pozniej, gdy wciaz ja wspominal, nie mial pewnosci, mimo sentymentalnej mgielki czasu, czy byla to milosc czy tylko sentymentalizm zolnierza wyruszajacego na wojne. Milosc niesmiala i niezdarna, pelna skrepowania — milosc corki farmera do syna farmera z sasiedztwa. Postanowili sie pobrac po jego powrocie z wojny, ale w kilka dni po zakonczeniu bitwy pod Gettysburgiem dostal list, wyslany prawie miesiac wczesniej, z wiadomoscia, ze Sally Brown zmarla na dyfteryt. Tak, pograzyl sie w smutku, choc nie pamietal, jak glebokim… Smutek jednak musial byc gleboki, bo dluga i ciezka zaloba byla wowczas w modzie.

Mary z pewnoscia miala w sobie cos z Sally Brown, lecz nie wszystko. W rownym stopniu byla owa wysoka, dumna cora Poludnia, ktora ujrzal podczas marszu piaszczysta droga w palacym sloncu Wirginii. Z dala od drogi stal dwor, jedna z tych wielkich posiadlosci wlascicieli plantacji, a ona — przy jednej z ogromnych bialych kolumn u wejscia — patrzyla na przemarsz armii wroga. Miala czarne wlosy, cere bielsza od bialej kolumny, stala wyprostowana — tak dumna, wyzywajaca i wladcza, ze ja zapamietal. Wracal do niej myslami i marzyl o niej — choc nigdy nie poznal jej imienia — przez wszystkie dni w pocie, krwi i kurzawie wojny. Rozmyslal i snil o niej, pelen watpliwosci, czy nie zdradza w ten sposob Sally. Na biwaku, przy ognisku, kiedy rozmowy to cichly, to znow rozbrzmiewaly, otulony kocem, patrzyl w gwiazdy i puszczal wodze fantazji; marzyl, ze po wojnie pojedzie do Wirginii i odnajdzie te dziewczyne w bialym palacu. Jesli jej tam nie zastanie, przewedruje cale Poludnie, by ja odnalezc. Ale nigdy tego nie zrobil; nie mial wcale zamiaru szukac. Marzyl tylko przy ognisku.

Mary byla nimi obiema: Sally Brown i nieznajoma pieknoscia z Wirginii, ktora stala przy bialej kolumnie, patrzac na maszerujacych zolnierzy. Mary to byl cien tych kobiet, a moze jeszcze wielu innych, o ktorych wlasciwie nic nie wiedzial — kompozycja wszystkiego, co znal, ogladal i podziwial u kobiet.

Byla doskonaloscia. Jego idealem kobiety stworzonym w wyobrazni. Spoczywala teraz w grobie jak Sally Brown, jak pieknosc z Wirginii, zagubiona we mgle czasu jak wszystkie kobiety, ktore mialy stac sie jej czastka — dla niego umarla.

Oczywiscie, kochal ja, byla przeciez kazda jego miloscia, wszystkimi kochanymi kobietami naraz — jesli w ogole kochal jakas kobiete albo przynajmniej myslal, ze kocha. Lecz nigdy nie przyszlo mu do glowy, ze ona moze sie zakochac w nim. Dopoki nie dowiedzial sie o jej milosci, udawalo mu sie pielegnowac w glebi serca uczucie, ze ta milosc nie ma przyszlosci, ze jest niemozliwa, choc byla miloscia spelniajaca wszystkie jego oczekiwania.

Usilowal dociec, gdzie Mary moze byc teraz, dokad odeszla: w otchlan, ktora usilowal sobie wyobrazic, czy w dziwny niebyt. Podswiadomie oczekiwal chwili, gdy znow do niego wroci.

Ukryl twarz w dloniach i siedzial tak w poczuciu nieszczescia i winy.

Oby nigdy nie przyszla. Modlil sie o to. Bedzie lepiej dla nich obojga, jesli nigdy nie wroci.

Gdyby jednak mogl wiedziec, gdzie teraz przebywa. Gdyby tak zdobyl pewnosc, ze spotkal ja jakis rodzaj smierci i nie jest dreczona myslami. Przeswiadczenie, ze byc moze jeszcze cos czuje, bylo nie do zniesienia.

Uslyszal gwizd, ktory dawal znac o czekajacej wiadomosci, i podniosl glowe. Nie wstal jednak z miejsca. Reka bez czucia siegnal w strone stolika do kawy obok sofy, na ktorej siedzial. Blat zastawiony byl kolorowymi ozdobkami i blyskotkami otrzymanymi w prezencie od podroznych. Wzial w dlonie szescian zrobiony z jakiegos szkla lub przezroczystego krysztalu — nigdy nie mogl dociec, z czego powstal ow przedmiot. Wytezajac wzfok, spostrzegl malenki obraz — dokladny i trojwymiarowy — przedstawiajacy swiat z basni. Dziwaczny krajobraz zatopiony w srodku przedstawial jakby lesna polane otoczona przez wybujale muchomory. W powietrzu unosil sie deszcz migotliwych platkow (a moze to powietrze migotalo?), ktore lsnily i blyszczaly w fiolkowym swietle wielkiego blekitnego slonca.

Na polanie tanczyly stworki przypominajace bardziej kwiaty niz zwierzeta; poruszaly sie z takim wdziekiem, ze zapieralo dech w piersi. Potem basniowy swiat zniknal i pojawil sie inny: dzikie, ponure ustronie, gdzie srogie, posepne urwiska wrastaly wysoko w czerwone, zlowrogie niebo, a wielkie latajace stwory, przypominajace szmaty, trzepoczac, przemieszczaly sie w gore i w dol, inne natomiast rozpostarly sie ohydnie na sekatych, sterczacych konarach skarlalych drzew, wyrastajacych z litej skaly. Z dolu, kto wie z jakiej glebokosci, dochodzilo dudnienie rozszalalej rzeki.

Odlozyl szescian na stolik. Rozmyslal o tym, co zobaczyl w srodku przedmiotu. Przypominalo to przewracanie stronic: na kazdej stronie byl obraz innego miejsca, bez zadnego opisu, ktore istnialo naprawde. Po otrzymaniu niezwyklego prezentu dlugie godziny spedzil, zafascynowany, wpatrujac sie w zmienne obrazy szescianu trzymanego w dloniach. Nigdy nie zdarzylo sie, by obraz chocby czesciowo przypominal ktorys z poprzednich — sceneria zmieniala sie bez konca. Zdawalo sie, ze to nie obrazy, lecz sceny z rzeczywistosci, ze w kazdej chwili mozna stracic rownowage i wpasc glowa w dol do ogladanego swiata.

Wreszcie znudzilo go to bezsensowne zajecie: gapienie sie na mnostwo roznych krajobrazow nie wiadomo skad. Oczywiscie, dla niego nie mialo to sensu, lecz przybysz z Enif V byl z pewnoscia innego zdania. Enoch bral pod uwage, ze prezent mogl byc skarbem wielkiej wartosci.

Podobnie traktowal wiele innych otrzymanych przedmiotow. Niektore z nich sprawialy mu radosc, podejrzewal jednak, ze nie potrafil uzywac tych darow zgodnie z ich przeznaczeniem.

Mial kilka (niezbyt wiele) takich, ktorych przeznaczenie znal, choc nie znajdowal dla nich zastosowania. Na przyklad maly zegar wskazujacy lokalny czas we wszystkich sektorach Galaktyki; byl on zupelnie nieprzydatny, choc budzil zainteresowanie, a w pewnych okolicznosciach mogl byc nawet niezbedny. Albo mikser zapachow (chyba najtrafniejsza nazwa) do wytwarzania wybranego aromatu. Trzeba bylo tylko wybrac zapach i uruchomic mikser — natychmiast w powietrzu zaczynala unosic sie won i trwala, dopoki urzadzenie bylo wlaczone. Sprawilo mu ogromna radosc, gdy w srodku zimy po licznych probach wywolal zapach kwiatu jabloni — przezyl dzien wiosny, kiedy za oknami szalala zamiec.

Siegnal po nastepny przedmiot: piekny, ten zawsze go intrygowal, choc nie bylo wiadomo do czego sluzyl — jesli w ogole mial jakiekolwiek zastosowanie. Doszedl do wniosku, ze to chyba dzielo sztuki, piekna rzecz przeznaczona wylacznie do ogladania. Ale ow przedmiot na swoj sposob dawal odczuc (trudno to wyrazic), ze jednak spelnial jakas specyficzna funkcje.

Piramida kul — od najwiekszej do najmniejszej. Cacko to mialo okolo czterdziestu centymetrow wysokosci, kazda kula: byla innego koloru — nie inaczej pomalowana, lecz pelna wewnetrznej barwy. Ktos, kto ogladal piramide kul, czul instynktownie, ze dany kolor jest prawdziwy i gleboki, ze wypelnia cala kule, nie tylko jej powierzchnie.

Nic nie wskazywalo na to, ze kule w jakis sposob sklejono ze soba. Piramida sprawiala wrazenie ukladanki: ktos umiescil kule kolejno — jedna na drugiej — i tak juz zostalo.

Enoch trzymal piramide w dloniach i usilowal przypomniec sobie, kto mu ja ofiarowal, lecz pamiec zawiodla go.

Gwizdek przekaznika wiadomosci wciaz nawolywal. „Trzeba wziac sie do roboty. Nie mozna tak siedziec bezczynnie cale popoludnie” — pomyslal Enoch. Polozyl piramide kul na stoliku, wstal i ruszyl do urzadzenia.

Wiadomosc brzmiala:

NR 406302 DO STACJI 18327. Z WEGI XXI PRZYJAZD 16532.82. ODJAZD — NIE OKRESLONY. BEZ BAGAZU. WYSTARCZY KABINA. WARUNKI LOKALNE. POTWIERDZIC.

Enoch rozpromienil sie na te wiadomosc. Jak dobrze moc znow goscic jakiegos Mglistego. Co najmniej od miesiaca zaden nie zawital w stacji.

Enoch pamietal pierwsze spotkanie z Mglistymi; wtedy przybyli w piatke. To musialo byc w tysiac dziewiecset czternastym albo pietnastym. Trwala wlasnie pierwsza wojna swiatowa, ktora wowczas nazywano Wielka Wojna.

Mglisty mial zjawic sie prawie rownoczesnie z Ulissesem, tak ze mogli spedzic wieczor we trojke. Nieczesto zdarzalo sie, ze dwaj przyjaciele naraz skladali Enochowi wizyte.

Przystanal zdumiony. Uswiadomil sobie, ze nazwal Mglistego przyjacielem. Przeciez prawdopodobnie nie znal tego, ktory mial do niego przybyc.

„Wlasciwie to niewazne — pomyslal — bo Mglisty — kazdy Mglisty — zawsze bedzie przyjacielem.”

Ustawil kabine pod materializatorem i wszystko dokladnie posprawdzal, a nastepnie wrocil do przekaznika wiadomosci i wyslal potwierdzenie.

Caly czas nie dawaly mu spokoju wspomnienia. Czy to bylo w tysiac dziewiecset czternastym czy moze

Вы читаете Stacja tranzytowa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату