nich pulapke. W kazdym razie dwoch policjantow schowalo sie za samochodami posrodku zatoru. Zanim jednak zacznie sie bitwa, my juz bedziemy w drodze powrotnej do Mulholland — stwierdzil, podajac lornetke Ramie Joan i spogladajac na zebranych. — Dodd! McHeath! Powiedzcie dziadkowi i Hixonowi, zeby zawrocili autobus i furgonetke. Droga jest dosc szeroka…

— Maimy stchorzyc i wiac? — zapytal donosnym glosem Hixon. Stal przy Dragalu, trzymajac w rece karabin. — Kiedy porzadnym ludziom grozi niebezpieczenstwo? Kiedy za pomoca pistoletu z latajacego talerza moglibysmy im pomoc? Sam bylem kiedys policjantem. Koniecznie musimy im pomoc.

— Nie! — krzyknal Brecht. — Musimy sie troszczyc o siebie i dostarczyc pistolet ludziom nauki — poki jeszcze jest naladowany. Margo, ile zostalo ladunku?

— Mniej wiecej jedna trzecia — odpada dziewczyna, sprawdzajac dlugosc fioletowej linii.

— No widzisz? — zwrocil sie Brecht do Hixona. — Zostalo ladunku na cztery, najwyzej na piec strzalow. A na autostradzie sa dziesiatki tysiecy tych szalencow. Jezeli sie wtracimy, to t malej potyczki wywiaze sie wielka bitwa. Przyznaje, ze to, co sie tam dzieje, jest okropne, ale to samo dzieje sie teraz na calym swiecie i nic na to nie poradzimy. Jedno wiadro wody nie uratuje plonacego miasta! Wracamy! Hixon, zawroc furgonetke…

— Chwileczke! — przerwala mu tym razem Margo. Podeszla blizej i stanela przed Corvetta.

— Tam w dole jest Vandenberg Trzy — powiedziala, wskazujac pistoletem trzy biale budynki. — Moze jest tam jeszcze Morton Opperly. Musimy sprawdzic.

— Na pewno go tam nie ma! — warknal Brecht. — jestem tego najzupelniej pewien. Moge sie zalozyc, ze dowodztwo przyslalo po niego helikopter, moze akurat ton, ktory widzielismy rano. Wracamy!

— W srodku widzialam poruszajace sie postacie — sklamala Margo. — Sam mowiles, ze trzeba mu dostarczyc pistolet. Musimy sprawdzic.

Brecht potrzasnal glowa.

— Nie! Ryzyko jest zbyt wielkie, a nie mamy zadnej pewnosci, czy on tam w ogole jeszcze jest.

Morgo usmiechnela sie.

— Ale to ja mam pistolet — rzekla, przyciskajac bron do piersi. — I ja go tam dostarcze, chocbym miala pojsc pieszo.

— Brawo! — poparl ja goraco Hixon.

— Posluchaj mnie, bohaterko — zaczal Brecht, nachylajac sie do niej. — Jezeli wyruszysz z tym pistoletem, obojetne pieszo czy samochodem, a jakis zwariowany strzelec wyborowy cie zastrzeli albo napadna cie jakies bandziory, to nie Opperly dostanie pistolet, tylko oni. Ale mam pomysl: jedz tam, jezeli chcesz, ale bez pistoletu — na wszelki wypadek moge ci dac moj rewolwer — i przywiez tu Opperlyego albo sprawdz, czy om tam jeszcze jest, a dalej sie zobaczy. No?

Margo spojrzala na Huntera.

— Zawieziesz mnie? — spytala.

Hunter skinal glowa i ruszyl do samochodu. Margo podeszla do Brechta i wyciagnela swoj pistolet.

— Zamieniamy sie — powiedziala.

Zamienili bron. Hunter wlaczyl silnik i podjechal do nich.

— Jade z wami — zaofiarowal swoja pomoc Hixon.

— Zgadzasz sie? — spytal Brecht. Margo skinela glowa.

— Pamietaj, ze jedziecie tylko po to, zeby odszukac Opperly’ego — rzekl do Hixona.

— Dobrze, chociaz nie wiem nawet, co to za jeden — mruknal Hixon.

— W porzadku, reszta zostaje na miejscu. Dosc ochotnikow! — krzyknal Brecht widzac, ze McHeath rowniez chce jechac. — Daj mi karabin i wdrap sie tam — wskazal nizszy slup skalny przy szosie — i pilnuj, zeby nas nie otoczyli… nawet policjanci!

Hixon usiadl na tylnym siedzeniu wozu, Margo zajela miejsce z przodu, obok Huntera. Brecht podbiegl do nich i opierajac lokiec na drzwiczkach od strony dziewczyny, powiedzial:

— Poczekajcie chwile. — Spojrzal na rownine, na ktorej wlasnie wybuchla bojka.

Mlodzi wyskoczyli spomiedzy samochodow tuz przy barykadzie policyjnej, rzucili czyms i trafili w jeden z wozow. Rozlegly sie strzaly — trzy osoby upadly. Woz stanal w plomieniach.

— Butelki z benzyna — szepnal Hixon, przygryzajac warge.

— Ruszajcie — rzekl Brecht. — Dopoki sa zajeci soba. Wsunal glowe przez okno.

