Alex usmiechnal sie i odpial swoj.
– Dalem ci szkole, co?
Colin skrzywil sie.
– Jesli patrzysz na to w ten sposob.
– Dobra, dobra – powiedzial Doyle. – Odepnij pas, chlopcze. Kiedy wysiadl z samochodu i wyprostowal nogi, zobaczyl, ze Lazy Time Motel wyglada tak, jak opisywal to przewodnik: czysto, przyjemnie, ale niedrogo. Zostal zbudowany na planie wielkiego L, gdzie recepcja, obramowana neonem, umieszczona byla na zlaczeniu obydwu skrzydel. W scianie z czerwonej cegly znajdowalo sie czterdziescioro czy piecdziesiecioro drzwi, wszystkie jednakowe i rozmieszczone w rownych odstepach, niczym sztachety w ogrodzeniu. Obydwa skrzydla okalal betonowy chodnik pod daszkiem z falistego aluminium, wspieranym przez wykute z zelaza slupki, ustawione co dziesiec stop. Przy drzwiach prowadzacych do recepcji, szumiac i brzeczac, stal automat z napojami. Recepcja byl nieduza, ale miala jasnozolte sciany i czysta, wypolerowana podloge wylozona plytkami. Doyle podszedl do kontuaru i uderzyl w dzwonek.
– Jedna minutke! – zawolala jakas kobieta zza framugi, w ktorej wisiala bambusowa zaslona. Po drugiej stronie kontuaru, za zaslona, znajdowalo sie zaplecze.
Obok kontuaru ustawiono stojak z magazynami i ksiazkami w miekkich okladkach. Umieszczony wyzej napis glosil: ZASNIJ DZIS WIECZOR Z KSIAZKA W REKU. Czekajac na recepcjonistke, Doyle przegladal ksiazki, chociaz nie potrzebowal zadnego bodzca, by poczuc zmeczenie po calym dniu spedzonym w podrozy.
– Przykro mi, ze musial pan czekac – powiedziala, przeciskajac sie bokiem przez zaslone. – Bylam… – gdy znajdowala sie w polowie drogi miedzy drzwiami a kontuarem, spojrzala na Doyle’a i urwala. Gapila sie na niego tak samo jak Chet na stacji benzynowej. – Tak? – jej glos byl zdecydowanie chlodny.
– Mam rezerwacje na nazwisko Doyle – powiedzial Alex.
Teraz byl podwojnie zadowolony, ze dokonal rezerwacji. Byl niemal pewien, ze odeslalaby go z kwitkiem, nawet gdyby na wlasne oczy widzial, ze przed motelem nie stoi ani jeden samochod i nawet gdyby palil sie neon informujacy o wolnych pokojach.
– Doyle? – spytala.
– Doyle.
Pokonala reszte drogi, dzielaca ja od kontuaru i rozchmurzona siegnela po karty z rezerwacja lezace przy ksiazce meldunkowej.
– Ach, ojciec i syn z Filadelfii.
– Zgadza, sie – powiedzial Doyle, silac sie na usmiech.
Miala ponad piecdziesiat lat i byla atrakcyjna kobieta, pomimo dwudziestu funtow nadwagi. Czesala sie w stylu lat piecdziesiatych. Jej szerokie czolo bylo odsloniete, a przy uszach wity sie waskie loki. Dzianinowa sukienka przylegala scisle do jej pelnego, nieco tlustego brzucha. Przy biodrach i w talii widac bylo zarysy pasa.
– Chodzilo o jeden z pokoi za siedemnascie dolarow – powiedziala.
– Tak.
Wyjela z zielonego, metalowego pudelka karte, spojrzala na nia z bliska, a nastepnie otworzyla ksiazke meldunkowa. Starannie wypelnila jedna trzecia strony, po czym odwrocila ksiazke i podala mu pioro.
– Gdyby zechcial pan podpisac… zaraz – powiedziala, gdy wyciagal reke po pioro – moze lepiej, zeby podpisal panski ojciec. Pokoj zarezerwowano na jego nazwisko.
Doyle patrzyl na nia, nie rozumiejac o co chodzi, az zdal sobie sprawe, ze ta kobieta ma wiecej wspolnego z Chetem, niz poczatkowo przypuszczal.
– Ja jestem ojcem. To ja jestem Alex Doyle.
Zmarszczyla brwi. Gdy przekrzywila glowe, jej wlosy zdawaly sie rozsypywac, zakrywajac twarz.
– Ale tu jest napisane…
– Moj chlopak ma jedenascie lat. – Wzial pioro i nabazgral w ksiazce swoj podpis.
Spojrzala na swiezy atrament, jak gdyby byla to brzydka plama na jej nowym obiciu meblowym. Zdawalo sie, ze za moment pobiegnie po rozpuszczalnik i usunie te paskudna rzecz.
