Odczekal pare sekund. Az sie wzdrygnelam od jego surowego tonu.
– Chcesz, zebym wyznal prawde, prosze bardzo. Dowiesz sie o wszystkim. Kim jestem i co zrobilem. Z detalami. Zdradze ci wszystko, ale musisz pytac. Musisz tego chciec, by zrozumiec, kim bylem wtedy, a kim jestem teraz. Jestem zly. – Przeszyl mnie spojrzeniem pozbawionym blasku. – A bylem znacznie gorszy.
Ignorujac ucisk w zoladku, powiedzialam:
– Wiec mow.
– Kiedy sie poznalismy, bylem jeszcze aniolem. Momentalnie poczulem pozadanie. Ogarnelo mnie szalenstwo. Wiedzialem tylko, ze zrobie co w mojej mocy, by sie do niej zblizyc. Obserwowalem ja jakis czas, a pozniej ubzduralem sobie, ze jesli zejde na ziemie i posiade ludzkie cialo, wypedza mnie z nieba i stane sie czlowiekiem. Problem w tym, ze nie wiedzialem o cheszwanie. Przybylem tu pewnej sierpniowej nocy, ale nie moglem posiasc ciala. W drodze powrotnej do nieba zatrzymal mnie zastep aniolow mscicieli i odarl ze skrzydel. Wyrzucili mnie… Natychmiast zrozumialem, ze cos jest nie w porzadku. Patrzac na ludzi, pragnalem jednego: by znalezc sie w ich ciele. Odarli mnie z mocy, stalem sie istota bezbronna, godna pozalowania. Nie czlowiekiem, lecz upadlym aniolem. Dotarlo do mnie, ze w jednej chwili wyzbylem sie wszystkiego. Znienawidzilem sie za to. – Patrzyl tak przenikliwie, ze poczulam sie przezroczysta. – Ale gdyby nie upadek, nie poznal bym ciebie.
Od sprzecznych emocji zaczelam sie dusic. Tlumiac placz, przystapilam do kontrofensywy.
– Wiem od Dabrii, ze znamie swiadczy o pokrewienstwie z Chaunceyem. Czy to prawda?
– Chcesz odpowiedzi?
Sama nie wiedzialam, czego chce. Moj swiat zmienil sie nagle w jeden wielki zart, ktorego puente mialam poznac ostatnia. Nie bylam jakas tam zwykla, przecietna Nora Grey, tylko potomkinia istoty nadprzyrodzonej. W dodatku serce pekalo mi od uczuc do mrocznego aniola.
– Od czyjej strony? – zapytalam wreszcie.
– Ojca.
– Gdzie jest teraz Chauncey? – Mimo pokrewienstwa wolalabym, zeby byl daleko. Jak najdalej ode mnie, zebym nie musiala czuc z nim zadnej wiezi.
Czubki jego butow dotknely moich tenisowek.
– Nie powiem ci, Noro. Nie zabijam osob, ktore sa dla mnie wazne. A ty jestes najwazniejsza.
Serce podskoczylo mi nerwowo. Nacisnelam rekami jego brzuch, tak twardy, ze nawet nie drgnal. Bronilam sie bez sensu, bo teraz nie uratowalaby mnie nawet wysoka siatka pod napieciem.
– Naruszasz moja prywatnosc – powiedzialam, cofajac sie o krok.
Patch usmiechnal sie slabo.
– Prywatnosc? Noro, to nie rewizja.
Odgarnelam za uszy pare zblakanych kosmykow i odsunelam sie od niego.
– Nie pchaj sie tak, bo mi… ciasno. Potrzebowalam jasnych granic. Wiekszej asertywnosci.
Musialam otoczyc sie murem, bo znow sie okazalo, ze przy Patchu brakuje mi pewnosci siebie. Powinnam rzucic sie do drzwi, a jednak… stalam nieruchomo. Wmawialam sobie, ze nie uciekam, bo nie dowiedzialam sie wszystkiego, ale byl jeszcze inny powod, o ktorym wolalam nie myslec. Uczuciowy… Ktorego tlumienie bylo idiotyzmem.
– Ukrywasz cos jeszcze? – zapytalam.
– Mase rzeczy. Zoladek fiknal kozla.
– Na przyklad?
– Na przyklad, co czuje, zamkniety tu z toba. – Oparlszy sie reka o lustro za moimi plecami, przysunal sie blizej. – Nie masz pojecia, jak na mnie dzialasz.
Pokrecilam glowa.
– To niedorzeczne. Lepiej sie w to nie zaglebiajmy.
– To jak najbardziej do rzeczy – szepnal. – Gdyby sie tak zastanowic, nic nam tu nie zagraza.
