– Przedstawiciele naszych wladz rwaliby wlosy z glow na taki widok – zauwazyl Alfred. – Ale czy nie sadzisz, ze skandynawskie dzieciaki mimo to jednak cos traca?

– Tak – Sara potrzasnela glowa, bo obraz wokol nadal byl zamglony. – Pomysl tylko: biegac swobodnie w wyswiechtanych ubraniach, szalec w blocie z rownie niechlujnymi maluchami, z rozszczekanymi psami, golymi rekami lowic ryby w rzece, i nikt w domu nawet na ciebie nie krzyknie, nie skarci cie! Nikt nie nakaze wycierac nog, uwazac na ubranie czy dopiero co umyta podloge!

Alfred skinal glowa, podczas gdy Sara ciagnela:

– Dzieci z pewnoscia zapadaja niekiedy na te czy inna chorobe, ale to przeciez normalne. Tu traktowane sa z wielka miloscia. Jesli ci ludzie potrzebuja jakiejs pomocy, to chyba tylko w dziedzinie higieny. Milosci maja pod dostatkiem. Nie mialabym nic przeciwko temu, zeby osiasc w tym kraju i zyc w rownie prymitywnych warunkach jak oni – rzekla Sara. – Ale my, dorosli, tak juz przywyklismy do zycia w luksusie, ze nie wyobrazamy sobie swiata bez telewizji czy samochodow, bez narzucanej nam mody i reprezentacyjnych domow. Zatracilismy spontanicznosc i umiejetnosc okazywania radosci z malych rzeczy, brak nam otwartosci i zaufania do ludzi.

– Ty nie – stwierdzil Alfred. – Uwazam, ze jestes ogromnie naturalna i spontaniczna.

– Traktuje to jako komplement.

– Oczywiscie.

Z kazda chwila Sara stawiala coraz pewniejsze kroki, szli wiec dalej. Ustapili drogi dorozce ciagnietej przez dwa woly, a zaraz potem schronili sie w sklepiku z pieknymi tkaninami przed natretnymi ulicznymi handlarzami i grupka ciekawskich maluchow. Korzystajac z okazji sprzedawca w jednej chwili wylozyl swoje materialy na lade. Jeden z nich bardzo spodobal sie Sarze. A kiedy Alfred namawial ja do kupna, nie miala innego wyjscia i musiala sie przyznac:

– Mam tylko czterysta rupii. To wszystko, co posiadam.

– Dlaczego nic mi nie powiedzialas? – zapytal zdziwiony, placac za upatrzony material. – W takim razie to prezent ode mnie w nagrode za swietna wspolprace, lepsza niz moglem sie spodziewac.

– Pomijajac jeden niewypal – dodala.

– Pomijajac jeden niewypal. Prosze, tu jest pozyczka. Alfred wcisnal jej do reki zwitek banknotow, ktory Sara przyjela z pewnym oporem. Czlowiek pozbawiony pieniedzy zawsze czuje sie niepewnie, na nic go nie stac.

Nagle jakby znikad pojawil sie tuz obok bezzebny mezczyzna, proponujac, ze oprowadzi ich po okolicy. Zaczal szybko opowiadac, co i gdzie sie znajduje, jak sie nazywa. Oboje przekonywali go, iz nie potrzebuja przewodnika. W koncu w ogole przestali na niego zwracac uwage, kupili kilka pamiatek, przyprawy i troche innych drobiazgow. Ku swojej radosci ujrzeli znajomego taksowkarza, ktory, jak sie okazalo, caly czas na nich czekal. Bardzo ich to ujelo. Kierowca odpedzil natreta i zadbal, by spokojnie znalezli sie w aucie.

„Przewodnik” nie dawal jednak za wygrana i wyciagnal dlon w oczekiwaniu na zaplate. Alfred, rad nierad, rzucil mu dla swietego spokoju monete i wreszcie mogli wsiasc do taksowki. Ich kierowca jezdzil prawie nowym zoltym samochodem, z ktorego byl niezwykle dumny. Kupiony naturalnie z drugiej reki, a wlasciwie z czwartej, byl jednak swietnie utrzymany. Alfred z Sara po drodze dowiedzieli sie o wozie wszystkiego.

Z mnostwem paczek zawinietych w papier gazetowy udalo im sie wreszcie dotrzec do pokoju. Sara z niecierpliwoscia rozpakowywala wszystkie sprawunki, ktore przywiezli, a nastepnie przekladala je do torby podroznej.

– Jak tak dalej pojdzie, to bedziemy musieli dokupic jeszcze jedna – smial sie Alfred.

Spojrzala na niego w zamysleniu. Stal teraz odwrocony plecami. Nadkomisarz z Oslo prosil ja, by starala sie rozweselic Alfreda i pomoc mu w powrocie do normalnego zycia.

Sara miala niesmiala nadzieje, iz byla na dobrej drodze do wyrwania swego towarzysza z izolacji. Nie mogla jednak pozwolic sobie wiecej na kompromitacje w stylu tej nieszczesnej sceny na plazy. Alfred wprost chorobliwie bal sie okazywac uczucia i nadal nie mogl sie wydobyc ze stresu, ktory upodabnial go do napietej do granic wytrzymalosci struny. Mimo wszystko nie byl to juz ten sam czlowiek, ktorego Sara spotkala w komisariacie. Teraz czesciej okazywal ludzkie cechy.

W tym momencie Alfred odezwal sie, tak jakby odgadywal mysli Sary:

– Jak sie teraz czujesz?

– Dziekuje, jako tako. Juz nie mam zawrotow glowy.

– Chodzmy wiec cos zjesc i chyba juz czas na te twoje wystepy.

No tak, folklor Kandy! Zupelnie o tym zapomniala.

– Ciesze sie, ze zdecydowales sie mi towarzyszyc – powiedziala cicho. – Nie lubie chodzic sama na tego typu imprezy. Nawet w autokarze nie potrafie sie zdecydowac, gdzie usiasc, sam wiesz – dodala.

– W ten sposob daleko nie zajedziemy – westchnal Alfred, zajmujac miejsce w ciasnawym autobusie tuz obok Sary. Bylo tak parno, ze ubrania przyklejaly sie do ciala. Mimo to dziewczynie sprawialo przyjemnosc, ze ich ramiona sie stykaly.

Autobus toczyl sie leniwie waskimi, wykladanymi kocimi lbami uliczkami. Przed soba mieli duza lagune i liczne wysepki, ktore ze stalym ladem laczyly mosty. Kury, psy a takze stada prosiat niechetnie ustepowaly drogi pojazdowi. Widzieli takze mieszkancow tych okolic, ktorzy opusciwszy domy szukali ochlody nad woda.

Powoli Sara rozpoznawala pozostalych uczestnikow wycieczki. Ich podejrzany nie pojawil sie, zapewne nie interesowala go kultura tego kraju. Za to jechal z nimi Lasse, ktoremu towarzyszyl mezczyzna, jak sadzili, jego ojciec. Sara przypomniala sobie, ze ma dla chlopca maly prezent. Kupila go z mysla o tym zapalonym zbieraczu muszli, ale gdyby chlopca wiecej nie spotkala, mogla muszelke zatrzymac.

– Musimy przystapic do ataku – odezwal sie Alfred – ale nie mam pojecia, jak?

Zanim Sara zorientowala sie, ze nie mial na mysli Lassego, uplynela dluzsza chwila.

– Moze jutro pojawi sie jakas mozliwosc. Policjant burknal tylko pod nosem.

Hotel, ktory byl celem ich podrozy, roznil sie od ich hotelu. Cala grupe wprowadzono do przestronnej sali z dlugimi rzedami krzesel.

Usiedli w pierwszym rzedzie.

– Bedziesz stad dobrze widziala – rzekl Alfred.

– Na pewno – odparla wzruszona jego troskliwoscia. Po chwili szmer na sali ucichl, a na scene wkroczyli czterej bosi mezczyzni z owalnymi bebnami, odziani w kolorowe, egzotyczne stroje.

– Wspaniali – powiedziala zachwycona Sara do Alfreda. Wyraz jego twarzy mowil jej, ze znow obdarzyla go spontanicznym usmiechem. Przedtem nigdy nie uswiadamiala sobie, ile uroku dodaje jej wlasnie usmiech.

Jeden z mezczyzn pojawil sie niosac wielka, biala muszle. Dmuchnal w nia kilka razy, wydobywajac z wnetrza przytlumione sygnaly, po czym przy wtorze bebnow opuscil scene.

I wtedy wydarzyla sie rzecz niezwykla.

W momencie gdy bebny zmienialy rytm i w pomieszczeniu przez ulamek sekundy panowala cisza, z rzedu za Sara i Alfredem rozlegl sie szept:

– Turbinella!

ROZDZIAL VII

Spogladali na siebie pelni zdumienia, podczas gdy muzycy nie przestawali uderzac w swoje instrumenty. Oboje odwrocili sie w tej samej chwili.

Nietrudno bylo sie zorientowac, z czyich ust padlo to obco brzmiace slowo. Glos dotarl do nich z trzeciego rzedu.

– Lasse! – wyszeptala do Alfreda zaszokowana Sara. Komisarz pokiwal glowa.

– Teraz niczego sie nie dowiemy, ale jak tylko skonczy sie wystep…

Ludowe tance Sri Lanki byly interesujace pod kazdym wzgledem, mimo to Sara bezpowrotnie stracila caly entuzjazm dla artystow. Myslala teraz tylko i wylacznie o niezwyklej nazwie, ktora pamietala z kartki wyrwanej z notatnika wuja Hakona.

Tuz po zakonczeniu pokazow w sali publicznosc przeniosla sie do ogrodu, by obserwowac popisy Hindusow tanczacych na rozzarzonych weglach.

Tam wlasnie udalo im sie zlapac Lassego.

– Lasse, czy mozesz poswiecic nam kilka minut? – zapytal Alfred.

Вы читаете Gdzie Jest Turbinella?
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату