Margit Sandemo
W Snieznej Pulapce
Tytul oryginalny: Elva dagar i sno
Tlumacz: Budziszewska Izabella
ROZDZIAL I
Stojacy z dala od wszelkich innych zabudowan dom sprawial wrazenie samotnego i porzuconego.
Wiekszosc domow zyje wlasnym zyciem, ma cos do opowiedzenia, moze w nich panowac jakis nastroj. Ale nie w tym. To byl martwy dom, bez atmosfery, bez uczuc, bez potrzeby ludzkiej obecnosci. Nie wiedzial nawet, ze jest pograzony w oczekiwaniu. Nie przypuszczal, ze wlasnie w jego scianach dokonaja sie wielkie przemiany w zyciu osmiorga ludzi. Drogi zyciowe czesci z nich mialy tutaj ulec zmianie – na lepsze lub na gorsze. Dla kilkorga oznaczal nieszczescie.
To go jednak absolutnie nie martwilo. Nic a nic.
Wlasnie ta calkowita obojetnosc, ten brak jakiegokolwiek nastroju dosc paradoksalnie przydawal domowi atmosfery zla.
Oczy doradcy wyrazaly niezachwiana wole. Ton glosu nie dopuszczal sprzeciwu.
– Dzwonil do mnie brat. Jak wiesz, moj nieuleczalnie chory ojciec mieszka od kilku miesiecy w Vindeid. Kochany braciszek grozi, ze wysle do niego list z opisem transakcji, ktora przeprowadzilismy ty i ja. Znaczy to, ze ojciec mnie wydziedziczy, bo czegos takiego nigdy mi nie wybaczy. Musisz tam natychmiast pojechac i dopilnowac, zeby list nie dotarl do adresata.
– Ja? A jak to zrobic?
– Jesli sprawa wyjdzie na jaw, znajdziesz sie w takich samych tarapatach jak ja. Moj brat chce przekazac ten list przez przyjaciela, aby miec pewnosc, ze nie zginie gdzies w drodze. Jak wiesz, on mnie nienawidzi. Nie moge tego zalatwic osobiscie, bo jego przyjaciel moze wiedziec, jak wygladam. Dlatego to ty musisz pojechac i nie pozwolic, zeby list dotarl do rak mojego ojca. Za nic w swiecie!
– Nawet gdybym musial sie uciec do drastycznych srodkow?
– To juz twoja sprawa, ja umywam rece.
– Nie bedzie latwo przechwycic ten list!
– Latwiej niz myslisz. Jest kilka punktow zaczepienia. Znam, na przyklad, nazwisko tego przyjaciela. Wiem tez, kiedy i czym zamierza podrozowac.
Rikard Mohr z komendy miejskiej policji w Oslo postawil kolnierz swojej skorzanej kurtki zaraz po wyjsciu z kawiarni w nie znanym mu miasteczku o nazwie Boren. Z bezsilna zloscia popatrzyl na lodowaty deszcz siapiacy na domy i ulice.
Deszcz ze sniegiem nie byl jednak w stanie go powstrzymac. Caly dzien spedzil w samochodzie, zeby tutaj dotrzec. Musial jeszcze tylko przejechac przez pasmo gorskie, a potem juz bedzie na miejscu.
Kto sie mogl spodziewac takiego zimna w pazdzierniku? W kazdym razie nie taki mieszczuch jak on. Wyruszyl na polnoc, nie zastanawiajac sie nad pogoda. Oprocz skorzanej kurtki nie mial na sobie nic cieplego. Nie zmienil tez opon na zimowe. Kiedy tylko zobaczyl w gazecie ogloszenie, wsiadl do samochodu i ruszyl w droge. Taka haniebna zdrada…
Jego zwiazek z Marit trwal od roku. Sadzil, ze byl to niezobowiazujacy romans. Ona, mloda i atrakcyjna nauczycielka, pracowala niedaleko stad, w Vindeid. Kiedy przyjezdzala do stolicy, zatrzymywala sie u niego, i odwrotnie. Zawsze podkreslal, ze nie wierzy w malzenstwo, nigdy jej niczego nie obiecywal. Wydawalo sie, ze sie z nim zgadza.
A teraz sie dowiaduje, ze wychodzi za maz. I to za innego. Tak nagle i bez jakichkolwiek skrupulow. Po prostu zamieszcza ogloszenie w gazecie. Gdyby jeszcze chodzilo o kogos z miejscowosci, w ktorej mieszka, byloby moze Rikardowi latwiej zrozumiec, ze doskwierala jej samotnosc i dlatego postapila tak pochopnie. Ale nic podobnego, chlopak byl z Oslo, tak jak on.