W tej chwili z cala pewnoscia instynkt samozachowawczy ryknal do mnie: „W nogi!', ale tak mi zatetnilo w skroniach, ze nic nie uslyszalam. Rzecz jasna, o mysleniu nawet nie bylo mowy.
– Zdecydowanie do rzeczy – ciagnal Patch. – W najwyzszym stopniu sluszne i do rzeczy.
– Moze nie teraz. – Wciagnelam powietrze.
Katem oka spostrzeglam na scianie wajche alarmowa. Cztery, piec metrow dalej. Gdybym sie pospieszyla, moglabym ja szarpnac, zanim mnie powstrzyma. Przybieglaby ochrona i bylabym bezpieczna. A chyba tego chcialam… czy nie?
– Daj spokoj. – Pokrecil glowa.
Mimo to z calych sil pociagnelam wajche, ale bezskutecznie. Szarpanie nic nie dalo. Wtem Patch objawil mi sie w myslach i poczulam, ze znowu prowadzi ze mna gre.
Spojrzalam mu w oczy.
– Wynocha z mojego mozgu!
Walnelam go w piers. Cofnal sie, by odzyskac rownowage.
– Za co?!
– Za caly ten wieczor!
Za to, ze za nim szalalam, wiedzac, ze nie moge. Potwor! Byl tak zly, ze az cudowny, co mnie kompletnie zbilo z pantalyku.
Kto wie, czy nie dalabym mu w szczeke, gdyby nie chwycil mnie za rece i nie przyparl do sciany. Po chwili przygarnal mnie jeszcze blizej.
– Nie oszukujmy sie. Noro, pragniesz mnie… – wyraznie mowil serio. – Tak samo, jak ja ciebie.
Przywarl do mnie ustami. I nie tylko. Zetknelismy sie w kilku strategicznych punktach ciala, ale wyrwalam mu sie, uruchamiajac jakos sile woli.
– Nie skonczylam. Co sie stalo z Dabria?
– To juz zalatwione.
– Mianowicie?
– Planowala cie zabic, wiec po tym na pewno nie zachowalaby skrzydel. W drodze powrotnej do nieba zostalaby ich pozbawiona przez aniolow mscicieli. I tak by do tego doszlo, ale przyspieszylem sprawe.
– Znaczy… zostala odarta?
– Rozlatywaly sie juz, mialy cienkie, popekane piora. Gdyby zostala na ziemi troche dluzej, kazdy aniol bez trudu poznalby, ze upadla. Nawet nie musialem sie do tego specjalnie przyczyniac.
Wyprzedzilam jego nastepny ruch.
– Czy dalej bedzie mi uprzykrzala zycie?
– Tego nie wiem.
Blyskawicznie uniosl brzeg mojego swetra. Przygarnal mnie do siebie. Musnal kciukami skore pepka. W jednej chwili przeniknely mnie chlod i goraco.
– Spokojnie dalabys jej rade – rzekl Patch. – Widzialem was w akcji i stawiam na ciebie, Aniele. Pokonalabys ja bez mojej pomocy.
– A niby w czym mialbys mi pomagac?
Rozesmial sie. Miekko, z tlumionym pozadaniem. Oczy mu zablysly, utkwione tylko we mnie. Usmiechal sie jak lis… tylko jakos lagodniej. Cos zaigralo wokol mojego pepka i przesunelo sie w dol.
– Drzwi sa zamkniete – powiedzial. – A my mamy jeszcze cos do zalatwienia.
Moje cialo najwyrazniej przejelo kontrole nad logika. Prawde powiedziawszy – zdlawilo ja zupelnie.
Przesunelam rece po torsie Patcha i mocno objelam go za szyje. Zlapal mnie za biodra i uniosl, a ja owinelam go nogami w pasie. Puls rozsadzal mi glowe, ale co tam! Wycisnelam na jego wargach pocalunek, uniesiona smakiem jego ust, dotykiem dloni, na granicy wybuchu, eksplozji porazonych zmyslow…
Raptem w kieszeni zadzwonila mi komorka. Zdyszana, przy drugim dzwonku odsunelam sie od niego.
– Nagra ci sie – szepnal.
Podswiadomie czulam, ze nie moge nie odebrac. Nie pamietalam tylko czemu… Pocalunek Patcha sprawil, ze wyparowaly ze mnie resztki niepokoju. Wyplatawszy sie z objec, odwrocilam glowe, by nie spostrzegl niezbyt ciekawego efektu spotkania z jego wargami. W duchu krzyczalam z rozkoszy.
– Halo? – Zdolalam oprzec sie pokusie starcia z ust rozmazanego blyszczyka.
– Hej, skarbie! – odezwala sie Vee. Polaczenie bylo fatalne, cos strasznie przerywalo. – Gdzie jestes?
– A ty?! Jeszcze z Julesem i Elliotem? – Zakrylam dlonia ucho, by ja lepiej slyszec.