Kobieta podtrzymujaca Dragala rzucila Ramie Joan wsciekle spojrzenie, ale Dragal popatrzyl na nia bez zlosci.
— To prawda, Ramo Joan — powiedzial — nie bylem na zadnej planecie, ale od lat odwiedzam je w myslach. Jestem tak pewien ich istnienia jak Platon byl pewien uniwersalii, a Euklides nieskonczonosci. Ispan, Arletta i Brima istnieja tak, jak istnieje Bog. Czuje to. Ale zeby przekonac o tym ludzi w tym materialistycznym swiecie, musialem udawac, ze na nich bylem.
— Dlaczego mi teraz mowisz prawde? — zapytala lagodnie Rama Joan, jakby z gory znala odpowiedz.
— Bo teraz nie ma potrzeby udawac — odparl cicho Dragal. — Ispan tu przybyl.
Niski mezczyzna wyciagnal kartke papieru z maszyny, przypial ja do bloku, stanal na podium i pukajac w stol poprosil o cisze:
— Po miejscu, dacie, godzinie i minucie mam tu, co nastepuje — zaczal czytac: — MY, NIZEJ PODPISANI, WIDZIELISMY KOLISTY OBIEKT NA NIEBIE W POBLIZU KSIEZYCA. SREDNICA OBIEKTU BYLA MNIEJ WIECEJ CZTERY RAZY WIEKSZA OD SREDNICY KSIEZYCA. OBIEKT SKLADAL SIE Z DWOCH CZESCI: FIOLETOWEJ I ZOLTEJ, PRZYPOMINAJACYCH SYMBOL INJANG LUB LUSTRZANE ODBICIE CYFRY SZESCDZIESIAT DZIEWIEC. JEGO SWIATLO UMOZLIWIALO CZYTANIE GAZETY. CO NAJMNIEJ PRZEZ DWADZIESCIA MINUT OBIEKT NIE ZMIENIL POSTACI. Czy sa jakies poprawki? Jezeli nie, prosze sie podpisywac tu nizej, i prosze od razu podawac adresy.
Ktos ciezko westchnal, ale Lysy zawolal ze swojego posterunku na piasku:
— Slusznie, Dodd. Niech sie podpisuja!
Niski mezczyzna podsunal blok dwom kobietom stojacym najblizej. Jedna rozesmiala sie histerycznie, druga wyrwala mu pioro i podpisala sie.
— Zaobserwowales juz ruch? — zapytal Paul Rudolfa.
— Nie jestem jeszcze pewien — odpowiedzial Rudolf, wstajac ostroznie, zeby nie poruszyc wbitego gleboko w piasek parasola. — W kazdym razie kula jest daleko od Ziemi.
Wszedl na podium.
— Czy ktos ma teleskop albo lornetke? — spytal glosno, ale bez wiekszej nadziei. — Moze choc teatralna? — czekal chwile na odpowiedz, a potem wzruszyl ramionami. — Co za ludzie! — powiedzial do Paula, zdejmujac okulary, zeby je przetrzec i rozmasowac skronie.
Brodata twarz Huntera nagle sie rozjasnila.
— A moze ktos ma radio?! — zawolal.
— Ja mam — odparla chuda kobieta, siedzaca na podlodze obok Dragala.
— W porzadku, niech pani znajdzie jakas stacje — rzekl Hunter.
— Postaram sie zlapac KFAC. Tam nadaja muzyke klasyczna i czesto przerywaja program, zeby w skrocie podac wiadomosci.
— Jezeli w Nowym Jorku albo w Buenos Aires rowniez widac te kule, bedziemy mieli pewnosc, ze jest ona bardzo wysoko — skomentowal Hunter.
Margo, trzymajac kotke, znow patrzyla na Wedrowca. Nagle poczula, ze ktos ja bierze za lokiec.
— Clarence Dodd — przedstawil sie uprzejmie niski mezczyzna. — Pani…
— Margo Gelhorn — odparla Margo. — Czy ta potezna bestia to panski pies, panie Dodd?
— Tak — powiedzial mezczyzna i usmiechnal sie lekko. — Czy moglaby sie pani tu podpisac?
— Niech mi pan da spokoj — rzekla opryskliwie i znow spojrzala na Wedrowca.
— Bedzie pani zalowala — zapewnil ja spokojnie Dodd. — Raz w zyciu widzialem prawdziwy latajacy talerz i nie wzialem pisemnych oswiadczen od czterech osob jadacych razem ze mna samochodem. Po tygodniu wszyscy twierdzili!, ze to bylo co innego.
Margo wzruszyla ramionami i podeszla do podium.
— Paul — powiedziala — zdaje mi sie, ze fioletowa czesc sie zmniejsza, a na zewnetrznej krawedzi zoltej plaszczyzny widac fioletowe pasmo, ktorego przedtem nie bylo.
— Ona ma racje — odezwalo sie kilka glosow. Rudolf poprawil okulary, ktore wciaz zsuwaly mu sie z nosa, ale zanim zdolal cokolwiek powiedziec, Hunter zawolal:
— Obraca sie! To na pewno kula!
Paul, ktoremu dotychczas wydawalo sie, ze Wedrowiec jest plaski, ujrzal nagle, ze to bryla. Widok wylaniajacej sie, dotad ukrytej, nieznanej drugiej strony kuli wywarl na zebranych wielkie wrazenie.
Rudolf podniosl reke.
— Obraca sie na wschod — stwierdzil. — A to znaczy, ze kula kreci sie w przeciwna strone niz Ziemia i wiekszosc planet naszego ukladu slonecznego.
— Slyszysz, Bili? Zaczyna sie lekcja astronomii — cicho, ironicznym tonem powiedziala szaro ubrana kobieta do siedzacego obok mezczyzny.
Chuda kobieta wlaczyla radio tranzystorowe: slychac bylo wyraznie tylko zaklocenia. Muzyka, a wlasciwie to, co mozna bylo wylapac z zaklocen, byla skoczna i melodyjna. Po chwili Paul rozpoznal „Walkirie” Wagnera, ktora tu, na rozleglym otwartym terenie brzmiala tak, jakby utwor grala orkiestra zlozona z myszy.
Don Merriam byl prawie w polowie drogi powrotnej do stacji; szybkim krokiem szedl ostroznie po jasniejacej rowninie, wznoszac butami pyl, kiedy w sluchawce uslyszal opanowany glos Johannsena. Zatrzymal sie.
— Sluchaj uwaznie, Don — powiedzial Johannsen. — Masz nie wchodzic do stacji. Wsiadaj do statku A i przygotuj sie do samotnego startu.
Don chcial zapytac, co sie stalo, ale sie powstrzymal. Slyszac te cisze w sluchawce Johannsen rozesmial sie z uznaniem i mowil dalej:
— Wiem, na tego typu statkach latalismy w pojedynke tylko na probnych, cwiczebnych lotach, ale to rozkaz z gory. Dufresne jest juz gotow. Bedzie lecial statkiem B. Ja z Baby Jagi C bede przekazywal informacje Gornpertowi, ktory zostanie na miejscu i bedzie je przesylac dowodztwu na Ziemi. Ty i Dufresne wystartujecie, kiedy otrzymacie rozkaz. Ty zbadasz polnocna strone zolto-fioletowego obiektu za Ksiezycem, a Dufresne poludniowa. Az mi sie wierzyc nie chce, ale dowodztwo z Ziemi mowi, ze to…
Slowa Johannsena zagluszyl niski, swidrujacy, niemal poddzwiekowy ryk: Don stopami wyczul idace od dolu wibracje. Grunt ksiezycowy zachybotal mu pod nogami i Don stracil rownowage. W chwili gdy padal, myslal jedynie o tym, zeby zgiac rece w lokciach i oslonic helm. Widzial szara warstwe pylu, ktora falowala lekko niczym gruby dywan podnoszony wiatrem — to sila inercji utrzymywala pyl nad rozdygotanym Ksiezycem.
Don runal na wznak. Loskot wzmagal sie: czul przez kombinezon coraz silniejsze wibracje. Fontanny pylu wzbily sie wokol niego. Helm na szczescie nie pekl.
Ryk ustal.
— Jo! Jo! — krzyknal Don, a potem jezykiem wlaczyl alarm.
Fioletowo-zolty blask padal na niego od zachodniej strony Atlantyku, nie opodal wybrzezy Florydy.
Ze stacji nie bylo odpowiedzi.
Rozdzial 9
Margo i Paul ruszyli za glowna grupa z powrotem do samochodow. Nikt nie pamietal, kto pierwszy zawolal: „Lepiej sie stad wynosmy”, ale kiedy slowa te zostaly wypowiedziane, prawie wszyscy natychmiast zgodnie ruszyli w droge. Jedynie Rudolf chcial koniecznie zostac przy swoim astrolabium skladajacym sie z parasola i rogu stolu, usilowal tez przekonac kolegow-obserwatorow, zeby z nim zostali, ale w koncu wyperswadowano mu ten pomysl.
— Rudolf jest kawalerem — w charakterze wyjasnienia zwrocil sie. Hunter do Margo, kiedy czekali wraz z kilkoma innymi osobami, az Rudolf zbierze swoje rzeczy. — Moze nie spac cala noc obserwujac jakies zjawisko, glowiac sie nad zadaniem szachowym albo usilujac poderwac jakas aktoreczke! — to ostatnie krzyknal do Rudolfa — ale my wszyscy mamy rodziny.
Skoro tylko padla propozycja odejscia, Paul chcial natychmiast pojsc do Dowodztwa Projektu Ksiezycowego. Postanowil, ze wraz z Margo skreca od razu w strone Vandenbergu 2, wlasciwie juz chcial powiedziec, ze pojda pieszo do Bramy Plazowej — byloby predzej — ale przypomnial sobie, ze sprawdzanie przepustek trwa tam