowala mysli w glab siebie i doszla do wniosku, ze ja niepokoja. Bylo w nich zbyt wiele strachu. Nie bala sie, oczywiscie, Gabriela — to byloby po prostu smieszne. Jednak nigdy nie byla jeszcze z mezczyzna, ktory nie umialby kontrolowac swojej plodnosci. A to ja niepokoilo i nie umiala przed ta obawa uciec. Na jej wlasnej kontroli mozna bylo polegac — nie miala co do tego watpliwosci. Gdyby zas jakims cudem zaszla w ciaze, zawsze mogla ja usunac bez obawy o reakcje organizmu, ktora prawie zabila Lee. Nie. Jej lek mial niewielkie oparcie w rzeczywistosci. Chodzilo tu tylko o swiadomosc, ze Gabriel jest pod tym wzgledem ulomny, ona bowiem przywykla do samokontroli swoich kochankow, ktorym odwzajemniala sie takimi samym gwarancjami. A jemu zaufac przeciez nie mogla, choc to nie on byl sprawca swoich problemow.
Po raz pierwszy w pelni pojela, jak bardzo musiala doskwierac mu samotnosc przez te minione trzy lata, z jakimi spotykal sie reakcjami i jak ocenial sam siebie. Westchnela ze smutkiem i wyciagnela ku niemu reke, gladzac koniuszkami palcow jego cialo i tym samym powoli go budzac. Zegnala sie w ten sposob z wahaniem i niepokojem.
Wezyca schodzila po urwisku ze swoja torba na weze. Musiala ponownie spotkac sie z kilkoma pacjentami, a popoludnie przeznaczyla na dalszy ciag szczepien. Gabriel zostal w domu ojca, gdzie pakowal sie i przygotowywal do podrozy.
Wiewior i Strzala lsnily po wyszczotkowaniu. Stajennego o imieniu Ras nigdzie nie bylo widac. Wezyca wprowadzila Wiewiora do boksu, chcac rzucic okiem na jego nowe podkowy. Podrapala go za uszami i powiedziala, ze bedzie musial sie troche rozruszac, bo w przeciwnym razie grozi mu wypadek. W sianie nad jej glowa cos zaszelescilo, ale Wezyca nie doczekala sie niczego innego.
— Poprosze stajennego, zeby pogonil cie troche po wybiegu zwrocila sie do kucyka i znowu zamienila sie w sluch.
— Ja sie tym zajme, panienko — wyszeptalo dziecko.
— Skad mam wiedziec, ze umiesz jezdzic?
— Umiem.
— Zejdz na dol, prosze.
Dziewczynka powoli wysunela sie z otworu w suficie, zawisla na rekach i wyladowala tuz przy Wezycy. Stala ze spuszczona glowa.
— Jak ci na imie?
Dziewczynka wymruczala dwie niewyrazne sylaby. Wezyca przyklekla i chwycila ja lagodnie za ramiona.
— Przepraszam. Nie uslyszalam.
Mala uniosla oczy, znieksztalcone przez okropna blizne. Siniec z drugiego policzka powoli znikal z jej twarzy.
— M… Melissa.
Wymowila to imie bardzo defensywnie, jak gdyby sklaniajac Wezyce do zaprzeczenia. Uzdrowicielka byla ciekawa, czy to samo powiedziala za pierwszym razem.
— Melissa — powtorzylo dziecko, przeciagajac dzwieki.
— Ja jestem Wezyca, Melisso. — Wymienily uscisk dloni. — Pojezdzisz na Wiewiorze?
— Tak.
— Moze troche wierzgac.
Melissa chwycila gorna krawedz drzwi do boksu i podciagnela sie az po brode.
— Widzisz tamtego?
Stal tam ogromny srokaty kon, wysoki na ponad siedemnascie dloni. Wezyca zauwazyla go juz wczesniej — kulil uszy i odslanial zeby, kiedy ktos kolo niego przechodzil.
— Jezdze na nim — rzekla Melissa.
— Wielcy bogowie! — powiedziala Wezyca ze szczerym uznaniem.
— Tylko ja to potrafie. No i jeszcze ktos.
— Kto? Ras?
— Nie — odparla z pogarda dziewczynka. — Nie on. Ten z zamku. Z zoltymi wlosami.
— Gabriel.
— Chyba. Ale on tu rzadko przychodzi, no i ja jezdze jego koniem. — Melissa zeskoczyla na ziemie. — Jest swietny. Ale twoj konik tez jest fajny.
Widzac, ze dziewczynka jest kompetentna, Wezyca nie wysuwala juz zadnych zastrzezen.
— W takim razie dziekuje. Z przyjemnoscia przekaze go komus, kto wie, co robi.
Melissa weszla na zlob i juz miala zniknac na swoim stryszku, zanim Wezyca zdazyla wymyslic inny interesujacy dla dziecka temat. Zatrzymala sie jednak i odwrocila do uzdrowicielki.
— Panienko, powiesz mu, ze mam pozwolenie? — Z jej glosu zniknela pewnosc siebie.
— Oczywiscie, ze powiem.
Melissa zniknela.
Wezyca osiodlala Strzale i wyprowadzila ja na zewnatrz. Spotkala tam stajennego.
— Melissa zajmie sie moim Wiewiorem — rzekla Wezyca. — Pozwolilam jej na to.
— Kto?
— Melissa.
— Ktos z miasta?
— Twoja pomocnica w stajni — odparla Wezyca. — Ruda dziewczynka.
— Masz na mysli Brzydule? — zasmial sie stajenny.
Wezyca poczula, jak czerwieni sie najpierw z zaskoczenia, a potem ze zlosci.
— Jak smiesz naigrawac sie z tego dziecka?
— Naigrawac sie? Mowiac jej prawde? Nikt nie chce na nia patrzec i lepiej, zeby o tym pamietala. Sprawila ci jakis klopot?
Wezyca wsiadla na konia i popatrzyla z gory na stajennego.
— Lepiej cwicz swoje piesci na kims o takich rozmiarach jak twoje.
Przycisnela obcasy do bokow Strzaly, ktora wyrwala sie do przodu, zostawiajac za soba stajnie, Rasa, zamek i burmistrza.
Dzien minal szybciej, niz sie tego spodziewala. Kiedy w Podgorzu dowiedziano sie o przybyciu uzdrowicielki, do miasta sciagneli ludzie z calej doliny. Przyprowadzali do niej dzieci i starcow, choc tym ostatnim — podobnie jak wczesniej chorej na artretyzm Grum — nie mogla pomoc, jesli ich dolegliwosci mialy chroniczny charakter. Nadal jednak jej sie szczescilo, bo chociaz zdarzylo sie kilku pacjentow z powaznymi infekcjami, guzami, a nawet