— Popatrz — powiedziala Melissa.

Na czarnym tle wznosila sie kolumna swiatla. Kiedy podjechaly blizej, Wezyca stwierdzila, ze jest to obumarle drzewo, ktore ze wzgledu na wode gnije, a nie usycha. Komorki swietlne wtargnely do pnia, przeksztalcajac go w blyszczacy znak. Wezyca odetchnela z ulga.

Jechaly dalej, okrazajac czarny, nieruchomy staw, az znalazly sie w miejscu, gdzie rosly drzewa mogace dac im schronienie. Kiedy tylko Wezyca sciagnela cugle, Melissa zeskoczyla na ziemie i zaczela sciagac siodlo Wiewiora. Wezyca zsunela sie ze Strzaly bardzo wolno, pomimo bowiem stalego klimatu, jej kolano znowu zrobilo sie sztywne. Melissa otarla Wiewiora kepka lisci, przemawiajac do niego polglosem. Kilka chwil pozniej wszyscy — ludzie i konie — rozlozyli sie na ziemi, zeby przeczekac dzien.

Wezyca pobiegla boso w strone wody, przeciagajac sie i ziewajac. Dobrze spala przez caly dzien i chciala poplywac, zanim wyjada w dalsza droge. Bylo za wczesnie, zeby opuszczac zadrzewione schronienie. Liczac, ze znajdzie rosnace jeszcze na galeziach owoce, Wezyca rozejrzala sie wokol siebie, ale mieszkancy pustyni bardzo dokladnie ogolocili ten teren.

Zaledwie kilka dni wczesniej, po drugiej stronie gor, liscie w oazach byly soczyste i miekkie, tutaj zas suche i wiednace. Szelescily, gdy ich dotykala, i pekaly, gdy trzymala je w dloni.

Stanela w miejscu, gdzie zaczynala sie plaza. Pasmo czarnego piasku mialo tylko kilka metrow szerokosci, tworzac w ten sposob polkole wokol mikroskopijnej laguny, w ktorej odbijaly sie zwisajace galezie. W jednym z bardziej ukrytych zakatkow kleczala polnaga Melissa. Pochylala sie nad woda i w milczeniu wpatrywala sie w nia. Slady po uderzeniach Rasa juz znikly, na plecach zas nie miala zadnych ran po poparzeniu. Miala jasniejsza skore, niz mozna bylo przypuszczac na podstawie opalenizny na rekach i twarzy. Kiedy Wezyca tak na nia patrzyla, Melissa dotknela powoli tafli ciemnej wody, a spod jej palcow rozeszly sie drobne fale.

Melissa byla najwyrazniej zafascynowana tym, co zobaczyla w wodzie, i dalej sie w nia wpatrywala. Tymczasem Wezyca wypuscila z torby Mgle i Piaska. Kobra okrecila sie wokol nogi swej wlascicielki, smakujac jezykiem zapachy oazy. Wezyca delikatnie ja podniosla. Poczula chlod gladkich i zimnych lusek weza.

— Chce, zeby cie obwachala — powiedziala. — Ona instynktownie atakuje wszystko, co ja wystraszy. Jezeli nauczy sie rozpoznawac twoj zapach, bedziesz bezpieczniejsza. Rozumiesz?

Melissa kiwnela glowa, powoli i z wyrazna obawa.

— Jest bardzo jadowita, prawda? Bardziej niz ten drugi?

— Tak. Kiedy tylko dotrzemy do domu, dostaniesz ode mnie szczepionke, ale nie chce zajmowac sie tym tutaj. Musialabym najpierw przeprowadzic testy, a nie mam przy sobie odpowiednich urzadzen.

— I bedziesz mogla zrobic tak, ze jesli ona mnie ukasi, to nic mi sie nie stanie?

— Zupelnie nic. Mnie ukasila przypadkowo kilka razy i jakos jeszcze zyje.

— Chyba lepiej pozwole sie obwachac — stwierdzila Melissa.

Wezyca usiadla obok corki.

— Wiem, ze trudno jej sie nie bac. Oddychaj gleboko i sprobuj sie odprezyc. Zamknij oczy i wsluchaj sie w moj glos.

— Konie tez wyczuwaja, kiedy czlowiek sie boi — oznajmila Melissa i zrobila to, co nakazala jej Wezyca.

Rozwidlony jezyk kobry omiotl delikatnie dlonie dziewczynki, ktora przez caly czas zachowywala spokoj i cisze. Wezyca przypomniala sobie chwile, gdy po raz pierwszy zobaczyla biale kobry. Byla przerazona, choc i podekscytowana, widzac jak cala masa pozwijanych ze soba gadow wyczuwa jej kroki i jednoczesnie unosi glowy. Wszystkie weze syczaly niczym jakis wieloglowy potwor albo kosmiczna roslina, ktora nagle puscila pedy.

W tej jednak chwili Wezyca trzymala reke na Mgle, ktora wsliznela sie na ramiona Melissy.

— Fajne uczucie — oznajmila dziewczynka. W jej rozedrganym glosie dalo sie slyszec nutke strachu, ale jej slowa zabrzmialy szczerze.

Melissa widziala juz wczesniej grzechotniki. Wszyscy wiedzieli, czym moga czlowiekowi zagrozic, totez tak bardzo sie ich nie obawiano. Piasek wpelznal na jej ramiona, a ona lagodnie go poglaskala. Wezyca byla zadowolona — talenty jej corki nie ograniczaly sie tylko do koni.

— Mialam nadzieje, ze polubicie sie z Mgla i Piaskiem — powiedziala. — To bardzo wazne dla kazdego uzdrowiciela.

Melissa uniosla wzrok, jakby sie wystraszyla.

— Nie mowisz chyba, ze… — urwala.

— Ze co?

Melissa wciagnela powietrze do pluc.

— Chodzi mi o to, co powiedzialas burmistrzowi — odparla niepewnym glosem. — O tym, czym ja mam sie zajmowac. Naprawde tak nie myslalas. Musialas tak powiedziec, zeby on pozwolil mi odejsc.

— Mowilam dokladnie to, co myslalam.

— Ale ja nie moge zostac uzdrowicielka.

— Dlaczego nie? — Melissa milczala, wiec Wezyca ciagnela dalej: — Mowilam ci juz, ze uzdrowiciele adoptuja dzieci, poniewaz nie moga miec wlasnych. Teraz powiem ci troche wiecej.

Wielu z nas wiaze sie z partnerami, ktorzy wykonuja inne zawody, i nie wszystkie nasze dzieci zostaja potem uzdrowicielami. Nie stanowimy spolecznosci zamknietej. Kiedy jednak decydujemy sie na adopcje, zazwyczaj wybieramy kogos, kto moze stac sie jednym z nas.

— Ja?

— Tak. Jesli bedziesz tego chciala. Jest bardzo wazne, zebys robila to, co sama zechcesz robic, a nie to, czego oczekuja lub wymagaja od ciebie inni.

— Uzdrowicielka… — wyszeptala Melissa.

Ton, jakim wymowila to slowo, tym bardziej przekonal Wezy-ce, ze musi sklonic mieszkancow Miasta, by dali jej wiecej wezy snu.

Drugiej nocy Wezyca i Melissa jechaly bez przerwy. Nie natknely sie na zadna oaze, a kiedy zaswitalo, Wezyca nie zatrzymala koni, choc zrobilo sie juz za cieplo na dalsza podroz. Byla zlana potem. Kleiste krople splywaly po twarzy, plecach i reszcie ciala, zamieniajac sie w slona skorupe. Siersc Strzaly rowniez pociemniala od potu, ktory splywal po pecinach.

— Panienko…

Ta oficjalna formula sprawila, ze zaniepokojona Wezyca spojrzala na Melisse z wielka troska.

— Co sie stalo, Melisso?

— Kiedy sie zatrzymamy?

— Nie wiem. Musimy jechac tak dlugo, jak sie da. — Wezyca wskazala gestem niebo, na ktorym zwisaly niskie, grozne chmury.

— Tak wlasnie wygladaja przed burza.

— Wiem. Ale musimy sie zatrzymac. Wiewior i Strzala powinny odpoczac. Mowilas, ze Miasto lezy na srodku pustyni. Konie beda musialy nas tam zaniesc.

Wezyca odchylila sie do tylu.

— Musimy jechac dalej. Tutaj niebezpiecznie sie zatrzymywac.

— Wezyco… Wezyco, ty duzo wiesz o ludziach, burzach, uzdrawianiu, pustyniach i miastach. Ja wiem o tym niewiele, ale znam sie na koniach. Jezeli zatrzymamy sie i damy im odpoczac przez kilka godzin, zawioza nas dzis wieczorem bardzo daleko. A jesli beda musialy dalej isc, wieczorem bedziemy musialy je zostawic.

— Dobrze — odparla w koncu Wezyca. — Zatrzymamy sie, jak dojedziemy do tych skal. Tam przynajmniej jest jakis cien.

Kiedy Wezyca mieszkala w osrodku uzdrowicieli, mogla przez wiele miesiecy nie myslec o Miescie. Ale na pustyni i w gorach, gdzie spedzali zime czlonkowie karawan, cale zycie obracalo sie wokol niego. Wezyca poczula, ze jej zycie tez jest od niego uzaleznione, kiedy trzeciej nocy wyprawy, o swicie, pojawila sie przed nimi wysoka gora ze scietym szczytem, za ktora znajdowalo sie Centrum. Spoza tej gory wschodzilo teraz slonce, nadajac jej szkarlatne zabarwienie. Wyczuwajac bliskosc wody, uradowane koncem wyprawy konie uniosly lby i przyspieszyly kroku. Slonce wznosilo sie coraz wyzej, a niskie, geste chmury rozproszyly swiatlo w czerwona poswiate przykrywajaca caly horyzont. Kolano Wezycy bolalo przy kazdym kroku Strzaly, ale uzdrowicielka nie potrzebowala sygnalow z obrzmialych stawow, zeby stwierdzic zblizanie sie burzy. Zacisnela dlonie na lejcach, ktore bolesnie wbily sie w skore. Nastepnie powoli zwolnila uscisk i poglaskala klacz po wilgotnej szyi. Byla pewna, ze Strzala

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×