Wezyca bez slowa wpatrywala sie w szklana plyte, poniewaz zwracajaca sie teraz do niej osoba przypominala jej Jesse jeszcze bardziej niz tamten mezczyzna. Byla to pewnie jej blizniaczka albo tez w jej rodzinie czesto dochodzilo do kazirodztwa. Kiedy nowa postac ponownie przemowila, Wezyca pomyslala, ze krzyzowanie sie spokrewnionych ze soba genow stanowi dobry sposob na skoncentrowanie pozadanych cech. Eksperyment tego rodzaju mogl jednak okazac sie bardzo ryzykowny, a Wezyca nie byla przygotowana na przyjecie nieudanych noworodkow z takiego polaczenia.

— Halo? Czy to dziala?

Rudowlosa postac patrzyla na nia niespokojnie, a kiedy skonczyla mowic, rozleglo sie gluche, glosne zgrzytanie. Glos Jesse byl rowniez przyjemny, o ciemnym zabarwieniu ale jednak wyzszy. Wezyca zrozumiala, ze rozmawia z mezczyzna, ktory z pewnoscia nie jest bratem blizniakiem Jesse. Zastanawiala sie, czy mieszkancy Miasta zajmuja sie klonowaniem istot ludzkich. Jezeli robili to czesto i radzili sobie nawet ze zmiana plci, moze dysponowali lepszymi metodami niz uzdrowiciele zajmujacy sie stwarzaniem wezy snu.

— Slysze cie, jesli o to pytales — powiedziala Wezyca.

— To dobrze. Czego chcesz? Sadzac po wygladzie Richarda, jest to cos bardzo niemilego.

— Mam dla ciebie wiadomosc, jesli jestes bezposrednim krewnym poszukiwaczki Jesse.

Rozowe policzki mezczyzny nagle zupelnie pobladly.

— Jesse? — Potrzasnal glowa, ale szybko odzyskal kontrole nad soba. — Czy przez te lata tak bardzo sie zmienila, ze nie wygladam, jak jej bliski krewny?

— Nie — odparla Wezyca. — Wygladasz na jej krewnego.

— Ona jest moja starsza siostra — wyjasnil. — Teraz chce pewnie wrocic i znowu byc najstarsza z rodzenstwa, a ja mam zadowolic sie rola jej mlodszego brata?

W jego glosie dalo sie slyszec rozgoryczenie. Wezyca byla zaszokowana. Wiadomosc o smierci siostry bedzie dla niego zrodlem radosci, a nie smutku.

— Ona tu wraca, prawda? — zapytal. — Wie, ze rada znowu ustanowi ja glowa rodziny. Niech ja szlag trafi! Rownie dobrze moglbym nie istniec przez ostatnie dwadziescia lat.

Wezyca sluchala go ze scisnietym z zalu gardlem. Pomimo calej niecheci brata Jesse zostalaby ponownie przyjeta w swojej spolecznosci. Gdyby przezyla, oni mogliby ja uzdrowic.

Mowienie przychodzilo jej z trudem.

— Rada… Moze to wlasnie rada powinna uslyszec ode mnie te wiadomosc.

Chciala porozmawiac z kims, kto kochal Jesse, a nie z czlowiekiem, ktory smialby sie tylko i cieszyl z jej niepowodzen.

— To jest sprawa rodzinna, a nie zagadnienie dla rady. Wlasnie mnie powinnas przekazac wiadomosc od Jesse.

— Wolalabym porozmawiac z toba twarza w twarz.

— Pewnie, ze bys wolala — powiedzial. — Ale to niemozliwe.

Moi kuzyni sa przeciwni wpuszczaniu do Miasta obcych ludzi…

— Ale chyba w tym wypadku…

— No i nie moglbym cie wpuscic, nawet gdybym chcial. Brama jest zamknieta az do wiosny.

— Nie wierze ci.

— Ale tak jest.

— Jesse by mnie o tym ostrzegla.

Prychnal zirytowany.

— Ona nigdy w to nie wierzyla. Wyjechala stad, kiedy byla jeszcze mala dziewczynka, a dzieci nigdy w takie rzeczy nie wierza.

Maja swietny ubaw, gdy wracajac do Miasta w ostatniej chwili, tylko udaja, ze moglyby zostac za brama po jej zamknieciu. Czasami wiec tracimy tego czy innego smialka.

— Ona przestala wierzyc prawie we wszystko, co jej mowiliscie. — W glosie Wezycy bylo coraz wiecej rozdraznienia.

Brat Jesse odwrocil wzrok i przez moment wpatrywal sie w cos intensywnie. Nastepnie znowu spojrzal na Wezyce.

— Mam nadzieje, ze ty wierzysz w to, co teraz ci mowie. Zbliza sie burza i moglabys przekazac mi wreszcie wiadomosc, a potem znalezc sobie jakies schronienie.

Nawet jesli ja oklamywal, najwyrazniej nie zamierzal wpuscic jej do srodka. Wezyca przestala juz na to liczyc.

— Wiadomosc od Jesse brzmi nastepujaco — zaczela. — Byla tam bardzo szczesliwa i chce, zebyscie przestali opowiadac swoim dzieciom klamstwa na temat tego, jak wyglada zycie poza Miastem.

Brat Jesse wpatrywal sie w Wezyce wyczekujaco, a potem nagle wykrzywil twarz i rozesmial sie krotko i zgryzliwie.

— To wszystko? To znaczy, ze ona nie wraca?

— Nie moze tu wrocic — odparla Wezyca. — Ona nie zyje.

Na jego tak bardzo podobnej do Jesse twarzy poczucie ulgi mieszalo sie z zalem.

— Nie zyje?

— Nie moglam jej uratowac. Zlamala kregoslup…

— Nigdy nie zyczylem jej smierci. — Wzial gleboki oddech i powoli wypuscil powietrze z pluc. — Zlamala kregoslup… A wiec umarla blyskawicznie. Inni maja gorzej.

— Nie umarla od razu po wypadku. Mialam razem z jej partnerami przywiezc ja tutaj, bo wy moglibyscie ja uzdrowic.

— Moze by sie nam udalo — powiedzial. — Jak to sie stalo?

— Prowadzila poszukiwania w pozostalych po wojnie kraterach. Nie wierzyla, ze jest tam niebezpiecznie, bo oklamaliscie ja juz tyle razy… Zmarla na chorobe popromienna.

Mezczyzna wzdrygnal sie.

— Bylam wtedy przy niej — ciagnela Wezyca. — Zrobilam, co moglam, ale nie mialam weza snu. Nie moglam pomoc jej umrzec.

Miala wrazenie, ze jego wzrok przenika ja na wylot.

— Mamy wobec ciebie dlug wdziecznosci, uzdrowicielko — powiedzial. — Za oddanie przyslugi czlonkowi naszej rodziny i za powiadomienie nas o jej smierci. — Mowil niespokojnie, jakby cos rozproszylo jego uwage, a nastepnie znowu wbil w nia swoje natarczywe spojrzenie. — Nie chce, zeby moja rodzina miala wobec ciebie ten dlug. Pozaziemscy… — Urwal, najwyrazniej bardzo czyms stropiony.

— Jezeli pozaziemscy zdolaja mi pomoc, to chcialabym z nimi porozmawiac.

— Nawet gdybym cie wpuscil, oni nie zgodza sie na rozmowe.

— Jezeli sa ludzmi, na pewno mnie wysluchaja.

— Jest… Jest pewien problem z ich czlowieczenstwem — rzekl brat Jesse. — Bez testow nic nie wiadomo. Ty tego nie zrozumiesz, uzdrowicielko, nigdy ich nie widzialas. Sa niebezpieczni i nieprzewidywalni.

— Daj mi szanse. — Wezyca wyciagnela rece w jego strone w blagalnym gescie. — Inni tez umieraja tak jak Jesse, dlatego ze jest za malo uzdrowicieli. I za malo wezy snu. Chcialabym spotkac sie z pozaziemskimi.

— Zaplace ci teraz, uzdrowicielko — powiedzial ze smutkiem brat Jesse, a Wezyca poczula sie jak w Podgorzu. — Wladza w Centrum zalezy od bardzo delikatnej rownowagi. Rada nigdy nie zgodzi sie na zadne uklady miedzy pozaziemskimi a kims spoza Miasta.

Nie mozemy pozwolic sobie na zachwianie proporcji w tym ukladzie. Przykro mi, ze siostra skonala w strasznych cierpieniach, ale spelnienie twojej prosby wiazaloby sie z narazeniem zycia wielu ludzi.

— Alez jak to mozliwe, by zwykla rozmowa i jedno pytanie…

— Nie zrozumiesz, juz ci mowilem. Musialabys sie tutaj wychowac i zyc w tutejszym ukladzie sil. Ja uczylem sie tego przez cale zycie.

— Mysle, ze przez cale zycie uczyles sie wymigiwac od swoich obowiazkow — powiedziala ze zloscia Wezyca.

— To klamstwo! — krzyknal rozwscieczony brat Jesse. — Dalbym ci wszystko, co moge, ale zadasz ode mnie niemozliwego. Nie pomoge ci zdobyc nowych wezy snu.

— Poczekaj — przerwala mu nagle Wezyca. — Mozesz mi pomoc w inny sposob.

Brat Jesse westchnal i odwrocil wzrok.

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×