– Spokojnie zalatwilabym kluczyki. Trzeba bylo mi dac troche wiecej czasu. Wlasciwie to czemu zatrudniles sie w Granicy? Przeciez jestes dziany.
– Skadze. Wygralem forse w bilard bodaj dwa dni temu. -Wlozyl kluczyk do zamka i otworzyl przede mna drzwi od strony pasazera. – Jestesmy bez kasy.
Przejechal miasteczko ciemnymi, spokojnymi ulicami. Po chwili znalezlismy sie pod szkola. Postawil auto od wschodniej strony i wyjal kluczyk ze stacyjki. Kampus porastaja drzewa, ktorych galezie teraz wyginaly sie ponuro, unoszac wilgotna mgle. W ciemnosciach zamajaczyl przed nami ogolniak Coldwater.
Najstarsza czesc budynku wzniesiono pod koniec dziewietnastego wieku, wiec po zachodzie slonca przypomina katedre. Szara, zlowieszcza i bardzo, ale to bardzo opuszczona.
– Mam zle przeczucie. – Spojrzalam na zionace czernia okna.
– Zostan w samochodzie i staraj sie nie rzucac w oczy. -Patch podal mi kluczyki. – Gdy tylko ktos wyjdzie z budynku, masz odjechac.
Wysiadl. Mial na sobie czarny obcisly polgolf z krotkimi rekawami, ciemne lewisy i buty do kostek. Dzieki czerni wlosow i sniadej cerze byl prawie niewidzialny. Przebiegl ulice i po chwili calkiem stopil sie ze zmierzchem.
ROZDZIAL 28
Minelo piec minut, a potem dziesiec, ktore przeciagnelo sie do dwudziestu. Probowalam ignorowac upiorne uczucie, ze ktos mnie obserwuje. Przeniknelam wzrokiem cienie wokol szkoly.
Czemu go tak dlugo nie ma? Coraz bardziej niespokojna, zaczelam snuc domysly. A jesli nie znalazl Vee? Co by sie stalo, gdyby spotkal Elliota? Watpliwe, by Elliot sobie z nim poradzil, no ale mimo wszystko moglby go zaskoczyc…
Na dzwiek komorki o malo nie wyskoczylam z siebie.
– Widze cie – rzekl Elliot. – Siedzisz w samochodzie.
– Gdzie jestes?
– W sali na pierwszym pietrze. Zabawiamy sie.
– Nie mam ochoty na zabawe. Wylaczyl sie.
Wysiadlam z auta z sercem w gardle. Spojrzalam na ciemne okna szkoly. Niemozliwe, by Elliot wiedzial, ze Patch jest w srodku. Glos mial zniecierpliwiony, ale nie byl wsciekly. Liczylam, ze Patch cos obmyslil i nie pozwoli skrzywdzic ani mnie, ani Vee. Zerkajac na zachmurzony ksiezyc, przestraszona podeszlam do budynku od wschodniej strony.
Wkroczylam w polmrok. Po paru sekundach dojrzalam smuge swiatla w okienku w gornej czesci drzwi. Posadzka lsnila od pasty. Szafki po dwoch stronach holu wygladaly jak uspione cyborgi. Korytarz nie emanowal spokojem, tylko ukryta groza.
Lampy uliczne rozjasnialy zaledwie fragment korytarza, dalej nie widzialam juz nic. Przekrecilam kilka wlacznikow swiatla przy drzwiach – na darmo.
Na zewnatrz byl prad, wiec z pewnoscia ktos wylaczyl swiatlo recznie. Czyzby Elliot…? Dotad nie znalazlam ani jego, ani Vee. I Patch tez zniknal. Postanowilam, ze przejde po omacku wszystkie sale i gdy w koncu sie na niego natkne, poszukamy Vee wspolnie.
Powoli ruszylam naprzod, trzymajac sie sciany. Za dnia chodzilam korytarzem czesto, ale po ciemku nagle stal sie calkiem obcy.
Przy pierwszym „skrzyzowaniu' dosc szybko zorientowalam sie, gdzie jestem. Po lewej byly sale prob szkolnego zespolu i stolowka. Po prawej – administracja i klatka schodowa. Poszlam dalej przed siebie, w glab szkoly, w strone klas.
Potknelam sie o cos i runelam jak dluga. W saczacym sie przez swietlik, przymglonym ksiezycowym blasku zobaczylam na posadzce cialo. Jules lezal na plecach, z niewidzacym wzrokiem. Splatane jasne wlosy zaslanialy mu pol twarzy, rece spoczywaly na ziemi, bezwladne jak u trupa.
Podnioslam sie na kolana i bez tchu zakrylam reka usta. Cala sie zatrzeslam od adrenaliny. Ostroznie polozylam dlon na jego piersi. Nie zyl.
Zrywajac sie na rowne nogi, zdusilam krzyk. Chcialam zawolac Patcha, ale wtedy Elliot zaraz by mnie znalazl -jesli juz nie wiedzial, gdzie jestem. Przerazona, uzmyslowilam sobie, ze moze stoi pare krokow dalej i przyglada sie chorej zabawie, ktora zaczal.
Znow zapanowaly egipskie ciemnosci. Ogarnieta zgroza, uprzytomnilam sobie, ze przed soba mam niekonczacy sie korytarz, a po lewej zaledwie kilka schodow do biblioteki. Z prawej zaczynaly sie klasy. W ulamku sekundy postanowilam wejsc do biblioteki, byle jak najdalej od zwlok Julesa. Zaczelo mi kapac z nosa i nagle poczulam, ze bezglosnie placze. Dlaczego?! Kto go zabil? Czy Vee tez nie zyje?!
Drzwi byly otwarte. Macajac po polkach, dotarlam na drugi koniec biblioteki. Sa tam trzy dzwiekoszczelne czytelnie. Gdyby Elliot chcial odizolowac Vee od swiata, bylyby do tego idealnym miejscem.
Ledwie skierowalam sie w ich strone, w bibliotece ktos jeknal. Mezczyzna… Wrylo mnie w podloge.
W tej samej chwili na korytarzu rozblysly lampy, oswietlajac wnetrze biblioteki. Pare metrow ode mnie lezal Elliot, mial rozchylone wargi i spopielala skore. Wzniosl oczy w gore, ku mnie, i wyciagnal reke.
Z przenikliwym wrzaskiem ruszylam do drzwi biblioteki, kopiac i przewracajac krzesla. Wiej! – przemknelo przez mysl – czym predzej do wyjscia!
Gdy zataczajac sie, wybieglam z biblioteki, korytarz znow pograzyl sie w smolistej czerni.
– Patch! – probowalam krzyknac, ale glos uwiazl mi w gardle i zakrztusilam sie.
Jules nie zyl, a Elliot – prawie. Czyja to sprawka? Kto zostal przy zyciu? Staralam sie pokojarzyc fakty, ale opuscila mnie logika.
Wtem pchniecie od tylu. Zachwialam sie. Przy drugim walnelam glowa o szafke.
Po chwili w watlym blasku ujrzalam ciemne oczy pod kominiarka. Swiatlo padalo z przymocowanej nad czolem latarki.
Chcialam sie rzucic do ucieczki, ale napastnik chwycil mnie i przyparl do szafki.
– Myslalas, ze nie zyje? – Usmiechnal sie lodowato, z triumfem. – Nie moglbym przepuscic ostatniej okazji pofiglowania sobie z toba. Dziwisz sie, tak? Myslalas, ze zloczynca w tej bajce jest Elliot? Albo twoj najlepszy kumpel? Cieplo? Tak to bywa ze strachem. Budzi najgorsze instynkty.
– A wiec to ty. – Zadrzalam. Jules zerwal z twarzy kominiarke.
– We wlasnej osobie.
– Jak to zrobiles? – spytalam roztrzesionym glosem. -Widzialam cie. Nie oddychales. Byles martwy.
– Przeceniasz mnie. To wszystko wytwory twojej wyobrazni. Gdybys nie byla taka slaba, nic by mi sie nie udalo. Zle sie przy mnie czujesz? Nieswojo ci ze swiadomoscia, ze twoj mozg dal sie opanowac bez trudu? A ile mialem z tego frajdy!
Oblizalam usta. Mialy dziwny, sucho-lepki smak i cuchnely strachem.
– Gdzie Vee? Uderzyl mnie w twarz.
– Nie zmieniaj tematu. Powinnas sie nauczyc panowac nad lekiem. Lek oslabia zdolnosc logicznego myslenia i takim jak ja daje ogromne pole do popisu.
Nigdy go takiego nie widzialam. Zwykle byl cichy, powazny, obojetny na otoczenie. Trzymal sie na uboczu, nie zwracal na siebie uwagi, nie budzil podejrzen. Sprytnie – pomyslalam.
Szarpnal mnie za ramie.
Wpilam sie w niego paznokciami, probujac sie wyrwac, ale dal mi piescia w brzuch. Zatoczylam sie, wzywajac w duchu pomocy, ktora wciaz nie nadchodzila. Osunelam sie na posadzke. Nie moglam zlapac oddechu.
Musnal palcami slady, ktore wyrylam mu na przedramieniu.
– Zaplacisz mi za to!
– Po co mnie tu sprowadziles? Czego chcesz? – z trudem tlumilam histerie.
Powlokl mnie za reke do konca korytarza. Otworzyl drzwi kopniakiem i choc zaparlam sie nogami, wepchnal mnie do jakiejs sali. Drzwi sie za nami zatrzasnely. Niewiele widzialam w swietle latarki, ktora sobie przyswiecal.