– Ktory mamy pokoj? – spytal Alex, poganiajac kobiete wbrew jej woli.
Ponownie ogarnela spojrzeniem jego wlosy i ubranie. Nie byl przyzwyczajony do tak jawnej niecheci w miastach typu Filadelfii czy San Francisco, i czul sie dotkniety jej zachowaniem.
– No coz – powiedziala – musi pan byc swiadomy, ze placi pan…
– Z gory – dokonczyl za nia. – Tak, to glupio z mojej strony, ze nie pomyslalem o tym od razu. Odliczyl dwanascie dolarow i polozyl na ksiazce meldunkowej. – Wyslalem pieciodolarowa zaliczke, jak sobie pani przypomina.
– Ale trzeba doliczyc podatek – powiedziala.
– Ile?
Gdy mu podala sume, zaplacil drobnymi, ktore mial w kieszeni zmietych, ciemnoszarych dzinsow. Wrzucala pieniadze do szuflady kasowej przeliczajac, choc minute wczesniej widziala, jak sam to robil.
Zdjela z niechecia klucz z tablicy i podala mu.
– Pokoj numer trzydziesci siedem – patrzyla na klucz jak na diamentowy klejnot, ktory powierzala jego opiece. – To na koncu dlugiego skrzydla.
– Dziekuje – odparl, majac nadzieje, ze powstrzyma sie od zrobienia jej awantury. Ruszyl przez czyste, dobrze oswietlone pomieszczenie w kierunku drzwi.
– Pokoje w naszym hotelu sa bardzo przyjemne – powiedziala, gdy dotarl do wyjscia.
Odwrocil glowe.
– Jestem tego pewien.
– Lubimy utrzymywac porzadek – dodala.
Skinal ponuro glowa i wyniosl sie stamtad czym predzej.
Pomimo to, ze stracil thunderbirda z oczu, George Leland zaczal sie uspokajac. Przez pietnascie minut prowadzil furgonetke z maksymalna predkoscia, wypatrujac rozpaczliwie chocby sladu duzego samochodu. Ale jego wrodzona sklonnosc do utozsamiania sie z maszynami dzialala jak srodek uspokajajacy. Strach go opuscil. Pozwolil, by furgonetka zwolnila. Przekonany coraz glebiej, ze zdola dogonic thunderbirda, przekraczal dozwolona predkosc jedynie o kilka mil. Niczym czlowiek w transie, widzial tylko droge i slyszal silnik chevroleta, pracujacy na wlasciwych obrotach, i wszystko to dzialalo kojaco.
Po raz pierwszy w tym dniu Leland usmiechnal sie.
I zalowal, po raz pierwszy od dluzszego czasu, ze nie ma przy nim kogos, z kim moglby porozmawiac…
– Wygladasz na szczesliwego, George – powiedziala, a jej glos wystraszyl go.
Oderwal wzrok od drogi.
Siedziala obok, tylko kilka stop od niego. Ale jak to bylo mozliwe?
– Courtney – jego glos przypominal suchy szept – ja…
– Milo cie widziec w tak dobrym nastroju – powiedziala. – Zwykle jestes taki powazny.
Zmieszany, ponownie spojrzal na droge.
Lecz w chwile pozniej wzrok Lelanda, niczym przyciagany magnesem, powedrowal w jej strone. Sloneczne swiatlo przebijalo szybe i przenikalo dziewczyne, jakby byla duchem. Dotykalo jej zlotych wlosow i skory, po czym bieglo dalej. Widzial tapicerke drzwi po jej stronie. Mogl przeniknac wzrokiem jej urocza twarz i zobaczyc okno za glowa dziewczyny oraz krajobraz za szyba – jak gdyby byla przezroczysta. Nie rozumial tego. Jakim cudem znalazla sie tutaj? Jakim cudem wiedziala, ze jedzie za Doyle’em i chlopcem?
Tuz obok rozdarl sie klakson.
Leland spojrzal na droge i stwierdzil ze zdumieniem, ze zjechal z prawego pasa i omal nie zderzyl sie z pontiakiem, ktory probowal go wyprzedzic. Skrecil energicznie w prawo i wrocil na wlasciwe miejsce.
– Jak ci leci, George? – spytala.
Spojrzal na nia, po czym szybko przeniosl wzrok na autostrade. Dziewczyna byla ubrana tak samo jak wtedy, gdy widzial ja po raz ostatni: zgrabne buty, biala krotka spodniczka, wzorzysta czerwona bluzka z wysokim kolnierzem. Gdy tydzien wczesniej podazyl za nia az na lotnisko i patrzyl jak wsiada do Boeinga 707, byl tak podniecony tym zgrabnym strojem, ze pragnal jej bardziej niz jakiejkolwiek kobiety. Niemal podbiegl do niej – ale uswiadomil sobie, ze uznalaby to za dziwne z jego strony.
– Jak ci leci, George? – spytala ponownie.