– OK – powiedzial. – Kocham cie.
Colin wyszczerzyl zeby w usmiechu i objal sie ramionami.
– Zadzwon jutro wieczorem.
– Wedlug rozkladu – przyrzekl.
– Pozegnaj ode mnie Colina.
– Pozegnam.
– Dobranoc, kochanie.
– Dobranoc, Courtney.
Tesknil za nia tak bardzo, ze przerwanie polaczenia odczul jak pociagniecie nozem po skorze.
Gdy George Leland wprowadzil wynajeta furgonetke chevroleta na wyasfaltowany parking przed Lazy Time Motel, ujrzal napis WSZYSTKIE POKOJE ZAJETE utworzony z zielonych, neonowych liter. Nie przejmowal sie tym, poniewaz nigdy nie zamierzal zatrzymac sie tutaj. Nie byl tak bogaty jak Doyle, nie mial tyle szczescia; nie stac go bylo nawet na wynajecie pokoju w tym motelu. Jechal po prostu wzdluz krotkiego skrzydla, a nastepnie wzdluz dlugiego, az dostrzegl thunderbirda.
Usmiechnal sie, zadowolony z siebie.
– Zgodnie z notatnikiem – powiedzial. – Jestes bardzo dokladny, Doyle.
Po chwili oddalil sie od Lazy Time Motel, zanim ktos zdolalby go zauwazyc. Jechal dalej, mijajac ze dwa tuziny moteli, niektore typu Lazy Time, inne bardziej luksusowe. W koncu dotarl do obskurnego, drewnianego budynku ze znakiem informujacym o wolnych pokojach i skromnym, surowym neonem przy wejsciu: KRAINA MARZEN. Miejsce to wygladalo jak tani zajazd, gdzie spedza sie noc za osiem dolarow. Podjechal pod motel i zaparkowal obok recepcji.
Opuscil szybe i ustawil boczne lusterko tak, by moc spojrzec za siebie. Gdy wyciagal z kieszeni grzebien, zauwazyl kilka ciemnych smug na twarzy. Potarl brud, powachal reke, potem dotknal jezykiem. Krew. Zdumiony, otworzyl drzwi i przyjrzal sie swojemu ubraniu. W swietle wewnetrznej lampki dostrzegl, ze spodnie i koszula z krotkimi rekawami poplamione sa krwia. Miekkie, biale wlosy na lewym reku byly teraz sztywne i czerwone.
Skad sie wziela?
I kiedy sie pobrudzil?
Wiedzial, ze nie skaleczyl sie, nie mogl jednak pojac, do kogo nalezala ta krew, jesli nie do niego. Gdy sie nad tym wszystkim zastanawial, poczul, ze zbliza sie jeden z tych ostrych napadow migreny. I wtedy, gdzies w glebi jego umyslu, cos obrzydliwego zadrzalo i przewrocilo sie z hukiem; i choc wciaz nie mogl sobie przypomniec, czyja to krew wylala sie na niego, wiedzial, ze nie odwazy sie wynajac pokoju na najblizsza noc, majac na sobie poplamione ubranie.
Modlac sie, by bol glowy ustapil choc na chwile, poprawil lusterko, zamknal drzwi, uruchomil silnik i oddalil sie od motelu. Przejechal pol mili i zaparkowal przed opuszczona stacja benzynowa. Otworzyl walizke i wyjal czyste, swieze ubranie. Rozebral sie, wytarl twarz i rece chusteczkami papierowymi i wlasna slina, a nastepnie wlozyl czyste ubranie.
Wciaz czul zmeczenie po podrozy i bol glowy, ale wygladal na tyle dobrze, ze mogl pokazac sie recepcjoniscie w motelu.
Kwadrans pozniej byl w swoim pokoju w Krainie Marzen. Trudno bylo to nazwac pokojem. Dziesiec stop na dziesiec plus malenka, osobna lazienka. Bardziej przypominal miejsce, do ktorego czlowiek jest wpychany sila, niz takie, do ktorego wchodzi z wlasnej woli. Sciany byly brudnozolte, porysowane, poplamione odciskami palcow, nawet upstrzone pajeczynami w rogach pod sufitem. Fotel byl wygodny, choc wiekowy. Biurko opieralo sie na zielonych stalowych nogach, a na jego blacie widnialy slady po niedopalkach, przypominajace robaki. Lozko bylo waskie, miekkie, a koldra polatana.
George Leland w gruncie rzeczy nie zdawal sobie sprawy ze stanu, w jakim znajdowal sie pokoj. Bylo to dla niego tylko miejsce, jak kazde inne.
W tej chwili byl glownie zajety zwalczaniem bolu glowy, ktory narastal za prawym okiem. Postawil walizke u stop zapadajacego sie lozka i zdjal ubranie. Zamknal sie w kabinie z prysznicem i splukal z siebie zmeczenie strumieniem cieplej wody. Stal przez dlugie minuty, pozwalajac, by woda rozpryskiwala sie na potylicy i karku, poniewaz odkryl kiedys, ze ta metoda czasem lagodzi, a nawet skutecznie zapobiega zblizajacej sie migrenie. Tym razem jednak woda nie przyniosla ulgi. Gdy sie wytarl, czul wszystkie oznaki nadchodzacej migreny: zawrot glowy, wirowanie swietlistego punkciku, ktory rosl na siatkowce prawego oka, niezdarnosc, slabe, ale uporczywe mdlosci…
Przypomnial sobie, ze nie jadl sniadania i kolacji, a jedynie pol lunchu w polowie dnia. Byc moze bol glowy zostal wywolany brakiem posilku. Nie byl glodny – w kazdym razie nie cierpial z powodu podswiadomego cwiczenia woli. Ubral sie jednak, wyszedl z pokoju i kupil jedzenie w automatach ustawionych obok telefonu w skapo oswietlonym pasazu motelowym. Pozywil sie zawartoscia dwu puszek coli, paczka krakersow z maslem orzechowym i batonem Herseya z migdalami.
Jednak bol glowy nie ustepowal. Pulsowal gdzies w samym srodku jego wnetrza, naplywal rytmicznymi falami, zmuszajac go do absolutnego bezruchu, ktory pozwalal zniesc te agonie. Nawet gdy podnosil dlon do czola, natychmiastowe uderzenie bolu doprowadzalo go do granic delirium. Wyciagnal sie na lozku, plasko na plecach, sciskajac szara posciel w obu poteznych dloniach, i po chwili nie zblizal sie juz nawet do granic delirium, ale zapadl w jego glebinach. Przez ponad dwie godziny lezal sztywno jak kloc, podczas gdy pot splywal po jego ciele niczym wilgoc po szklance z lodowato zimna woda. Wyczerpany, wyzety jak scierka, cicho pojekujac, przeszedl wreszcie z tego na wpol swiadomego transu w niespokojny, ale wzglednie bezbolesny sen.
Jak zwykle dreczyly go koszmary. W jego chorym umysle pojawialy sie i znikaly groteskowe obrazy, jak wizje zrodzone na samym dnie diabelskiego kalejdoskopu, nie zwiazane ze soba, kazdy stanowiacy odrebna calosc, kazdy bedacy przerazajacym akordem, ktory jeszcze powroci: dlugie, waskie noze, z ktorych kapala krew do miseczki utworzonej z kobiecej dloni, robaki pelzajace po zwlokach, ogromne piersi obejmujace go i przykrywajace w cieplej, wilgotnej pieszczocie, mnostwo rozbiegajacych sie karaluchow, stada czujnych szczurow o czerwonych oczach, czekajacych na dogodny moment, by skoczyc na niego, skrwawieni kochankowie wijacy sie w ekstazie na marmurowej podlodze. Courtney, naga i takze wijaca sie na zakrwawionej posadzce, rewolwer wystrzelajacy pociski prosto w smukly, kobiecy brzuch…
Koszmary przeminely. W chwile pozniej minal tez sen. Leland zajeczal i usiadl na lozku, sciskajac dlonmi glowe. Bol zniknal, ale jego wspomnienie stanowilo jeszcze jedna meke. Po tych atakach zawsze czul sie straszliwie bezradny, bezbronny. I samotny. Bardziej samotny, niz moze zniesc to czlowiek.
– Nie czuj sie samotny – powiedziala Courtney. – Jestem przy tobie.
Leland podniosl wzrok i ujrzal ja, siedzaca u stop lozka. Tym razem jej magiczna materializacja nie zaskoczyla go nawet w najmniejszym stopniu.
– To bylo takie straszne, Courtney – powiedzial.
– Bol glowy?
– I koszmary.
– Czy poszedles ponownie do doktora Penebakera? – spytala.
– Nie.
Jej delikatny glos dobiegl do niego jakby z drugiego konca tunelu. Gluchy, odlegly ton dziwnie harmonizowal z obskurnym pokojem.
– Powinienes pozwolic doktorowi Penebakerowi…
– Nie chce slyszec o doktorze Penebakerze!
Nie odezwala sie.
Kilka minut pozniej powiedzial”
– Bylem przy tobie, gdy twoi rodzice zgineli w wypadku samochodowym. Dlaczego nie bylas przy mnie, gdy po raz pierwszy pojawily sie klopoty?
– Nie pamietasz, co ci wtedy mowilam, George? Bylabym przy tobie, gdybys pozwolil sobie pomoc. Ale nigdy nie chciales przyjac do wiadomosci faktu, ze twoje bole glowy i problemy emocjonalne moga byc spowodowane przez jakies…
– Och, zamknij sie na litosc boska! Zamknij sie! Jestes parszywa, dokuczliwa, zarozumiala dziwka, a ja nie mam ochoty cie sluchac.
Nie zniknela, ale tez nie odezwala sie wiecej.