Jeden z ludzi Polnocnego odciagnal do tylu jej glowe, odslaniajac szyje. Wzrost Polnocnego sprawil, ze nawet pomimo tej pozycji mogla widziec, jak opuszcza weza snu.

Zeby gada wbily sie w tetnice szyjna. Nic sie nie stalo. Wezyca wiedziala, ze nic sie nie wydarzy. Chcialaby, by Polnocny rowniez to zrozumial i pozwolil jej polozyc sie i zasnac na tej chlodnej skale, nawet jesli nigdy nie miala sie juz obudzic. Zmeczenie nie pozwalalo na jakakolwiek walke i nie zareagowala, gdy Polnocny zwolnil swoj uscisk. Krew splywala po szyi na obojczyk. Polnocny podniosl kolejnego weza snu i przylozyl go do jej gardla.

Kiedy poczula drugie ukaszenie, towarzyszyla mu fala bolu, rozchodzaca sie z szyi na cale cialo. Przez chwile nie mogla zlapac tchu. Drzala.

— Oho — rzekl Polnocny. — Uzdrowicielka zaczyna nas rozumiec. — Przyjrzal sie jej z pewnym wahaniem. — Chyba jeszcze jeden — powiedzial. — Tak.

Gdy ponownie sie nad nia pochylil, wokol zacienionej twarzy swiatlo utworzylo aureole z jego bialych wlosow. Wezyca probowala sie cofnac, ale pomocnicy Polnocnego dalej ja trzymali. Ludzie ci sprawiali wrazenie zahipnotyzowanych przez spojrzenia weza. Wezyca rzucila sie przed siebie i na chwile oswobodzila sie z ich uscisku, lecz szponiaste palce znowu wbily sie w jej cialo, a czlowiek, ktorego wczesniej ugryzla, zawarczal ze wscieklosci. Pociagnal ja z powrotem, wykrecajac prawa reke i wbijajac sie paznokciami drugiej dloni w jej zranione ramie.

Polnocny, ktory stal z boku w trakcie tej szamotaniny, znowu podszedl do Wezycy.

— I po co tak walczyc, uzdrowicielko? Pozwol sobie na troche przyjemnosci, ktora dadza ci moje zwierzatka.

Przylozyl trzeciego weza do jej szyi. Gad zaatakowal.

Tak jak poprzednio, bol rozszedl sie promieniscie po calym ciele, lecz kiedy minal, Wezyca przeszla przez kolejna fale spazmow. Krzyknela.

— Ach — powiedzial Polnocny. — Teraz juz zrozumiala.

— Nie — szepnela Wezyca.

Nakazala sobie milczenie. Postanowila nie sprawic Polnocnemu satysfakcji, ujawniajac swoje cierpienie.

Pomocnicy Polnocnego puscili ja i Wezyca upadla, probujac podeprzec sie lewa reka. Tym razem fala bolu nie mijala, lecz nasilala sie, rozchodzac sie niczym echo po zakamarkach jej ciala. Wezyca drgala w rytm uderzen swojego serca. Probujac zlapac oddech miedzy kolejnymi przyplywami bolu, upadla na chlodna skale.

Swiatlo dzienne splywalo w glab jamy. Wezyca lezala tak, jak upadla, z jedna reka wyciagnieta przed siebie. Szron posrebrzyl postrzepiona krawedz jej rekawa. Gruba warstwa lodowych krysztalkow pokryla lezace na skalnej podlodze kamienie, wpelzajac rowniez na sciany rozpadliny. Zauroczona tymi koronkowymi wzorkami, Wezyca pozwolila sobie na kontemplacje widoku. Wszystkie te dziwne paprocie staly sie nagle trojwymiarowe. Uzdrowicielka znalazla sie w prehistorycznym lesie, w ktorym rosly czarno-biale paprocie i mchy.

