jak wymagal zwyczaj — czyli na metr siedemdziesiat; Enoch zdawal sobie sprawe, ze gdyby zastosowal sie do zwyczaju, nie poradzilby sobie z trumna. Wykopal wiec grob na glebokosc okolo metra, pracujac w slabym swietle latarni ustawionej na kopcu ziemi. Z lasu wyleciala sowa i usiadla na chwile gdzies wsrod jabloni. Gdy przestala pohukiwac, slychac bylo jej pomruki i gulgotanie. Ksiezyc zniknal na zachodzie, a przez postrzepione chmury przezieraly gwiazdy.
Skonczyl wreszcie; trumna spoczywala w grobie, w latarni dopalaly sie resztki nafty, plomien mrugal za sczernialym szklem.
Wewnatrz stacji Enoch znalazl przescieradlo, w ktore zamierzal owinac zwloki. Wsunal Biblie do kieszeni i uniosl okryte cialo przybysza z Wegi. Wszedl do sadu juz w swietle przedswitu. Zlozyl zwloki w trumnie, przybil wieko, po czym wydostal sie z grobu.
Stanal na krawedzi dolu, wyjal Biblie z kieszeni i odnalazl wlasciwy ustep. Czytal glosno. Nie musial nawet wytezac wzroku w slabym swietle. Werset pochodzil z rozdzialu, do ktorego czesto zwykl zagladac:
Czytal i rozmyslal o tym, ze to byly odpowiednie slowa; wiele potrzeba miejsc, by dac schronienie wszystkim duszom calej Galaktyki — i innych galaktyk, ciagnacych sie, byc moze, w nieskonczonosc w przestrzeni kosmicznej.
Choc przy dobrej woli starczyloby jedno.
Skonczyl czytac i wypowiedzial z pamieci egzekwie, nie calkiem pewien slow. Nie pozbawil ich jednak sensu. Lopata poczal zrzucac ziemie.
Gwiazdy i ksiezyc znikly, ucichl wiatr. W ciszy poranka niebo na wschodzie rozowialo.
Enoch stal z lopata w reku nad grobem.
— Zegnaj, przyjacielu — rzekl.
Potem odwrocil sie i w pierwszych promieniach poranka wrocil do stacji.
16.
Enoch wstal zza biurka i zaniosl ksiege zapisow na polke.
Odwrocil sie i stal niezdecydowany.
Tyle mial do zrobienia. Powinien przeczytac gazety. Na biezaco prowadzic dziennik. W ostatnim numerze
Ale nie mial na nic ochoty. Tyle spraw musial przemyslec, tyle mial zmartwien, tyle trosk.
Nadal go obserwowano. Stracil ludzi-cienie. A swiat parl do wojny.
Wlasciwie nie powinien byl przejmowac sie swiatem. W kazdej chwili mogl sie go wyrzec, odciac sie od ludzkosci. Gdyby nie wychodzil na zewnatrz, nie otwieral drzwi, nie robiloby mu roznicy, do czego dazy swiat i co sie moze stac. Przeciez mial wlasny swiat. I to wiekszy, niz moglby sie komukolwiek przysnic. Nie potrzebowal Ziemi.
Podszedl do wyjscia, wypowiedzial formule i przejscie otwarlo sie. Wszedl do przybudowki. Przejscie zamknelo sie za nim.
Przeszedl za rog domu i usiadl na schodkach prowadzacych na ganek.
„Tutaj wszystko sie zaczelo” — pomyslal.
Siedzial tak w letni dzien, dawno temu, kiedy nagle gwiazdy dosiegly go z przepastnych glebin kosmosu i ich wybor padl na niego. Slonce sklanialo sie ku zachodowi, wkrotce mial nastac wieczor. Upal juz zelzal i chlodny wietrzyk pelzl w dolinie w strone koryta rzeki. Za polami, na skraju lasu krazyly wrony na tle nieba, glosno kraczac.
Ciezko bedzie zamknac drzwi i nigdy ich nie otwierac. Nielatwo wyrzec sie dotyku slonca i wiatru, zapachu zmiennych por roku na Ziemi. Czlowiek nie jest na to przygotowany. Nie wtopil sie jak dotad w stworzone przez siebie srodowisko, nie potrafil wiec calkowicie zrezygnowac z warunkow zycia na ojczystej planecie. Dla pelni jego czlowieczenstwa niezbedne byly slonce, ziemia i wiatr.
„Powinienem to robic czesciej — myslal Enoch. — Wychodzic i siadywac tutaj, nic nie robic, po prostu patrzec. Widziec drzewa, rzeke na zachodzie i blekit wzgorz Iowy na przeciwleglym brzegu Missisipi, obserwowac, jak wrony koluja na niebie i golebie krocza z powaga po dachu stodoly.
Warto robic tak co dzien, coz bowiem znaczy postarzec sie o jedna godzine? Nie ma potrzeby oszczedzac godzin, jeszcze nie teraz. Moze nadejdzie taki czas, wowczas droga mi bedzie kazda godzina, minuta, nawet sekunda.”
Uslyszal szybkie kroki. Ktos okrazal dom potykajac sie — prawdopodobnie byl zmeczony.
Enoch poderwal sie i wielkimi susami ruszyl w strone przybysza. Zblizyla sie do niego, potykajac, z rozlozonymi ramionami. Wyciagnal rece i pochwycil ja w objecia.
— Lucy! — zawolal. — Lucy! Dziecko, co sie stalo?
Poczul na dloniach cos lepkiego, uniosl je do oczu i wtedy dostrzegl na nich krew — na sukience Lucy, z tylu, widniala plama krwi. Porwal dziewczyne za ramiona i odsunal od siebie, by widziec jej twarz. Byla mokra od lez i przerazona, blagala bezglosnie o pomoc.
Wyrwala mu sie i odwrocila. Opuscila ramiaczka sukienki, ktora zsunela sie do polowy plecow. Odsloniete cialo bylo poorane dlugimi pregami — caly czas saczyla sie z nich krew.
Lucy podciagnela sukienke i znow stanela twarza do Enocha. Uczynila blagalny gest i wskazala w dol wzgorza, na pole ciagnace sie az pod las. Ktos sie zblizal, szedl wsrod drzew; byl juz prawie na skraju dawnego pola. Lucy takze musiala to widziec, bo przylgnela do Enocha, drzac, w poszukiwaniu obrony.
Wzial ja na rece i biegiem ruszyl do przybudowki. Wypowiedzial formule i przejscie otwarlo sie, wpuszczajac go do stacji. Uslyszal, jak sciana zamyka sie za nim.
Przystanal — z Lucy Fisher na rekach — i wtem zdal sobie sprawe, ze popelnil wielki blad; gdyby zastanowil sie, nie zrobilby tego, nigdy by tak nie postapil.
Poszedl za impulsem, zupelnie bezmyslnie.
Dziewczyna poprosila, by ja obronil, wiec zapewnil jej bezpieczenstwo — tutaj zadne sily na swiecie nie mogly jej dosiegnac. Ale ona byla czlowiekiem, a zaden czlowiek — poza nim samym — nie mial prawa przekroczyc progu stacji. Stalo sie i nic nie mozna bylo na to poradzic.
Polozyl ja na sofie, potem cofnal sie o krok. Usiadla i patrzyla na niego, probujac przywolac usmiech na twarz, jak gdyby nie byla pewna, czy wolno sie smiac w takim miejscu. Uniosla dlon i probowala obetrzec lzy z policzkow. Obiegla spojrzeniem pomieszczenie i jej usta otwarly sie ze zdumienia.
Enoch przykucnal, uderzyl lekko w sofe i pogrozil palcem dziewczynie, majac nadzieje, ze zrozumie, iz nie ma ruszac sie z miejsca. Zatoczyl kolo reka, wskazujac wyposazenie stacji, i surowo pokrecil glowa.
Wpatrywala sie w niego zafascynowana, potem usmiechnela sie i skinela glowa na znak zrozumienia.
Siegnal po jej dlon, polozyl na swojej i poglaskal bardzo delikatnie; chcial, by wiedziala, ze wszystko bedzie dobrze, jesli tylko nie opusci stacji.
Teraz juz usmiechala sie, najwyrazniej przestala sie zastanawiac, czy wolno.
Druga reka wskazala stolik do kawy, zastawiony mnostwem dziwnych upominkow.
Skinal glowa, wziela wiec jeden z podarunkow i zaczela mu sie przygladac, obracajac go w dloniach.
Enoch wstal i poszedl po karabin.
Potem wyszedl naprzeciw nieznanemu, przed ktorym uciekala Lucy.