jednego symbolu do drugiego. W wolnym przekladzie napis na buteleczce brzmial: „Zazywac przy pierwszych objawach”.
Fiolka z lekarstwem! Zazywac przy pierwszych objawach. Objawy pewnie wystapily tak gwaltownie i w takim nasileniu, ze wlasciciel fiolki nie byl w stanie po nia siegnac i zmarl.
Niemal z namaszczeniem Enoch odlozyl buteleczke tam, gdzie lezala — na zlozony plaszcz — wpasowujac z powrotem w nieuchwytny kontekst przypisanego jej miejsca.
„Tak rozni od nas pod wieloma wzgledami — pomyslal — i w tak wielu drobnych sprawach zdumiewajaco do nas podobni. Przeciez buteleczka z napisem jest odpowiednikiem fiolek, jakie mozna kupic w kazdej aptece, opatrzonych informacjami o sposobie uzycia.”
Obok grona kul spoczywalo pudelko. Podniosl je. Pudelko zrobione bylo z drewna; zamykalo sie na dosc prosty zatrzask. Otworzyl wieczko i zobaczyl znajdujacy sie w srodku polyskujacy metalicznie material, ktorego Mglisci uzywali zamiast papieru.
Ostroznie uniosl pierwsza stronice i spostrzegl, ze nie jest ona pojedyncza kartka, lecz stanowi poczatek calosci zlozonej w harmonijke. Pod spodem lezaly inne tego typu przedmioty, najwyrazniej z tego samego materialu.
Cos bylo napisane, zatarte i ledwo widoczne. Enoch pochylil sie.
Pismo bylo trudne do odczytania. Czesciowo przypominalo znormalizowany jezyk pisany, lecz najwyrazniej nosilo cechy osobowosci piszacego, z zawijasami i ozdobnikami. Enoch wolno przedzieral sie przez fragmenty tekstu, wiele opuszczajac, jednak sens wiekszosci slow udalo mu sie uchwycic.
Autor odwiedzil jakas planete lub moze po prostu inne miejsce na swojej planecie (Enoch nie mogl odczytac nazwy tego miejsca). Podczas podrozy pelnil jakas funkcje (niezupelnie jasno okreslona), ktora miala zwiazek z jego nadchodzaca smiercia.
Enoch w zdumieniu
Nastepny fragment (w tekscie nie bylo akapitow) opowiadal o kims, kogo autor spotkal, oraz o tresci rozmowy na temat zupelnie niezrozumialy dla Enocha — Enoch zagubil sie w nie znanej mu terminologii.
A potem:
Nastepne zdanie dotyczylo nowego tematu: realizacji planow jakiegos festiwalu kulturalnego, ktorego zasady byly dla Enocha co najmniej mgliste.
Powoli zlozyl list i umiescil go z powrotem w pudelku. Czul sie troche nieswojo, jak gdyby wscibial nos w cudza przyjazn.
Enochowi wydawalo sie, ze poczul powiew wiatru na plecach; nie tyle moze powiew, co raczej dziwne poruszenie i chlod w powietrzu.
Spojrzal do tylu w glab korytarza, nic jednak nie dostrzegl.
Ruch powietrza ustal, jesli nie byl tylko zludzeniem. Cos pojawilo sie i zniklo. „Jak duch” — pomyslal Enoch.
Mieszkancy Wegi XXI znali moment smierci starca i wszystkie okolicznosci z tym zwiazane. Wiedzieli takze o zniknieciu ciala. A list tchnal spokojem — spokojem, ktory nie byla w stanie odczuwac wiekszosc ludzi.
Czy to mozliwe, ze Mglisci wiedzieli wiecej o zyciu i smierci, lecz wszystkiego nie wyjawiali? Byc moze zapisano wiedze o tym i oddano do depozytu gdzies albo komus w Galaktyce.
„Czy jest na to odpowiedz?” — rozmyslal Enoch. Siedzac w kucki, doszedl do wniosku, ze chyba tak. Ktos juz wiedzial, czemu sluzylo zycie i znal jego przeznaczenie. Ta mysl napelniala otucha, dziwna otucha wynikajaca z wiary w to, ze jakas inteligencja byc moze rozwiazala zagadkowe rownanie wszechswiata. Tajemnicze rownanie wiazalo sie w jakis sposob z sila duchowa, ktora byla jakby idealistycznym bratem czasu, przestrzeni i wszystkich podstawowych elementow, tworzacych wszechswiat.