— Tylko, do jasnej cholery, macie wrocic cali i zdrowi! — warknal na pozegnanie.

Barbara siedziala niby na szczeblu drabiny na najwyzszym z wielkich jasnych konarow olbrzymiej, uschnietej magnolii. Slonce zachodzace na blekitnym niebie grzalo ja w plecy, a ona patrzyla na wschod, czekajac az fale Atlantyku nadciagna z Daytona Beach i jeziora George i zaleja Floryde. Od czasu do czasu usilowala odczytac liczby z pogniecionej i zaplamionej potem karty godzin przyplywu i odplywu, ktora Benjy poprzedniego dnia zerwal dla niej z kalendarza, chociaz wiedziala, ze dane nie pokrywaja sie z rzeczywistoscia. Ale o trzeciej nad ranem byl olbrzymi przyplyw, sadzila wiec, ze nastepny powinien byc okolo trzeciej po poludniu.

Na nizszym rozgalezieniu, przywiazany resztkami koca do grubego pnia, ktory chronil go przed sloncem, siedzial stary KKK. Obok Ketteringa siedziala Hester, ktora podtrzymywala jego opadajaca glowe i robila, co mogla, zeby staremu bylo wygodnie. Nizsze konary zajmowali Benjy i Helena. Benjy trzymal sznur, ktorym wciagneli na drzewo Ketteringa oraz kilka niezbednych rzeczy.

Siedzac wysoko na wielkim, prawie bezlistnym drzewie, trojka Murzynow w brudnych, podartych ubraniach przypominala mokre, zalosnie wygladajace ptaki z brazowym grzebieniem na glowie.

Drzewo stalo na niewielkim pagorku pokrytym niemal w calosci wystajacymi z ziemi grubymi, szarymi korzeniami, na ktorych Benjy zaparkowal ochlapanego blotem RollsRoycea.

Na poludnie od pagorka znajdowal sie maly cmentarzyk — czesc pokrytych piaskiem drewnianych tabliczek lezala na ziemi, wszystkie zas byly oklejone wodorostami naniesionymi przez nocny przyplyw. Na koncu cmentarza stal drewniany kosciolek, niegdys pomalowany na bialo. Woda przesunela go o kilka metrow od murowanych fundamentow, nadwerezyla i powyginala jego sciany, ale nie zdolala go rozbic. Brunatny slad wody pozostal na wysokosci trzech metrow, dochodzac prawie do niedawno namalowanego, choc juz luszczacego sie czarnego napisu nad drzwiami: Kosciol Jezusa Zbawiciela.

Barbara zamrugala oczami. Zdawalo sie jej, ze polacie niebieskiego nieba na wschodzie opadly na plaska, brazowozielona ziemie — przypominalo to lustrzana tafle wody, jaka w upalne dni jawi sie w oddali na rownej, betonowej szosie. Niebieskie plamy rosly i zlewaly sie ze soba. Nieswiadoma tego, ze wciaz mruga, Barbara wpatrywala sie w horyzont niemal jak w transie. Sekundy i minuty plynely niepostrzezenie, jak gdyby czas, ktory dotychczas pedzil niczym raczy rumak, nagle stanal, albo moze to tylko zatrzymalo sie cos w niej, w Barbarze, bo nie slyszala juz tetentu jego kopyt.

Byla tak pochlonieta dziwnym zjawiskiem — niebem zalewajacym ziemie — ze nie slyszala ryku ze wschodu, ktory wzmagal sie coraz bardziej, ani przerazonych nawolywan trzech wielkich ptakow siedzacych nizej na drzewie; nie czula, ze drzewo chybocze sie i wygina, nie widziala wody, ktora napiera na pien, nie slyszala tez rozpaczliwego krzyku Heleny.

Miala natomiast wrazenie, ze caly swiat przechyla sie i wznosi ku niebu, podczas gdy blekit z oszalamiajaca szybkoscia pedzi ku ziemi. Odchylila sie w tyl, odchylala sie coraz bardziej i spadlaby z drzewa, gdyby nagle klos mie znalazl sie u jej boku i czyjes silne ramie jej nie wsparlo.

— Uwaga, panno Barbaro! — krzyknal jej do ucha Benjy. — Tak sie pani zapatrzyla, ze spadlaby pani.

Spojrzala na wodnista rownine. Floryda znikla. Kosciol Jezusa Zbawiciela plynal wywrocony, a osiem slupkow, na ktorych go zbudowano, sterczalo krzywo do gory.

Znow spojrzala w dol. Magnolia, teraz do polowy zanurzona w wodzie, byla niczym samotna wysepka na morzu. Barbarze przypomnial sie RollsRoyce i parsknela smiechem.

— Jeszcze nie wiadomo — powiedzial Benjy, odgadujac jej mysli. — Wyjalem akumulator, tablice rozdzielcza i kilka innych czesci. Reszte porzadnie naoliwilem — moze to cos da. Zbiorniki z benzyna i olejem zatkalem mocno z obydwoch stron. Jak woda splynie, to moze ruszymy, chociaz sam bym sie zdziwil.

Fala zakolysala drzewem. Helena pisnela i Hester objela ja. Benjy rozesmial sie, a raczej zapial jak kogut.

— Ale ciagle jeszcze nie trace nadziei — powiedzial Barbarze.

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату