nas helikopterem do Vandenbergu 2. Przyjedzcie tam szosa przez gory Santa Monica. Powadzenia!”.
Kartke podpisal Qpporly.
Duza kropla deszczu spadla na papier. Deszcz byl cznry.
Don Guillermo Walker i bracia Araiza byli juz na srodku jeziora Nikaragua. Wkrotce mieli minac wyspe Ometepe. Z dwoch wulkanow na wyspie wydobywaly sie czarne kleby dymu, same zas ich wyloty zwienczone byly ogniem jasnoczerwonym nawet w blasku slonca.
Swiatlo sloneczne wpadalo przez szeroki otwor w kurtynie mgly widocznej na zachodzie. Don Guillermo mial nadzieje, ze przez otwor zobaczy La Virgiin i Rivas w przesmyku Rivas miedzy jeziorem Nikaragua a Pacyfikiem, jednakze caly teren pokrywala ciagnaca sie w nieskonczonosc woda.
Bracia Araiza poinformowali go, ze przyplyw na przesmyku — czyli u wybrzezy Oceanu Spokojnego — przy miastach Brito i San Juam del Sur siega zazwyczaj tylko trzech metrow.
Wniosek byl niewiarygodny, ale prawdziwy. Spotegowane przez Wedrowca plywy zalaly przesmyk Rivas, laczac jezioro Nikaragua z Oceanem Spokojnym. Dlatego podniosl sie poziom wody w jeziorze i woda miala slony smak. Tam, gdzie niegdys kursowaly blekitno-biale dylizanse spolki Korneliusza Vanderbilta, przewozace poszukiwaczy zlota oraz ich bagaze z Virgin Bay do San Juon del Sur, teraz rozciagaly sie niebieskie wody Pacyfiku. Kanal Nikaraguanski, o ktorym marzylo tak wiele ludzi, dwa razy dziennie stawal sie rzeczywistoscia.
Czerwony blask ukazal sie na samym srodku gesto porosnietego stozka Madery. Prawie natychmiast zaczal sie wydobywac jasny dym. Po chwili czerwony blysk, a po nim dym opadl w dol. Don Guillermo pomyslal, ze to zapewne rozgrzana do czerwonosci lawa wycieka ze szczeliny i splywa do jeziora.
Lodz plynela dalej. Don Guillermo dziwil sie, ze woda jest tak spokojna. Nie przyszlo mu na mysl, z jaka ogromna sila woda napiera na cale wybrzeze, nie widzial tez nic groznego w braku zaslony pary wodnej, choc gdyby sie zastanowil, zrozumialby, ze para wodna wytwarza sie wciaz gleboko pod woda.
Nic konkretnego sie nie zdarzylo, ale nagle trzej mezczyzni spojrzeli na siebie.
Don Guillermo zabil komara na szyi.
Od strony zatopionego przesmyku Rivas ogromna gora wody niczym szary grzyb zaczela wyrastac z gladkiej lustrzanej tafli i w ciagu trzech sekund bezglosnie osiagnela kilometrowa wysokosc i polkilometrowa szerokosc.
Cos, co zmienialo kolor tafli z jasnej na matowa, plynelo w strone lodzi.
Trzej mezczyzni! patrzyli z niedowierzaniem.
Fala podmuchowa rozerwala im blony bebenkowe w uszach i przewrocila lodz.
Na chwile, zanim woda zalala jego i jego dwoch towarzyszy, don Guillermo zdazyl ujrzec wielka, pionowa gore wody, wypierana przez pare wodna. Po wodzie plywalo mnostwo koronkowych, szarych, matowych wodorostow. „Jak ten chrust na wrzosach. Tam Makbet z naszych ust dowie sie o swych losach. Slysze glos arcywiedzmy” — pomyslal don GuiHermo.
Znikl rowniez przesmyk Rivas. Kanal Nikaraguanski stal sie rzeczywistoscia.
Rozdzial 33
Don Merriam posilil sie i znow zasnal w malutkiej kabinie na Wedrowcu, a kiedy obudzil sie, byl juz zupelnie spokojny. Popatrzyl leniwie na pastelowy sufit rozjasniony niewidzialnym swiatlem.
Nie czul, ze lezy na lozku ani ze ma cialo, gdyz receptory prawie wcale nie odbieraly bodzcow. O ile mogl sie zorientowac, lezal na wznak z rekami luzno wyciagnietymi wzdluz bokow.
Naraz ogarnela go bezgraniczna ciekawosc, chcial poznac wielki statek, na ktorym byl mimowolnym pasazerem. Pragnal tylko jednego: zobaczyc i zrozumiec, a jezeli to niemozliwe, przynajmniej zobaczyc. Ale choc pragnienie bylo niezwykle silne, nie mogl sie zdobyc na najmniejszy gest, ruch czy wysilek, zeby je urzeczywistnic.
Bez zadnego ostrzezenia sufit — nagle sie obnizyl.
Don usilowal zeskoczyc z lozka, ale zamiast tego przekrecil sie na brzuch bardzo plynnym ruchem i patrzac na podloge przy scianie i na kat z prysznicem zdal sobie sprawe, ze zawieszony jest w powietrzu na wysokosci dwoch metrow.
Sufit sie nie poruszyl. To on lewitowal, najpierw na plecach, a teraz na brzuchu, tuz pod sufitem.
Brode mial zadarta do gory, a glowe — choc nie czul, aby mu ciazyla — tak mocno odchylona do tylu, ze linia wzroku pokrywala sie z osia jego ciala. Usilowal spojrzec w dol na lozko znajdujace sie pod nim, zeby sie przekonac, czy lezy tam jego cialo — prawdziwe lub urojone — ale nie potrafil.
Nie potrafil tez podniesc rak, zeby na nie spojrzec. Nie czul ich, totez nie wiedzial, czy stracil tylko zdolnosc poruszania nimi, czy tez w ogole ich nie ma.
Nie wiedzial rowniez, czy to jego cialo unosi sie w powietrzu, czy cialo urojone, a moze on sam jest tylko lewitujacym punktem obserwacyjnym, ktory wyobraza sobie, ze ma cialo.
To ostatnie przypuszczenie potwierdzil fakt, ze Don nie dostrzegal czubka nosa, brwi i policzkow, ktore — choc nie zwraca sie na nie uwagi — zawsze sa w polu widzenia. Ale moze dzialo sie tak dlatego, ze wytezajac wzrok wciaz patrzyl tylko prosto przed siebie.
Nagle raptownie przesunal sie i ruszyl — glowa naprzod — w strone sciany. Zamknal oczy — przeszlo mu przez mysl, ze przynajmniej potrafi zamknac oczy, a kiedy je otworzyl, mimo ze nie bylo zadnego zderzenia i nie czul zadnego oporu, plynal srebrnym korytarzem, pokrytym arabeska i hieroglifami, ktory prowadzil bezposrednio do jednego z wielkich szybow czy tez studni. Ogarnelo go uczucie radosci i wkrotce zaczal spadac w dol.
Tutaj rozpoczela sie seria dziwnych przezyc, ktore mogly byc niezwykle sugestywnym snem albo snem sprowadzonym na Dona przez jego porywaczy, a zarazem gospodarzy, albo tez pozazmyslowym obrazem zeslanym mu w postaci snu; mial wrazenie, ze jego cialo — na skutek obcych procesow fizyczno-chemicznych mogace przenikac przez sciany, gazy j inne przeszkody, odporne na grawitacje oraz dzialanie innych sil — przekreca sie i porusza, po czesci mimo woli, a po czesci kierowane nieposkromiona ciekawoscia, odbywajac wspaniala, choc koszmarna podroz.
A moze — przeszlo mu przez mysl — to wszystko odbywa sie w jednej, krotkiej sekundzie poza granicami czasu?
Nie wiedzial, czy odgadl, co sie z nim dzieje, czy tez prawda jest zupelnie inna. Na razie musial leciec, koziolkowac i czekac.
Z poczatku lecial tylko pustymi korytarzami i szybami. Jezeli nawet zyly w nich jakies istoty albo jezdzily pojazdy lub statki kosmiczne, nie mogl ich dostrzec, gdyz na skutek ogromnej predkosci, z jaka mknal, widzial tylko zamazany obraz. Przez kilka sekund pedzil — a tak mu Sie przynajmniej zdawalo — niemal z predkoscia swiatla, swiadom tylko ogolnych zarysow i rozmiarow korytarza; nastepnie przez krotki odcinek przestrzeni posuwal sie wolno, przygladajac sie wszystkiemu, co go otaczalo; potem znow mknal przed siebie, po czesci mimowolnie, po czesci dlatego, ze czul nieodparte pragnienie, zeby ujrzec cos nowego. Proces ten powtarzal sie bez konca, jak gdyby czas wydluzal sie w nieskonczonosc, Don jednak nie byl zmeczony, nie czul tez znuzenia.
Stopniowo w jego umysle powstawal trojwymiarowy obraz Wedrowca. Planeta byla sztucznym tworem, zlozonym z coraz mniejszych, koncentrycznych kul — bylo ich przynajmniej piecdziesiat tysiecy — wszedzie polaczonych korytarzami: przypominala wielka srebrna gabke. Wiele z duzych studni przecinalo planete na wylot, krzyzujac sie w olbrzymiej pustej kuli, ktora miala wlasne ciemne niebo oswietlone tu i owdzie przypominajacymi gwiazdy swiatlami, rozmieszczonymi miedzy ciemnymi polyskujacymi szybom! o kilometrowej srednicy.
Budowa Wedrowca coraz silniej pobudzala wyobraznie Dona, ale jeden szczegol konstrukcji planety dreczyl go, G nawet przerazal, bardziej zreszta tym, co w sobie kryl, niz tym, jak wygladal; byla to trzydziestometrowej grubosci srebrna powloka z ciemnego metalu, ktora stanowila posrebrzony dach kuli — poklad, na ktorym wyladowala Baba Jaga i radziecki statek kosmiczny — oraz kilometrowej srednicy okragle, metalowe plyty tej samej grubosci, ktore mogly w kazdej chwili zaslonic szyby, zamieniajac planete w fortece.
Zlowieszczy nastroj potegowaly olbrzymie zwoje otaczajace niektore z szybow; swiadczyly one o tym, ze szyby moga sluzyc tutaj jako monstrualne akceleratory liniowe.