33
Colin powrocil do biblioteki w czwartek rano i zabral sie do swojej pracy. W kazdym numerze interesowaly go teraz tylko dwie rzeczy: strona pierwsza oraz lista przyjec i zwolnien ze szpitala. Potrzebowal jednak szesciu godzin, by znalezc to, czego szukal.
Rowno rok i jeden dzien po smierci swej siostrzyczki Roy Borden zostal przyjety do szpitala miejskiego w Santa Leona. W jednozdaniowej notatce z pierwszomajowego wydania
Kolejna osoba, widniejaca na liscie przyjec, byla Helena Borden. Jego matka. Colin wpatrywal sie w jej nazwisko przez dluzsza chwile, zastanawiajac sie. Blizny na plecach Roya… bylo jasne, ze predzej czy pozniej znajdzie jego nazwisko, ale obecnosc na liscie jego matki zdumiala go. Czy oboje byli ranni w tym samym nieszczesliwym wypadku?
Colin przesunal film do tylu i uwaznie przegladal kazda strone gazety z trzydziestego kwietnia i pierwszego maja. Szukal informacji o wypadku samochodowym, wybuchu czy pozarze, jakiejs katastrofie, w ktorej uczestniczyliby Bordenowie. Nie znalazl niczego.
Znow przesunal film do przodu, skonczyl te szpule i pare innych, ale znalazl tylko dwie uzyteczne informacje, z ktorych pierwsza byla raczej zagadkowa. W dwa dni po hospitalizacji w Santa Leona pania Borden przewieziono do wiekszego szpitala, pod wezwaniem sw. Jozefa, ktory znajdowal sie w stolicy okregu. Colin zastanawial sie, dlaczego ja przeniesiono, i przychodzil mu do glowy tylko jeden powod. Byla w tak ciezkim stanie, ze wymagala specjalnej opieki, ktorej miejscowy szpital nie mogl zapewnic.
Nie dowiedzial sie juz niczego nowego o pani Borden, ale odkryl, ze Roy byl leczony w miejskim szpitalu dokladnie trzy tygodnie. Bez wzgledu na przyczyne obrazenia na plecach musialy byc naprawde powazne.
Colin skonczyl przegladac mikrofilmy za pietnascie piata i podszedl do biurka pani Larkin.
– Wlasnie zwrocono te nowa powiesc Arthura C. Clarke’a – powiedziala, zanim Colin zdazyl sie odezwac. – Juz ja dla ciebie odlozylam.
Nie mial wielkiej ochoty wypozyczac tej ksiazki wlasnie teraz, ale nie chcial wychodzic na niewdziecznika. Wzial ja, spojrzal na grzbiet, potem na obie okladki.
– Bardzo dziekuje, pani Larkin.
– Powiesz mi, jak ci sie podobala.
– Zastanawialem sie, czy nie pomoglaby mi pani wyszukac kilku ksiazek z dziedziny psychologii.
– Jakiej psychologii?
– Jest wiecej niz jedna? – Otworzyl oczy ze zdumienia.
– No tak – powiedziala – mamy ksiazki dotyczace psychologii zwierzat, psychologii nauczania, psychologie dla kazdego, psychologie pracy, polityczna, wieku podeszlego, rozwojowa, ogolna, kliniczna freudowska, jungowska…
– Psychologia kliniczna – powiedzial Colin. – Tak. Musze to przeczytac. Ale przydaloby mi sie tez pare ogolnych opracowan, ktore wyjasnilyby mi, jak dziala umysl. To znaczy, chcialbym wiedziec, dlaczego ludzie robia to, co robia. Potrzebuje czegos, co daloby mi ogolne pojecie, cos prostego, cos dla poczatkujacych.
– Sadze, ze znajdziemy cos odpowiedniego – powiedziala.
– Bylbym bardzo wdzieczny.
Kiedy szedl za nia w strone polek z ksiazkami, spytala”
– Kolejna praca szkolna?
– Tak.
– Czy psychologia kliniczna nie jest zbyt trudnym przedmiotem jak na temat pracy domowej dla ucznia dziesiatej klasy?
– Z pewnoscia – odrzekl.