Tu i owdzie na koronkach pojawialy sie wodne szlaczki, ktore niszczyly wrazenie trojwymiarowosci, tworzac inny, mniej juz ozdobny wzor. Ciemne zylki wygladaly jak slady weza snu, lecz Wezyca wiedziala, ze przy takiej temperaturze weze nie beda sie slizgac po pokrytej lodem skale. Byc moze Polnocny, chcac zapewnic im bezpieczenstwo, zabral je w jakies cieplejsze miejsce.

Kiedy tylko to pomyslala, uslyszala cichy szmer lusek przesuwajacych sie po ziemi. A wiec przynajmniej jeden gad sie tu ostal. Ucieszyla sie, gdyz oznaczalo to, ze nie jest zupelnie sama.

„To pewnie bardzo odporny okaz” — pomyslala.

Mogl to byc ten sam, ktory ja ukasil, poniewaz byl na tyle duzy, ze mogl wytworzyc i przechowac spora ilosc ciepla. Wezyca otworzyla oczy i probowala wyciagnac reke w strone, z ktorej dobiegly ja szmery. Zanim jednak zdazyla poruszyc ramieniem, zobaczyla weze.

Okazalo sie bowiem, ze jest ich wiecej. Dwa, nie, trzy weze snu lezaly splecione ze soba, lecz zaden z nich nie byl duzy, zaden z nich nie przekraczal rozmiarow Trawy. Wily sie i skrecaly, znakujac szron ciemnymi hieroglifami, ktorych Wezyca nie umiala odczytac. Wezyca wiedziala jednak, ze te symbole maja jakies znaczenie. Tylko fragment przekazu znajdowal sie w jej polu widzenia, totez powoli obrocila glowe, aby obejrzec kolejne znaki. Katem oka ciagle widziala weze snu, ktore ocieraly sie o siebie, tworzac potrojna spirale.

Wezyca stwierdzila, ze te zwierzeta umieraja z zimna i trzeba natychmiast zawolac Polnocnego, aby je uratowal. Podparla sie na lokciach, ale nie mogla sie dalej poruszyc. Probowala wydobyc z siebie jakis dzwiek, lecz ogarnela ja fala mdlosci. „Polnocny i jego zwierzatka” — pomyslala. Odchrzaknela sucho, ale jej zoladek byl pusty i nie mogla, wymiotujac, wyzbyc sie swoich nudnosci. Ciagle znajdowala sie pod wplywem jadu.

Ostry bol przeksztalcil sie w gluche pulsowanie. Starala sie odepchnac je od siebie, zmusic sie do slabszego odczuwania meki, lecz jej energia byla juz na wyczerpaniu.

Poddala sie i znowu zemdlala.

Zbudzila sie teraz ze snu, a nie ze stanu omdlenia. Choc zadna z ran nie zniknela, Wezyca miala swiadomosc, ze pokonala bol dzieki swoim wczesniejszym wysilkom i rzeczywiscie nic juz jej nie bolalo. Dalej byla wolna, a Polnocny nie zdola zniewolic jej swoimi wezami. Szaleniec mowil cos o ekstazie, zatem jad inaczej zadzialal na Wezyce niz na ludzi Polnocnego. Nie wiedziala tylko, czy przyczyna jest jej wyjatkowy system odpornosciowy, czy tez opor, jaki stawiala jej wola. Zreszta nie mialo to zadnego znaczenia.

Zrozumiala teraz, dlaczego Polnocny byl tak bardzo pewny, ze Melissa nie zamarznie na smierc. Wezyca miala swiadomosc niskiej temperatury, ale bylo jej cieplo, wrecz goraco. Nie wiedziala, jak dlugo jej cialo utrzyma te wzmozona przemiane materii, lecz czula krazaca w niej krew i wiedziala, ze nie musi obawiac sie odmrozenia.

Przypomniala sobie rowniez weze snu, niezwykle ozywione na pokrytej szronem skale.

„To musial byc sen” — pomyslala.

Rozejrzala sie jednak i posrod ciemnych hieroglifow dostrzegla trzy zwiniete w spirale weze. Potem zobaczyla druga trojke, nastepnie trzecia i w naglym przeblysku zdziwienia i radosci zrozumiala wiadomosc, ktora te stworzenia chcialy jej przekazac. Poczula sie jak przedstawicielka wszystkich pokolen uzdrowicieli, wyslana tutaj specjalnie w celu przyjecia tego, co jej w tej chwili oferowano.

Choc niezmiernie ja to dziwilo, rozumiala, dlaczego tak wiele czasu zajelo poznanie sekretu wezy snu. Kiedy skutki dzialania jadu nie dawaly sie tak bardzo we znaki, Wezyca pojela znaczenie hieroglifow i zobaczyla znacznie wiecej niz tylko trojki gadow, kopulujacych ze soba na lodowatej skale.

Ludzie z osrodka, podobnie jak wszyscy inni mieszkancy Ziemi, byli za bardzo zapatrzeni w siebie. Niewykluczone, ze bylo to nieuchronne, poniewaz narzucono im przymusowa izolacje. W efekcie jednak uzdrowiciele stali sie krotkowzroczni — chroniac weze snu, nie pozwalali im dojrzewac. To rowniez bylo nieuchronne, gady te bowiem mialy zbyt wielka wartosc, by ryzykowac prowadzenie na nich eksperymentow. Bezpieczniej juz bylo poprzestac na powstalych w efekcie przeszczepu klonach, niz narazac zycie posiadanych przez uzdrowicieli okazow.

Wezyca usmiechnela sie na mysl o przejrzystosci i prostocie wyjasnienia problemu. Nic dziwnego, ze weze uzdrowicieli nigdy nie osiagaly dojrzalosci, bo na pewnym etapie swojego rozwoju potrzebne im bylo to lodowate zimno. I nic dziwnego, ze nigdy nie oddawaly sie spolkowaniu, nawet te, ktorym udalo sie jakos osiagnac dojrzalosc. No i ostatnia sprawa — w nadziei, ze dojrzale osobniki zaczna oddawac sie kopulacji, uzdrowiciele laczyli je w… pary.

Odcieci od najnowszej wiedzy, uzdrowiciele mieli swiadomosc, ze weze snu nie zachowuja sie w sposob typowy dla ziemskich gadow, lecz nie wiedzieli, ze az tak bardzo sie od nich roznia.

Parami. Wezyca rozesmiala sie cicho.

Przypomnialy jej sie zawziete dyskusje z innymi uzdrowicielami — w trakcie zajec szkolnych lub podczas lunchu — na temat tego, czy weze snu sa diploidalne czy heksaploidalne, poniewaz liczba chromosomow upowazniala do stawiania kazdej z tych tez. Mimo to zadna ze stron sporu nie miala w tym wzgledzie racji. Weze snu byly mianowicie triploidalne i do reprodukcji potrzebna byla trojka tych gadow, a nie tylko para. Wewnetrzny smiech Wezycy zamienil sie w smutny usmiech zalu, gdy uzmyslowila sobie wszystkie bledy, jakie ona i jej ludzie popelniali przez tyle dlugich lat. Brakowalo im wystarczajacych informacji i technologii, i przeszkadzal im et- nocentryzm. Dochodzilo do tego odciecie od innych swiatow oraz brak kontaktu miedzy licznymi grupami ludzi na Ziemi. Uzdrowiciele z osrodka popelnili wiele bledow, a z wezami snu udalo im sie tylko przez przypadek.

Kiedy Wezyca to wszystko zrozumiala, moglo byc juz za pozno.

Bylo jej cieplo i dobrze. Ze snu wyrwalo ja najpierw pragnienie, a potem swiadomosc. Jama chyba nigdy

Вы читаете Waz snu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату