druga szesnastolatka z biustem tak duzym jak moj jest napompowana silikonem i wszyscy o tym wiedza. Wiec czego ja mialabym sie wstydzic? – spytala, grzebiac w koszu. – Myslisz, ze maja jakis stanik, ktory by splaszczyl moje malenstwa?
– Jest cos takiego: nazywa sie biustonosz sportowy, ale ma paskudne dzialanie uboczne: piersi zlewaja sie w jedna -odpowiedzialam, wylawiajac oczami ze sterty koronkowy czarny stanik.
Nie powinnam interesowac sie bielizna. Od razu zaczelam myslec o podniecajacych sprawach. Jak chocby calowanie. Albo Patch.
Przymknawszy oczy, odegralam w wyobrazni nasz wspolny wieczor. Dotyk jego dloni na moim biodrze, usta smakujace moja szyje…
Vee wyrwala mnie z zamyslenia, rzucajac we mnie turkusowymi majtkami z lamparcim nadrukiem.
– Byloby ci w nich do twarzy – oznajmila. – Gdybys tylko miala taki tlusty tylek jak ja.
Pogielo mnie czy co? O maly wlos nie pocalowalam Patcha. Tego samego Patcha, ktory moze w tej chwili przenikal moje mysli. Patcha, ktory ocalil mnie przed smiertelnym Upadkiem z Archaniola – bo co do tego nie mialam cienia Watpliwosci, choc zadna miara nie umialabym go logicznie wytlumaczyc. Ciekawe, czy jakims cudem zatrzymal czas z zlapal mnie, gdy spadalam. A skoro jest zdolny przemawiac do moich mysli, to kto wie, moze potrafi tez inne rzeczy.
A moze – pomyslalam z lekiem – przestaje juz sobie ufac…
Wciaz mialam przy sobie kartke, ktora Patch wsunal mi do kieszeni, ale absolutnie nie wybieralam sie na dzisiejsza Impreze. W skrytosci ducha bylam zachwycona, ze sie wzajemnie pociagamy, ale w ogolnym rozrachunku przewazaly tajemnica i groza. Postanowilam czym predzej wyplukac Patcha z organizmu – tym razem z cala stanowczoscia. Jak w diecie oczyszczajacej. Tyle ze jedyna dieta, jaka dotad zastosowalam, odniosla odwrotny skutek. Pare lat temu chcialam przezyc miesiac bez grama czekolady. Niestety, po dwoch tygodniach zlamalam sie i pozarlam wiecej czekolady, niz normalnie zjadlabym w trzy miesiace.
Oby tylko moje unikanie Patcha nie skonczylo sie tak jak dieta bezczekoladowa…
– Co robisz? – zapytalam, skupiajac sie na Vee.
– A jak ci sie wydaje? Przeklejam ceny z przecenionych stanikow na najnowsze. W ten sposob kupie seksowne za cene tandety.
– Nie rob tego. Laska zeskanuje kody kreskowe przy placeniu. Od razu sie zorientuje, co wykombinowalas.
– Kody kreskowe? Nie skanuja kodow – odparla Vee bez przekonania.
– Skanuja. Przysiegam. Slowo daje – uznalam, ze lepiej sklamac, niz patrzec, jak ja aresztuja.
– No, ale fajnie by bylo…
– Koniecznie wez to – zachecilam, rzucajac w nia jedwabnymi majtkami.
Obejrzala je. Byly wyszywane w czerwone krabiki.
– W zyciu nie widzialam wiekszego paskudztwa! Ale za to podoba mi sie ten czarny stanik, ktory trzymasz. Powinnas go kupic. Zaplac, a ja sobie cos jeszcze poogladam.
Zaplacilam i – z mysla, ze latwiej mi bedzie zapomniec o Patchu, kiedy popatrze na cos przyzwoitszego – powedrowalam do polek z tonikami. Wachajac butelke Sennych Aniolow, doznalam znajomego juz uczucia… Tak jakby ktos wrzucil mi za bluzke galke lodow. Identyczny dreszcz przenikal mnie zawsze, gdy w poblizu pojawial sie Patch.
Vee i ja bylysmy jedynymi klientkami w sklepie, ale przez szybe wystawowa spostrzeglam kryjaca sie w cieniu markizy po drugiej stronie ulicy zakapturzona postac. Pelna niepokoju, stalam nieruchomo przez cala minute. W koncu wzielam sie w garsc i zaczelam szukac Vee.
– Zbierajmy sie – szepnelam. Gmerala w szlafrokach na stojaku.
– Kurcze, zobacz, flanelowa pizama za pol ceny. Przydaloby mi sie cos takiego.
Jednym okiem caly czas spogladalam przez wystawe.
– Chyba ktos mnie sledzi. Vee uniosla glowe.
– Patch?
– Nie. Spojrz tam, po drugiej stronie. Zmruzyla oczy.
– Nikogo nie widze.
Ja tez juz nie widzialam. Pole widzenia zaklocilo mi przejezdzajace auto.
– Pewnie wszedl do sklepu.
– Skad wiesz, ze cie sledzi?
– Czuje.
– A wyglada znajomo? Na przyklad… skrzyzowanie Fizi Ponczoszanki i Zlej Czarownicy z Zachodu niechybnie daloby nam Marcie Millar.
– To nie Marcie – odparlam, zapatrzona w tamta strone. -Jak wczoraj wychodzilam z salonu, zeby kupic wate, zauwazylam, ze ktos mnie obserwuje. I teraz to chyba ta sama osoba.
– Serio? I mowisz mi dopiero teraz? Kto to?
Nie mialam pojecia. I to przerazalo mnie najbardziej.
– Czy w sklepie jest tylne wyjscie? – zwrocilam sie do ekspedientki.
– Tylko dla pracownikow – odparla, nie przerywajac porzadkowania szuflady.
– Mezczyzna czy kobieta? – chciala sie dowiedziec Vee.
– Nie wiem.
– Jak myslisz, czemu cie sledzi? Czego chce?
– Chce mnie nastraszyc – zabrzmialo to dosc rozsadnie.
– A po co mialby cie straszyc?
Na to pytanie rowniez nie znalam odpowiedzi.
– Musimy zrobic unik – poinformowalam Vee.
– Tez sobie tak pomyslalam – odrzekla. – A jak wiadomo jestem w tym rewelacyjna. Daj mi swoja kurtke.
Spojrzalam na nia.
– Nie ma mowy. Nic o tym kims nie wiemy. Nie pozwole, zebys wyszla przebrana za mnie. A jezeli ma bron?
– Twoja wyobraznia czasami mnie przeraza – oswiadczyla Vee.
Trzeba przyznac, ze argument o uzbrojeniu byl mocno naciagniety. Ale wziawszy pod uwage upiorne rzeczy, ktore mi sie ostatnio przytrafialy, ani troche nie mialam sobie za zle wiecznego napiecia i nadmiernej podejrzliwosci.
– Wyjde pierwsza – powiedziala Vee. – Jak zacznie mnie sledzic, pojdziesz za nim. Skieruje sie wzgorzem do cmentarza. Wezmiemy go w dwa ognie i w koncu czegos sie dowiemy.
Szescdziesiat sekund pozniej Vee wyszla ze sklepu w mojej dzinsowej kurtce. Wziela tez moja czerwona parasolke, zaslaniajac sobie glowe. Poza tym, ze byla o kilka centymetrow za wysoka i o pare kilo zbyt bujna, ale spokojnie mozna bylo ja pomylic ze mna. Przykucnawszy za szlafrokami, patrzylam, jak zakapturzona postac wychodzi ze sklepu po drugiej stronie ulicy i rusza w slad za Vee. Pod kradlam sie do wystawy. Wbrew androgenicznenm w zamierzeniu strojowi – wyciagnietej bluzie i dzinsom tajemnicza sylwetka miala zdecydowanie kobiecy chod.
Gdy Vee i dziewczyna skrecily za rogiem i zniknely, odwrocilam sie do drzwi. Na zewnatrz deszcz zdazyl juz przeje w ulewe.
Rozlozylam parasolke Vee i przyspieszylam kroku, kryjac sie pod markizami. Nogawki dzinsow zmokly mi od dolu. Pozalowalam, ze nie mam na nogach solidniejszych butow.
Za moimi plecami molo wcinalo sie daleko w betonowoszary ocean. Widoczny przede mna ciag sklepow konczyl sie u stop stromego, obrosnietego trawa wzgorza. Na jego szczycie majaczylo w strugach wody wysokie zeliwne ogrodzenie miejscowego cmentarza.
Otworzylam drzwiczki dodge'a, odkrecilam nadmuch do konca i nastawilam wycieraczki na pelna moc. Ruszylam z pobocza i skrecilam w lewo, dodajac gazu na kretej drodze pod gore. Zza sciany deszczu wylonily sie cmentarne drzewa, ktorych galezie raz po raz ozywaly zwodniczo w szalonym pedzie wycieraczek. Biale marmurowe nagrobki zdawaly sie napierac na auto wsrod ciemnosci – a szare jak gdyby roztapialy sie powietrzu…
Raptem na przednia szybe wpadlo cos czerwonego, minelo w nia na linii mojego wzroku, po czym sie odbilo,