Milczala przez chwile. Potem drgnela i powiedziala”
– Masz racje.
– Tak – przyznal z zalem w glosie.
– Co zrobimy?
– Spojrzal na nia. – Powiedzialas „my”?
– Oczywiscie, ze powiedzialam „my”. – Co ty sobie myslisz, ze odwroce sie do ciebie plecami w takiej chwili? Sam nie dasz rady. Nikt by nie dal.
– Mialem nadzieje, ze tak powiesz – stwierdzil z ulga.
Wyciagnela dlon i wziela go za reke.
– Mam pewien plan – powiedzial.
– Jaki plan?
– Plan zlapania Roya w pulapke. Jest w nim rola dla ciebie.
– Co mialabym robic?
– Byc przyneta – powiedzial Colin.
Przedstawil jej swoj zamiar.
Kiedy skonczyl, stwierdzila”
– Sprytne.
– Wszystko pojdzie dobrze.
– Nie jestem taka pewna.
– Dlaczego?
– Bo nie bede dobra przyneta. Musisz znalezc dziewczyne, ktora Roy uznalby za… pociagajaca… sexy. Dziewczyne, ktorej naprawde by pragnal. – Jej twarz nabrala kolorow. – Nie jestem dosc… dobra.
– Mylisz sie – zapewnil ja Colin. – Jestes dobra. Jestes wspaniala.
Odwrocila glowe i spojrzala na swoje kolana.
– Ladne kolana – powiedzial Colin.
– Sterczace.
– Nie.
– Sterczace i czerwone.
– Nie.
Wyczuwajac, ze tego wlasnie pragnie, polozyl dlon na jej kolanie, przesunal kilka cali w gore, po udzie, po czym znow zjechal nizej, glaszczac delikatnie.
Zamknela oczy, drzac nieznacznie.
Poczul reakcje wlasnego ciala.
– To bedzie niebezpieczne – powiedziala.
Nie mogl jej oklamywac. Nie mogl bagatelizowac ryzyka tylko po to, by zapewnic sobie jej wspolprace.
– Tak – potwierdzil. – To bedzie bardzo, bardzo niebezpieczne.
Wziela do reki garsc piachu i pozwolila, by przesypywal sie miedzy jej palcami.
Glaskal delikatnie jej kolano i udo. Patrzyl na swoja smiala dlon z podnieceniem i zdziwieniem, jak na cos obdarzonego wlasna wola.
– Z drugiej strony – powiedziala – mamy przewage, bo to my mamy plan.
– I to my go zaskoczymy.
– I bedziemy mieli bron – dodala.
– Tak. Pistolet.
– Jestes pewien, ze potrafisz go zdobyc?
– Jak najbardziej.
– W porzadku – oswiadczyla. – Zrobie to. Zalatwimy go. Razem.
Colin poczul, jak jego zoladek nieprzyjemnie podskakuje, pobudzony dziwnym polaczeniem dwu bodzcow: pozadania i strachu.
– Colin?
– Co?
– Naprawde myslisz, ze jestem… niezla?
– Tak.
– Ladna?
– Tak.
Spojrzala mu gleboko w oczy, usmiechnela sie i odwrocila glowe, by znow popatrzec na morze.
Zdawalo mu sie, ze dostrzegl lzy w jej oczach.
– Lepiej, zebys juz sobie poszedl.
– Dlaczego?
– Nasz plan bedzie mial wieksze szanse powodzenia, jesli Roy nie bedzie wiedzial, ze sie znamy. Jesli nas tu przypadkiem zobaczy, i to razem, to pozniej moze nie dac sie zlapac na nasza sztuczke.
Miala racje. Poza tym musial jeszcze zrobic pare rzeczy i przygotowac kilka spraw.
– Zadzwon do mnie wieczorem – poprosila Heather.
– Zadzwonie.
– Badz ostrozny.
– Ty tez.
– Colin?
– Tak?
– Mysle, ze tez jestes niezly. Jestes wspanialy.
Usmiechnal sie szeroko i staral sie pomyslec o czyms, co moglby jej powiedziec, ale nic mu nie przychodzilo do glowy, odwrocil sie wiec i ruszyl biegiem w strone czesci parkingu przeznaczonej dla rowerow.
37
Realizacja planu wymagala zakupu drogiego sprzetu i Colin musial zdobyc znaczna sume pieniedzy.
Wrocil z plazy do domu. Poszedl na gore do swego pokoju i otworzyl metalowa skarbonke w ksztalcie latajacego spodka. Potrzasnal nia; na lozko wypadly zwiniete w rulon banknoty i mnostwo monet. Policzyl pieniadze i stwierdzil, ze ma dokladnie siedemdziesiat jeden dolarow. Stanowilo to mniej wiecej jedna trzecia sumy, jakiej potrzebowal.
Siedzial przez pare minut na lozku, wpatrujac sie w pieniadze. Rozwazal rozne warianty.
Wreszcie podszedl do garderoby i wyciagnal z niej kilka duzych pudel wypelnionych komiksami. Kazdy byl zapakowany w plastikowa torebke z zamkiem blyskawicznym. Przejrzal je i wybral kilka najcenniejszych i najmniej zniszczonych egzemplarzy.
O wpol do drugiej zaniosl szescdziesiat komiksow do sklepu pod nazwa „Dom Nostalgii” przy Broadway. Sklep byl przeznaczony dla kolekcjonerow literatury sf, pierwszych wydan kryminalow, komiksow i tasm ze starymi audycjami radiowymi.
Pan Plevich, wlasciciel sklepu, byl wysokim, siwowlosym czlowiekiem o sumiastych wasach. Przyciskal do lady swoj ogromny brzuch, przegladajac oferte Colina.
– K – k – kilka naprawde n – niezlych pozycji – ocenil.
– Ile moze pan za nie dac?
– Nie m – m – moge dac ci za nie t – tyle, ile sa warte – powiedzial. – Musze cos z tego m – m – miec.
– Rozumiem – zgodzil sie Colin.
– Prawde powiedziawszy, odradzalbym p – p – pozbywania sie ich teraz. To doskonale z – zachowane p – p – p – ierwsze wydania.
– Wiem.
– Juz teraz sa w – warte znacznie w – w – wiecej, niz zaplaciles za nie w kiosku. Jesli potrzymasz je jeszcze d – d – d – dwa lata czy cos kolo tego, to prawdopodobnie ich wartosc sie p – potroi.
– Tak. Ale potrzebuje pieniedzy. Natychmiast.