34
Colin zjadl kolacje w samotnosci, siedzac w swoim pokoju.
Zadzwonil do Heather i ustalili, ze spotkaja sie na plazy w sobote. Chcial powiedziec jej o szalenstwie Roya, ale bal sie, ze mu nie uwierzy. Poza tym nie byl jeszcze na tyle pewien jej uczuc wobec siebie, zeby wyznac jej, ze on i Roy sa juz wrogami. Poczatkowo zdawala sie zafascynowana ich przyjaznia. Moze przestanie sie nim interesowac, gdy odkryje, ze nie jest juz kumplem Roya? Wolal wiec nie ryzykowac.
Pozniej czytal ksiazki z psychologii, ktore wybrala dla niego pani Larkin. Skonczyl obydwa tomy przed druga w nocy. Siedzial przez chwile na lozku, patrzac przed siebie i rozmyslajac. Potem zasnal, wyczerpany praca umyslowa. Tym razem nie snil koszmarow, a podejrzanych istot na strychu nie zaszczycil nawet jedna mysla.
W piatek rano, zanim Weezy zdazyla sie obudzic, poszedl do biblioteki, zwrocil ksiazki i wypozyczyl trzy nastepne.
– Jak tam powiesc sf? – spytala pani Larkin.
– Jeszcze nie zaczalem – odpowiedzial Colin. – Moze dzis wieczor.
Z biblioteki poszedl na przystan. Nie chcial wracac do domu, dopoki byla tam Weezy; nie znioslby nastepnego przesluchania. Zjadl sniadanie przy barze w kawiarence na nabrzezu. Pozniej przespacerowal sie na poludniowy koniec nadmorskiego deptaka, oparl sie o balustrade i obserwowal dziesiatki krabow wygrzewajacych sie na skalach pare stop nizej.
O jedenastej wrocil do domu. Dostal sie do srodka, uzywajac zapasowego klucza schowanego w drewnianej donicy przy drzwiach frontowych. Weezy dawno juz poszla. Kawa w dzbanku byla zimna.
Wyjal z lodowki pepsi i poszedl na gore z trzema ksiazkami z psychologii. Zaczal swoja lekture, ale zdazyl przeczytac tylko jeden paragraf, gdy wyczul, ze nie jest sam.
Poslyszal stlumiony odglos skrobania.
Przeczytal juz dwie ksiazki z dziedziny psychologii i wiedzial, ze prawdopodobnie ulega – jak zdazyl wyczytac – mechanizmowi przenoszenia. Tak wlasnie to nazywali: przenoszenie. Nie umial stawic czola ludziom czy rzeczom, ktorych bal sie naprawde, wiec przenosil swoj strach na cos innego, cos wymyslonego – wilkolaki, wampiry czy wyimaginowane potwory, kryjace sie w garderobie. Tak wlasnie postepowal przez cale zycie.
Owszem, moze to prawda – myslal. – Ale jestem pewien, ze slyszalem, jak cos porusza sie w garderobie.
Wyprostowal sie na lozku. Wstrzymal oddech i nasluchiwal uwaznie.
Nic. Cisza.
Drzwi garderoby byly szczelnie zamkniete. Nie mogl sobie przypomniec, czy takie je pozostawil, gdy wychodzil z domu.
A jednak! Znowu ten sam ledwie slyszalny odglos.
Zsunal sie cicho z lozka i zrobil kilka krokow w strone korytarza.
Galka przy drzwiach garderoby zaczela sie obracac, a ich skrzydla uchylily sie nieznacznie.
Colin zatrzymal sie. Rozpaczliwie pragnal odzyskac wladze w nogach, ale tkwil w miejscu, jakby ktos rzucil na niego urok. Czul sie jak mucha zlapana w locie i wtloczona za sprawa czarow w kawalek twardego bursztynu. Zza murow swojego magicznego wiezienia ogladal narodziny koszmaru. Sparalizowany strachem wpatrywal sie w garderobe.
Nagle drzwi otworzyly sie na osciez.
Miedzy ubraniami nie kryl sie zaden potwor, zaden wilkolak, zaden wampir, zaden przerazajacy bozek z powiesci H.P. Lovercrafta. To byl Roy.