Usilowal wyobrazic sobie odczucia kogos, kto wszedl w kontakt z owa sila — i nie potrafil. Nie mial nawet pewnosci, czy istoty obcujace z nia umialyby opisac swoje wrazenia slowami. To bylo chyba niemozliwe. Przeciez ktos, kto przez cale zycie obcowal z czasem i przestrzenia, nie mogl rowniez oddac tego, co dla niego one znaczyly i jak je postrzegal.
Uswiadomil sobie, ze Ulisses nie wyjawil mu calej prawdy Talizmanie. Powiedzial tylko, ze Talizman zaginal i nie sluzy juz Galaktyce, ale nie wspomnial o dlugich latach, gdy moc chwale Talizmanu przycmiewala nieudolnosc straznika, nie potrafiacego zapewnic wlasciwej wiezi miedzy ludzmi i sila duchowa. Przez caly czas za sprawa owej nieudolnosci postepowal rozpad galaktycznego braterstwa. Zla sytuacja nie siegala korzeniami, jak sie wydawalo mieszkancom Galaktyki, ostatnich lat; siegala o wiele glebiej w przeszlosc.
Enoch zatrzasnal wieczko i wlozyl pudelko do kufra. Postanowil, ze kiedys, gdy odzyska jasnosc myslenia i bieg wydarzen przestanie go trapic, gdy oslabnie poczucie winy spowodowane wlasnym wscibstwem, zdobedzie fachowe i dokladne tlumaczenie listow. Byl przekonany, ze w ten sposob lepiej zrozumie intrygujaca osobowosc Mglistych. Bedzie mogl trafniej ocenic ich czlowieczenstwo — czlowieczenstwo nie w znaczeniu przynaleznosci do rodzaju ludzkiego, lecz jako pewne zasady lezace u podstaw wszystkich idei reprezentowanych przez dana spolecznosc; podobnie jak czlowieczenstwo, w waskim znaczeniu, ktore determinuje ludzka mysl.
Ujal wieko kufra, by je zamknac, i zawahal sie.
Postanowil, ze kiedys to uczyni. A jesli nigdy? Warunki w stacji wplynely na sposob jego myslenia. Wydawalo mu sie, ze zapewne bedzie kiedys. Czekala go nieskonczona ilosc dni, mial przed soba mnostwo czasu. Ludzkie pojecie przemijania zostalo odksztalcone wbrew zasadom zdrowego rozsadku — mogl wiec spokojnie patrzec w przyszlosc: w glab dlugiej, prawie nieskonczonej alei czasu. Ale przeciez teraz mogl to byc juz koniec. Czas pobiegnie swoim torem. Jezeli przyjdzie mu opuscic stacje, urwie sie pochod przyszlych dni.
Pchnal wieko z powrotem w tyl, az oparlo sie o polki. Siegnal do kufra, wydobyl pudelko i postawil obok, na posadzce. Postanowil zaniesc je na gore i dolaczyc do
Czy odejdzie? Chyba znal juz odpowiedz. Czyzby podjal najtrudniejsza decyzje? A moze sama wkradla sie do jego swiadomosci i dlatego byl pewien?
Decyzja pociagala za soba nastepna. Jezeli opusci stacje, straci prawo do wystapienia do Galaktyki Centralnej z prosba o wyleczenie Ziemian z choroby wojny.
„Reprezentujesz Ziemie — powiedzial mu Ulisses. — Tylko ty mozesz byc jej przedstawicielem.”
Ale czy naprawde mogl reprezentowac Ziemie? Czy istotnie byl przedstawicielem ludzkosci? Byl czlowiekiem dziewietnastego wieku, jak wiec mial reprezentowac wiek dwudziesty? Z kazdym pokoleniem zmienialo sie przeciez oblicze ludzkosci. Na dodatek zyl od prawie stu lat w odosobnieniu i w specyficznych warunkach.
Kleczac rozmyslal o sobie ze strachem i odrobina litosci, niepewny, czy istotnie pozostal czlowiekiem, czy tez nieswiadomie wchlonal taka mieszanine nieziemskich pogladow — przez stale obcowanie z nimi — ze stal sie dziwna hybryda, wynaturzonym galaktycznym mieszancem.
Powoli opuscil wieko i docisnal je. Nastepnie wsunal kufer pod polki.