Natychmiast musi z nia porozmawiac! Jesli zalezy jej na malzenstwie, moga sie pobrac, chociaz sama mysl o tym budzila w nim sprzeciw. Dziwil sie przemianie, jaka sie w nim dokonala – zainteresowanie osoba Marit zmienilo sie teraz w naprawde silne uczucie.
Rikardowi przemknelo co prawda przez glowe, ze nie powinien pod wplywem impulsu podejmowac tak waznej decyzji, ale zaraz odpedzil te mysl. Bzdury! Marit to wspaniala dziewczyna, zaslugujaca na milosc. Oczywiscie poczul zazdrosc, cierpiala tez jego ambicja. Nie mozna sie chyba bylo spodziewac niczego innego?
Wiatr targal jego czarne wlosy, a stalowoszare oczy zwezily sie w padajacym deszczu. Dzieki ciemnym rzesom oczy sprawialy wrazenie blyszczacych.
Poboczem drogi, ku zaparkowanemu samochodowi Rikarda, podazal mezczyzna ubrany w jaskrawopomaranczowa kamizelke. Spostrzeglszy kierunek jazdy samochodu, przystanal z pewnym wahaniem.
– Zamierza pan przejechac na druga strone gory?
– Owszem – potwierdzil krotko Rikard.
– Ma pan zimowe opony? Nie? Nie radzilbym wiec tej trasy. Caly dzien pada, a to moze oznaczac snieg w gorach. Nie jestem tego pewien, ale z Kvitefjell nigdy nic nie wiadomo. O tej porze roku panuje na tej drodze spory ruch. Przy letnich oponach jazda samochodem jest absolutnie wykluczona!
Rikard zaklal pod nosem, nie zamierzal jednak rezygnowac!
– Ale ja musze sie dostac na druga strone.
– Niech pan pogada z Ivarem, widze jego autobus po drugiej stronie rynku. Na pewno ma zamiar wrocic do domu, do Vindeid, przed nadejsciem zimy.
Rikard natychmiast przeszedl przez rynek. Stal tam niewielki, najwyrazniej prywatny, miejscowy autobus, mniej wiecej w polowie wypelniony pasazerami. A wiec nie tylko ja odczuwam lek przed dluga podroza do Vindeid okrezna droga, promami i innymi srodkami lokomocji, pomyslal.
Wlasciciel pojazdu, krzepki, zwalisty mezczyzna okolo piecdziesiatki, z jasnym zarostem i posiwialymi brwiami, zapewnil Rikarda, ze naturalnie uda mu sie przejechac na druga strone. Snieg? Nie nalezy sie go obawiac tak wczesnie. Jesli nawet sie pojawi, to najwyzej kilka platkow!
Po staranniejszym zaparkowaniu samochodu Rikard wsiadl do wysluzonego pojazdu i zajal miejsce prawie na samym koncu.
Musi sie przedostac przez gory! Chcial przemowic Marit do rozsadku. Jadac samochodem na polnoc, rozmyslal nad tym, jak sobie uloza przyszlosc. Na pewno jakos im sie to uda, nawet jesli Marit nie zechce zrezygnowac ze swojego obecnego miejsca pracy, a on ze swojego w Oslo. Marit to pierwsza dziewczyna, z ktora chodzil dluzej niz miesiac. (Moze dlatego, ze tak rzadko sie spotykali? Nie, nie powinien myslec w ten sposob!) Przeciez nie mogla zakochac sie w tym facecie! Minelo dopiero piec, no, moze szesc tygodni od jej ostatniej wizyty u Rikarda w Oslo.
Te odwiedziny utkwily mu w pamieci. Nie bardzo sie udaly. Prawie caly czas mial sluzbe i chwilami atmosfera stawala sie dosc napieta. Zabraklo im tematow do rozmowy. Ale to wszystko jego wina. Biedna Marit, czula sie taka osamotniona, ze musiala sie rzucic w ramiona innego! A moze to z jej strony tylko dziecinna zagrywka? Po prostu chciala zemscic sie za jego chlod, zamieszczajac w gazecie takie ogloszenie!
Znowu zawrzala w nim wscieklosc.
Kiedy w koncu rusza?
Ivar ladowal jakies bagaze, towarzyszyl mu pewny siebie i nieprzyzwoicie wprost przystojny