– Powiedzialas niedawno, ze nie mialabys odwagi zakochac sie znowu po dwoch nieudanych historiach milosnych, czy tak?
– Tak, to oczywiste. Jak moglabym po tym wszystkim zaufac swojemu sercu? I jak mialabym kogos przekonac o mojej milosci?
– Nie bardzo cie rozumiem.
– Pomysl tylko: przez wiele lat bylam sama, spragniona milosci, jak to okresliles. Nagle spotykam chlopaka, ktory spoglada na mnie z sympatia, i natychmiast sobie wmawiam, ze jestem w nim zakochana.
– Uhm. To znaczy, ze okazujesz zainteresowanie, sadzac, ze on ci je wczesniej okazal?
– Byc moze. Chlopak znajduje sobie inna dziewczyne, a zaraz potem zaczyna mi sie podobac starszy ode mnie mezczyzna. I znowu tylko dlatego, ze jest dla mnie mily.
– Ale nie pociaga cie seksualnie?
Czy Alfred nigdy nie odzwyczai sie od takich jednoznacznych sformulowan? Nie nawykla do tego i zaraz sie czerwienila.
Odpowiedziala zniecierpliwiona:
– To nie ma nic do rzeczy. Czy ty nic nie rozumiesz? Jeslibym zakochala sie po raz kolejny w kilka chwil po tamtych historiach, to nikt nie uwierzy w szczerosc moich uczuc, a juz najmniej ja sama! Wyszlabym na kobiete, ktora nie moze obyc sie bez mezczyzny.
– Rozumiem, co chcesz powiedziec – przerwal jej Alfred. – Mimo to twierdzisz, ze trzeba sluchac glosu serca.
– Racja. Jesli przydarzy mi sie jakis nastepny raz, to z pewnoscia nie bede kierowac sie wspolczuciem, nawet gdyby mi taki uklad pochlebial. Nie uznaje tez dzikiego, zwierzecego seksu. Zalezy mi na glebokiej, prawdziwej milosci.
– Mysle, ze postepujac w taki sposob nigdy nie zranisz swojego partnera.
– No, dobrze. A teraz chyba juz najwyzsza pora na sen. Dobranoc i pamietaj, ze bardzo cie lubie.
Nieslychane, ze Sara zdobyla sie na odwage, by poczynic takie zwierzenia srogiemu policjantowi. Nie poznawala samej siebie.
Alfred wyciagnal reke i lekko dotknal dloni dziewczyny.
– Dobranoc, malutka. Jestes niezwykla, kochana istota. Uwazaj tylko, zebys nie przeholowala z ta analiza wlasnych uczuc.
Sara zasmiala sie cichutko.
– Dziekuje za mile slowa. Kwadrans pozniej odezwala sie znowu:
– Nie mozesz zasnac?
Alfred bez przerwy przewracal sie z boku na bok.
– Nie, ale nie zawracaj sobie mna glowy. Uniosla sie na lokciu.
– Kiedy mnie zalezy na tym, zebys dobrze sie czul.
– Nie mozesz mnie wreszcie zostawic w spokoju? – syknal poirytowany. – Caly czas probuje zasnac.
– Przepraszam – wyszeptala speszona i opadla na lozko.
Z kolei on uniosl glowe.
– To ja powinienem cie przeprosic – powiedzial pokornie. – Wlasnie postanowilem zaczac nowe, lepsze zycie, chce stac sie lagodniejszy i bardziej przyjazny. I zaraz odzywam sie tak niegrzecznie. Wybacz. Potwornie tu goraco. Wyjde na werande.
– Pojde z toba.
– Nie, zostan – rzekl udreczony. – Na milosc boska, zostanze tu, gdzie jestes!
Zraniona i smutna, wsunela sie znowu pod koc. Wydawalo sie jej, ze Alfred cos mruczal pod nosem, cos jakby „cholerny szef, w koncu calkiem zamknal za soba drzwi.
Wciaz nie mogla zasnac. Kiedy po dlugiej nieobecnosci Alfred pojawil sie z powrotem w pokoju, udala, ze spi. Bardziej go wyczuwala, niz widziala, gdy stanal przy jej lozku i przygladal sie jej dlugo, bardzo dlugo.
Tak ja to zmeczylo, ze nie mogla normalnie oddychac. „Obudzic sie” czy nie?
Wreszcie rozleglo sie westchnienie Alfreda i jego ledwie slyszalny szept:
– Boze, Boze, co ja mam zrobic?
Po czym odszedl powoli i polozyl sie spac.
ROZDZIAL X
Sara i Alfred jechali trzesaca sie taksowka. Przed nimi wyrastala potezna sciana dzungli. Korony drzew rzucaly na droge cudowny cien, a wilgoc przyjemnie chlodzila powietrze. Wozy zaprzezone w powolne bawoly przecieraly mozolnie szlak, samotni wedrowcy machali z nadzieja na taksowki.
Tego ranka oboje wstali bardzo wczesnie, jeszcze zanim zaczelo sie rozwidniac. Z plazy docieraly do nich glosy nawolujacych sie rybakow. Teraz slonce stalo juz calkiem wysoko nad horyzontem.
Elden, napiety i czujny, rozgladal sie wokol badawczo. Wreszcie dobiegly konca dlugie jak wiecznosc spedzone w hotelu dni, kiedy nic szczegolnego sie nie dzialo. Wokol nie widzieli juz turystow, a Alfred byl nareszcie w swoim zywiole, na tropie tajemniczej muszli.
Sara nie przypuszczala, ze podroz zajmie im tyle czasu. Najpierw jechali wzdluz wybrzeza, mijajac gesto zabudowane miasto Chilaw.
– Te nazwe slyszelismy niedawno – zauwazyla Sara.
– Zgadza sie. Podobno jeden z rybakow – poszukiwaczy widzial w tej okolicy turbinelle.
– Rzeczywiscie!
Nastepnie dotarli do kolejnego, znacznie juz wiekszego miasta Puttalam, ze sporym rondem i ulicami odchodzacymi od niego w ukladzie gwiazdzistym. Dalej, mijajac park narodowy Wilpattu, kierowali sie w glab kraju, az do prastarego krolewskiego miasta o nazwie Anuradhapura.
Sara zglodniala.
Alfred siedzial obok kierowcy, dziewczyna miala do dyspozycji cale tylne siedzenie. Silnik halasowal, tak ze Sara nie byla w stanie prowadzic rozmowy z siedzacymi z przodu panami. Musiala sie ograniczac do roli sluchacza.
– Czy wie pan, gdzie lezy Balikulam? – pytal Alfred.
– Tak, chyba tak… W razie czego zawsze moge zapytac – odrzekl niepewnie taksowkarz.
Sara miala nadzieje, ze trafia na miejsce bez klopotow i nie beda musieli niepotrzebnie jezdzic w te i z powrotem. Wiedziala, ze powinni znowu skierowac sie w strone wybrzeza, jednak osady rybackie mogly byc podobne do siebie tak jak na poludniu i wowczas trudno bedzie odnalezc te „wlasciwa. Swoimi watpliwosciami podzielila sie zaraz z kierowca, na co ten odparl jak zwykle w takich przypadkach:
– Zaden problem, madame.
Wcale jej to nie uspokoilo. Jak dotad nie dostrzegla ani jednego drogowskazu. Nagle zawolala:
– Patrzcie, patrzcie! Slonie!
– To pracujace slonie prowadzone do kapieli – wyjasnil taksowkarz i ostro zahamowal, zeby nie wpasc na ogromne zwierzeta, ktore sunely przed siebie, zupelnie nie zwracajac uwagi na ruch uliczny. Szare olbrzymy zajmowaly niemal cala szerokosc drogi.
Alfred odwrocil sie i zaczal wygladac przez tylna szybe. Kazdy nieprzewidziany postoj sprawial, ze denerwowal sie coraz bardziej. Przypuszczal, ze Helmuth wybierze sie w swoja podroz ta sama droga i tego samego dnia.
Sara usilowala uchwycic spojrzenie Alfreda, gdyz czula sie bardzo osamotniona. Odczytal lek w jej oczach i usmiechnal sie przelotnie. Usmiech ten mial ja uspokoic, nie pomogl jednak za wiele.
Kiedy dotarli juz do Anuradhapury, kierowca wcielil sie w role przewodnika.
Sara byla zachwycona jego opowiesciami.
– To rzeczywiscie warto by zobaczyc! – zawolala spontanicznie. – I wszystkie zwierzeta w rezerwacie Wilpattu. Alfred, musimy tu kiedys zabrac Torii!
Nie odpowiedzial i dopiero wtedy dziewczyna zorientowala sie, ze palnela glupstwo. Opadla przygaszona na siedzenie.