Sarze wszystko wokol wydawalo sie piekne i ekscytujace, ale Alfred rzekl tylko krotko:

– Przydalaby sie jakas niezla restauracja z europejska kuchnia.

Kiedy zatrzymali sie przed jednym z hoteli, odwrocil sie do Sary i rzucil:

– Mamy bardzo malo czasu, musimy sie szybko uwinac.

Sara nie jadla porzadnego posilku od kilku dni, westchnela wiec, niezadowolona.

Elden przez cala droge pozostawal zamkniety i milczacy, zachowywal sie zupelnie tak samo, jak w pierwszych dniach spedzonych na wyspie. Ta odrobina zainteresowania z jego strony i serdecznosc, ktore odczula poprzedniego wieczoru, musialy byc chyba zludzeniem. Wszelkie proby poprawienia mu nastroju na nic sie, jak widac, nie zdaly. Alfred byl taki jak przedtem.

Ostroznie zapytala go, co mial na mysli, mowiac „przeklety szef, na co Alfred szeroko otworzyl oczy ze zdumienia. Zaraz jednak przypomnial sobie sytuacje, w ktorej wypowiedzial te slowa. Twierdzil, ze chodzilo mu o kierownika drugiego oddzialu kryminalnego. Ow kierownik przekonywal go, ze osoba prywatna bedzie bardziej pomocna w poszukiwaniu mordercy Hakona Tangena niz kobieta – policjant. Nie raz zdarzalo sie, ze dwoje policjantow podczas wykonywania zadania musialo udawac pare malzenska, mowil dalej Alfred. Ale zmuszanie zwyczajnej dziewczyny do czegos podobnego to szalenstwo! Przeciez Sara kompletnie nie ma doswiadczenia w tych sprawach. Kiedy z kolei Sara zapytala pokornie, czy zrobila cos zlego, nie umial odpowiedziec, mruknal tylko cos na temat spontanicznosci i niewielkiej efektywnosci.

Cala trojka weszla do hotelu i zafundowala sobie smakowity lunch. Tak jak wszyscy mieszkancy wyspy, uprzejmy kierowca bardzo szybko sie z nimi zaprzyjaznil. I Sara, i Alfred byli z tego niezwykle zadowoleni. Rozmowa toczyla sie zywo, teraz taksowkarz opowiadal im o zyciu na Cejlonie. Interesowal sie tez ich wyprawa do Balikulam. Alfred nie byl pewien, na ile moze wprowadzac go w sprawe, wiec przedstawil ja tylko w ogolnych zarysach.

Ruszyli w droge, a krajobraz znowu sie zmienil. Dotarli do pustynnych terenow Sri Lanki. Roslinnosc zniknela. Tu nie rosly juz palmy, a ziemia zostala wypalona przez slonce. Panowal upal, ale powietrze nie bylo tak wilgotne jak na poludniu.

Kierowali sie w dalszym ciagu na polnoc, zostawiajac za soba ogromny rezerwat Wilpattu. Sara pamietala, ze odleglosc dzielaca Negombo od rejonu Jaffny nie przekracza dwustu piecdziesieciu kilometrow, wydawala sie jednak duzo wieksza niz ten sam odcinek w Norwegii. Tu nie dalo sie jechac z predkoscia osiemdziesieciu kilometrow na godzine, gdyz drogi byly waskie, pelne zakretow i wiecznie wedrowali nimi ludzie, zwierzeta, ze poruszaly sie najdziwaczniejsze srodki transportu.

W pewnym momencie Sara usilowala porozumiec sie z taksowkarzem – Syngalezem i popelnila wielka gafe. Jak zwykle w czasie dlugich wypraw od czasu do czasu robili male przerwy. Panie kierowaly sie na prawo, panowie na lewo. Sara podreptala kilka krokow za droge i odwrocila sie, by sprawdzic, czy nikt jej nie widzi. Kierowca przygladal sie jej z daleka, wiec pomachala mu reka. Taksowkarz najpierw sie zdziwil, potem usmiechnal pod nosem i podszedl blizej. Sara machnela ponownie, zeby sie oddalil, ale kierowca coraz bardziej rozpromieniony wciaz podazal w jej kierunku.

Teraz Sara zdenerwowala sie nie na zarty, gdyz jej sygnaly, zmierzajace do pozbycia sie nieoczekiwanego obserwatora, nie odnosily skutku. W koncu z samochodu dal sie slyszec rozbawiony glos Alfreda:

– Saro, przeciez to w ich jezyku znaczy: „chodz tutaj”!

Co sobie teraz pomysli o niej kierowca? Alfred wyjasnil mu jednak cale nieporozumienie i skonczylo sie na serdecznym smiechu.

Sara byla na siebie wsciekla jeszcze dlugo po owym fatalnym zdarzeniu. Przejechali wiele kilometrow, nim wreszcie mogla sie usmiechnac na mysl o niefortunnej przygodzie.

Slonce stalo juz wysoko na niebie, kiedy wreszcie udalo im sie dotrzec do miejscowosci Balikulam. Tutaj, w polnocnej czesci Cejlonu, wyraznie zaznaczal sie wplyw kultury hinduskiej. Takze mieszkancy tego regionu, Tamilowie, roznili sie od Syngalezow. Byli od nich ciemniejsi i mocniej zbudowani.

Sara znowu poczula glod, ale Alfred uznal, ze nie maja teraz czasu na posilek.

– Najpierw jedziemy do komisariatu policji – zdecydowal.

Tak jak wczesniej musieli dopytywac sie o droge. Okazalo sie, ze komisariat polozony jest z dala od miasta. Alfredowi coraz bardziej pogarszal sie humor. Kiedy dotarli na miejsce, kazal Sarze i kierowcy poczekac w samochodzie.

Zrobilo sie goraco nie do zniesienia. Dopoki jechali, upalu nie odczuwali tak dotkliwie, gdyz okna byly uchylone. Teraz jednak zatrzymali sie i wysiedli. Sara wczesniej zdjela sandalki, wiec kiedy postawila stope na piasku, krzyknela z bolu, bo piasek parzyl. Szybko wlozyla buty, po czym razem z kierowca poszukali zacienionego miejsca pod sciana jednego z budynkow. Kierowca zamienil kilka slow z mieszkancami Balikulam, ktorzy zaraz obdarowali go mnostwem egzotycznych owocow: mango, papaja, ananasami i malymi, czerwonawymi bananami. Podczas gdy Alfred rozmawial z miejscowymi policjantami, Sara i jej towarzysz, obserwowani przez goscinnych Tamilow, zjedli wspanialy, zlozony z owocow posilek.

Alfred wyszedl wreszcie z budynku w towarzystwie trzech umundurowanych mezczyzn z pistoletami w kaburach i palkami zatknietymi za paskiem. Sarze nie przypadl do gustu taki widok. Policjanci robili wrazenie wynioslych i ogromnie dumnych z tego, ze wezma udzial w powaznej akcji. Wskoczyli szybko do sluzbowego wozu, a taksowka pojechala za nimi.

W czasie drogi Sara podala Alfredowi kilka owocow. Alfred przyjal je i podziekowal, ale byl tak spiety, ze nie mial ochoty na jedzenie. Kierowca takze zdawal sobie sprawe z powagi sytuacji i jechal bez slowa za policyjnym wozem.

Znowu znalezli sie w Balikulam. Policjanci nie mieli zadnych watpliwosci: od razu skierowali sie do najbardziej okazalego domu, otoczonego imponujacym ogrodem.

Drzwi otworzyl im sluzacy. Jeden z funkcjonariuszy krotko wyjasnil, w czym rzecz, po czym wszyscy zostali wpuszczeni do srodka, by spotkac sie z panem Paramanathanem. Gospodarz przyjal ich z wlasciwa dla kultury mieszkancow tego kraju uprzejmoscia i zyczliwoscia.

Byl to mezczyzna dosc krepy, niskiego wzrostu, o blizej nieokreslonym wieku; mogl miec piecdziesiat albo nawet siedemdziesiat lat. Ubrany byl w bialy sarong i sandaly. Na szyi mial zawieszony potezny zloty lancuch, ktory swiadczyl o jego zamoznosci.

Podczas gdy do pieknego salonu wnoszono herbate i napoje orzezwiajace, Alfred opowiedzial raz jeszcze cala historie. Przysluchiwali sie temu funkcjonariusze policji i kierowca.

– Och, ci zbieracze – smial sie pan Paramanathan. – Juz nie po raz pierwszy zwracaja sie do mnie. Ale naturalnie nie mam najmniejszego zamiaru sprzedawac mojej Valampuri Changu.

Sara usilowala wylowic w tamilskiej mowie gospodarza znajomo brzmiace slowo „Chank”. Tak wlasnie tutaj zwano legendarna muszle. Wyjasniono jej, ze „valampuri” oznacza prawoskretny. Pamietala, ze w rozumieniu europejskim znaczy to, iz muszla jest lewoskretna.

– Nie przybylismy tu z zamiarem zakupu, naszym zadaniem jest zapobiec przestepstwu – wyjasnil Alfred.

Pan Paramanathan usmiechnal sie znowu, nieco zaskoczony.

– Moja muszla jest bezpieczna, ja takze. Nikt nie moze nam zaszkodzic.

– Ten czlowiek jest bardzo groznym morderca pozbawionym wszelkich skrupulow – ciagnal Alfred. – Prawdopodobnie ma bron. Nie wiem, czy – zamierza sie z panem targowac, ale jesli nie uda mu sie kupic muszli, uzyje bez watpienia sily.

– Wy, Europejczycy, nie jestescie w stanie tego pojac – odparl Tamil. – Valampuri Changu to jakby zyjaca istota. Jesli z samego rana zobacze te muszle, dzien bedzie szczesliwy. Dlatego czesto z nia rozmawiam, pytam o rade w trudnych sytuacjach zyciowych. Dzieki niej jestem bogaty i dobrze mi sie powodzi. Popatrzcie chociazby na moj dom. Kiedy ja' znalazlem, bylem tylko biednym rybakiem. Ona mnie chroni i nie mozna jej skrasc. W kazdym razie nie bezkarnie.

Alfred przytaknal. Gospodarz wierzyl gleboko w to, co mowil, zas Alfred byl zbyt rozsadny i taktowny, by podac w watpliwosc jego slowa.

W pewnej chwili do rozmowy wtracil sie kierowca:

– Znam pewnego rybaka, Syngaleza z Negombo. Przed wielu laty wylowil jeden z tych rzadkich okazow. Nie jest wyznawca hinduizmu, jak wy, panie, wiec wrzucil muszle z powrotem do morza. Potem znajdowal ja jeszcze dwukrotnie i za kazdym razem znowu wyrzucal. Wkrotce potem stracil majatek, a na dodatek nieustannie choruje.

Tamilowie kiwali glowami. Dla nich nie bylo to zaskoczeniem.

Вы читаете Gdzie Jest Turbinella?
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату