– Co powiedzial?
– Oswiadczyl, ze nazywa sie Hakon Tangen i ze przysyla go pewien angielski multimilioner, ktory pragnie zakupic moja muszle. Zaoferowal tysiac funtow.
– To niewiele – wtracil Alfred z gorycza. – Myslal pewnie, ze trafil na naiwnego Tamila. Jesli udaloby mu sie maksymalnie obnizyc cene okazu, dla niego samego zostaloby duzo wiecej pieniedzy.
– Byl bardzo arogancki – dodal gospodarz. – Ale ja obstawalem przy swoim i nie chcialem sprzedac muszli. Na koniec zaoferowal pol miliona funtow. Wtedy rowniez odmowilem, na co on zareagowal wielkim wzburzeniem i wyszedl. Podejrzewam, ze tylko dzieki obecnosci sluzby zdolal sie pohamowac. Przyjrzal sie z najwieksza dokladnoscia kazdemu szczegolowi w domu. Wroci tu, jestem przekonany – powtorzyl.
– Nie tak latwo zrezygnowac z pol miliona funtow, nie kazdy to potrafi. Podziwiam pana! – oswiadczyla Sara.
– A coz ja zrobilbym z taka suma? – zapytal pan Paramanathan. – Mam wszystko, czego potrzebuje. Moja muszla to swietosc, nigdy nie znalazlbym takiej drugiej. Jest moim przyjacielem. To talizman, ktory przekaze w dziedzictwie swoim dzieciom.
– Wiec ma pan dzieci? – zapytal zaniepokojony Alfred. – I wnuki?
– Mam dwoch doroslych synow, obaj mieszkaja w Indiach. Wnukow nie mam.
– To dobrze, bo inaczej Tangen moglby posunac sie do kidnaperstwa i szantazem wymusic oddanie muszli.
– Nie wspomnialem mu o moich synach.
– Swietnie. W takim razie bedziemy tu dzisiejszej nocy trzymac straz. Na szczescie nie nocujemy w hotelu, gdzie moglibysmy sie przypadkiem na niego natknac. Wolalbym, zeby nie wiedzial, iz oboje, ja i Sara, znajdujemy sie tutaj. Boje sie o nia.
Twarz Sary rozjasnila sie w usmiechu wdziecznosci. Ale dziwny z niego czlowiek, pomyslala. Twardy, zaciety, zamkniety w sobie, a jednoczesnie zdolny do ludzkich odruchow i serdecznosci. Wczorajszego wieczoru Sara nabrala przekonania, ze udalo jej sie przynajmniej czesciowo pokonac mur, ktorym Alfred oddzielil sie od reszty swiata, ale dzisiaj jakby sie czegos przestraszyl i znow zamknal w sobie.
Mimo to cieszyla sie, ze troszczyl sie o nia.
W domu zapadla cisza. Gospodarz i jego goscie udali sie na spoczynek, na strazy pozostali jedynie trzej policjanci i kilku sluzacych.
Sara nie mogla zasnac. Powodow bylo kilka: nowe miejsce, niepokoj o Alfreda, nieznane odglosy za oknami, a przede wszystkim ta okropna mata! Nawykle do wygodnego poslania cialo skandynawskiej dziewczyny bolesnie odczuwalo twardosc kamiennej podlogi. Sara nie znalazla takze ani jednej poduszki, musiala zatem zadowolic sie ramieniem podlozonym pod glowe.
W koncu podniosla sie, pojekujac cicho z bolu. Wyjrzala przez okno do ogrodu, gdzie w ciemnosciach tropikalnej nocy koncertowaly cykady. Niemal wszystkie drzewa i kwiaty skryly sie w mroku, tylko niektore rosliny rysowaly sie niewyraznie na tle jasniejszych wod zatoki.
W pewnej chwili Sara dostrzegla jakis ruch z prawej strony. Cos dzialo sie przy bialym ogrodzeniu…
Przez mur przeskoczyl jakis cien i natychmiast zniknal.
Wybiegla z pokoju na korytarz, gdzie natknela sie na drzemiacego sluzacego.
– Jest tu! – wyszeptala. – Przeskoczyl przez mur. Jest w ogrodzie!
Sluzacy momentalnie sie podniosl i pospieszyl przekazac te informacje swemu panu. Sara zawrocila do pokoju, gdyz wedle polecenia Alfreda miala nigdzie nie wychodzic. Nie bala sie o siebie. Mimo ze w oknach nie bylo szyb, a jedynie ozdobne kraty, nie czula strachu. Przycupnela przy scianie nie opodal okna, tak by nie bylo jej widac, i pilnie nasluchiwala.
Zadnych odglosow. Czyzby sie pomylila?
Nie, teraz do jej uszu doszly szmery z drugiej strony domu. Ledwo slyszalne…
Sara zaczela drzec na calym ciele.
Znowu cisza.
Naraz uslyszala krzyk, strzal i pospieszne, ciezkie kroki wielu osob, potem loskot przewracanych mebli, teraz juz jakby docierajacy ze wszystkich stron. Przysiadla na podlodze i zakryla uszy rekoma.
Halas zblizal sie do jej pokoju, ktos chyba upadl, a wsrod scian rozlegl sie kolejny krzyk. Drzwi otworzyly sie z loskotem.
Sara zerwala sie na rowne nogi. Nagle ktos zapalil swiatlo. W otwartych drzwiach stal Kato Helmuth, szukajacy mozliwosci ucieczki. Gdy zobaczyl Sare, na moment znieruchomial, po czym dopadl do niej, zlapal wpol i ustawil przed soba niczym tarcze. W tej chwili do pokoju wbiegli policjanci. Wszystko wydarzylo sie w ciagu ulamkow sekund, tak ze Sara nie miala nawet czasu pomyslec, jak sie zachowac.
– Jesli mnie ruszycie, zastrzele ja! – wrzasnal Helmuth.
Rzeczywiscie, na plecach poczula ucisk czegos twardego, sprawialo jej to nawet bol.
Alfred oddychal ciezko, twarz mu pobladla.
– Odsunac sie! – krzyczal Helmuth. – Na korytarz! Wyjde z dziewczyna, a jesli mnie ruszycie, ona zginie!
Sara poczula, ze wszystkie sily ja opuszczaja, bala sie, ze za chwile zemdleje. Automatycznie przesuwala sie w kierunku wyjscia.
– Odejdzcie jeszcze dalej! – rozkazywal Helmuth policjantom.
– Helmuth, nie masz szans, jestes na wyspie… Poddaj sie! – rzucil Alfred.
Helmuth wycofywal sie tylem w kierunku drzwi wyjsciowych, wciaz trzymajac Sare przed soba. Lamiacym sie ze zdenerwowania glosem spytal Alfreda:
– Skad wiesz, ze nazywam sie Helmuth? Skad wiedziales, ze wybieralem sie do Jaffny?
– Ty takze powinienes mnie znac – odrzekl Alfred. – Zamordowales moje rodzenstwo. Dziewczyne tez z pewnoscia rozpoznasz. Jej wuj nazywal sie Hakon Tangen!
Rozwscieczony Helmuth byl juz przy drzwiach wejsciowych.
– Jesli ktos za mna pojdzie, bede strzelal! – zagrozil.
Znalezli sie na zewnatrz, panowal tu wielki upal. Dlaczego nie uzyje broni? pomyslala Sara i w tej samej chwili sama odpowiedziala sobie na to pytanie.
– Alfredzie! – krzyknela z calych sil. – On jest nieuzbrojony, to tylko reka!
W powietrzu rozlegl sie swist i Sara pochylila sie instynktownie, czujac jednoczesnie, ze cos przelatuje nad jej glowa tuz kolo ucha. Nagle wszystko wokol pociemnialo, slyszala tylko oddalajace sie kroki napastnika.
ROZDZIAL XI
Sara powoli dochodzila do siebie. Wokol panowal mrok, ale uporczywe swiatlo latarki razilo ja prosto w oczy. Machnela reka, jakby odpedzala natretnego owada, i swiatelko zgaslo.
– Saro – wyszeptal Alfred tak zmienionym glosem, ze dziewczyna z trudnoscia go rozpoznala. – Bogu dzieki, wszystko w porzadku – dodal po angielsku.
– Musimy zabrac ja do srodka – powiedzial glos, ktory Sara przypisala panu Paramanathanowi.
Alfred podniosl ja, na co zareagowala jekiem. Sprawil to nagly, przenikliwy bol glowy. Gdzies z dala dochodzily ja podniecone krzyki w obcym jezyku, a po chwili zorientowala sie, ze byly to glosy policjantow scigajacych Helmutha.
– Jak dlugo tu leze? – zapytala.
– Zaledwie kilka sekund – usmiechnal sie Alfred.
– Mordercy, niestety, udalo sie wymknac, ale ty jestes wazniejsza.
Szybko przeniosl dziewczyne do pokoju i ulozyl na kanapie.
– Najsmutniejsze jest to – rzekla Sara – ze nie mam zadnej rodziny i nikt na calym swiecie nie przejalby sie moja smiercia.
– Nie mow nic – odparl sucho Alfred. – Nie wolno ci tak myslec, takie mysli na nic sie teraz nie zdadza.
– Co sie stalo? Opowiadaj od samego poczatku – prosila dziewczyna, przyjmujac od sluzacego szklaneczke. Napoj okazal sie mocny, pewnie tutejsza wodka, i Sara sie zakrztusila, ale trunek szybko postawil ja na nogi.
– Coz, Helmuth dostal sie do domu, a kiedy myslelismy, ze jest juz osaczony, chcielismy go obezwladnic. On