wiodla ich w strone granic stanu Illinois. Byla to wygodna, stosunkowo bezpieczna trasa przeznaczona dla szybkiego ruchu i stworzona dla narodu, ktory zawsze sie spieszy. Choc Doyle tez sie spieszyl, chcac znowu byc z Courtney, podzielal w pewnym stopniu rozczarowanie Colina zwiazane z ich trasa. Byla prosta i szybka, ale jednoczesnie pozbawiona charakteru.

Pola wiosennej pszenicy, niskiej, delikatnej i zielonej, zaczely wypelniac otwarta przestrzen po obu stronach autostrady. Poczatkowo te tchnace swiezoscia zielone obszary wraz z systemem przewodow irygacyjnych, z ktorych tryskala woda, wydawaly sie czyms wzglednie interesujacym. Jednak po niedlugim czasie widok pol stal sie monotonny.

Colin byl wyjatkowo rozmowny, pomimo zadeklarowanego pesymizmu, z jakim odnosil sie do perspektywy dlugiego poranka, i sprawil, ze dwie pierwsze godziny podrozy uplynely im przyjemnie i szybko. Rozmawiali o tym, jak bedzie wygladalo ich zycie w Kalifornii, o lotach kosmicznych, astronautach, science fiction, rock and rollu, piratach, zaglowcach i Ksieciu Draculi – o tym ostatnim glownie dlatego, ze Colin mial na sobie zielono-czarna koszulke z wizerunkiem szczerzacego kly i ciskajacego przerazajace spojrzenie Christophera Lee, makabrycznie zdobiacego chuda piers chlopca.

Wreszcie, po przejechaniu granicy miedzy Indiana a Illinois, w rozmowie nastapila przerwa. Colin, korzystajac z pozwolenia Doyle’a, odpial swoj pas, wychylil sie do przodu i poszukal w radio nowej stacji.

By upewnic sie, ze nic nie najedzie na nich od tylu, gdy chlopiec jest w tak niebezpiecznej pozycji, na samym brzegu siedzenia, Alex spojrzal w lusterko, by rzucic okiem na nieliczne samochody, jadace za nimi po szerokiej trasie.

W tym momencie dostrzegl furgonetke chevroleta.

Szybko odwrocil wzrok i spojrzal na droge.

Z poczatku nie chcial uwierzyc w to, co zobaczyl, byl pewien, ze wszystko jest owocem jego wyobrazni. Potem zaczal przekonywac samego siebie, ze skoro po drogach Ameryki poruszaja sie tysiace bagazowek, to akurat ta jest najprawdopodobniej jedna z nich, a nie tym pojazdem, ktory wlokl sie za nimi w pierwszym etapie ich podrozy.

Colin usadowil sie z powrotem na swym fotelu i bez dyskusji zapial pas. Wygladzajac starannie koszulke, spytal”

– Moze byc?

– Co?

Colin przekrzywil glowe i spojrzal ze zdumieniem na Doyle’a.

– Stacja, oczywiscie. Coz by innego?

– Jasne. Jest swietna.

Lecz Alex byl tak rozkojarzony, ze wlasciwie nie zdawal sobie sprawy, jaki rodzaj muzyki chlopiec wybral. Zerknal z niechecia w lusterko po raz drugi.

Bagazowka wciaz podazala ich tropem i nie byla jedynie wytworem jego przemeczonej wyobrazni, ktory mozna latwo zlekcewazyc, trzymala sie z tylu w odleglosci mniejszej niz cwierc mili, dobrze widoczna w porannym sloncu, choc ponuro zlowieszcza.

Doyle pomyslal, bez zadnego zwiazku, o czlowieku ze stacji benzynowej, ktorego napotkali w poblizu Harrisburga, i o grubym wcieleniu konserwatyzmu za kontuarem Lazy Time Motel. Ten znajomy i niekontrolowany dreszcz, zmora jego dziecinstwa, z ktorego nigdy calkiem nie wyrosl, pojawil sie w jego zoladku oraz jelitach i zdawal sie wywolywac cichy i irracjonalny strach. Gdzies w glebi duszy Doyle przyznawal sie przed samym soba do tego, co musial przyjac po raz pierwszy do wiadomosci przed dwudziestu laty: ze jest mianowicie niepoprawnym tchorzem. Jego pacyfizm nie opieral sie na rzeczywistych, moralnych nakazach, ale na ciaglym strachu przed przemoca. Jakie wlasciwie niebezpieczenstwo stanowila furgonetka, jesli glebiej sie nad tym zastanowic? Jaka uczynila szkode albo jaka grozbe stanowila?

Jesli wydawala sie zlowroga, to byla taka tylko w jego przekonaniu. Jego strach byl nie tylko irracjonalny, ale rowniez przedwczesny i prymitywny. Nie mial powodow obawiac sie furgonetki bardziej niz Cheta czy kobiety w motelu.

– Znow za nami jedzie, co? – stwierdzil Colin.

– Kto?

– Nie udawaj Greka – powiedzial chlopiec.

– No dobra, jest za nami jakas bagazowka.

– W takim razie to on.

– To moze byc ktos inny.

– To zbyt przypadkowe – rzekl Colin, pewny swego.

Doyle milczal przez dluzsza chwile. Potem powiedzial”

– Obawiam sie, ze masz racje. To zbyt przypadkowe. Znow jest za nami, zgoda.

5

– Zjade z trasy i zatrzymam sie na poboczu – powiedzial Alex, lekko naciskajac hamulec.

– Po co?

– Zeby zobaczyc, co zrobi.

– Myslisz, ze tez sie zatrzyma? – spytal Colin.

– Moze. – Doyle mial szczera nadzieje, ze tak sie nie stanie.

– Nie zrobi tego. Jesli to naprawde agent FBI, to jest za sprytny, zeby dac sie na to zlapac. Przemknie obok nas, jak gdyby nas nie zauwazyl, a potem poszuka nas na trasie.

Alex byl zbyt napiety, zeby uczestniczyc w tej chlopiecej grze. Zacisnal usta, ktore tworzyly waska, grozna linie, i zwolnil jeszcze bardziej, po czym spojrzal za siebie i zobaczyl, ze furgonetka tez zwalnia. Czujac przyspieszone bicie serca zjechal na pobocze, gdzie zwir chrzescil pod szerokimi oponami, i zatrzymal sie na dobre.

– No? – spytal Colin, podniecony takim obrotem sprawy.

Alex ustawil lusterko wsteczne i patrzyl jak furgonetka zjezdza z trasy i zatrzymuje sie jakies cwierc mili za nimi.

– Coz, okazuje sie, ze to nie jest czlowiek z FBI.

– Hej, to wspaniale! – wykrzyknal chlopiec, najwyrazniej uradowany niespodziewana zmiana sytuacji. – Kto to moze byc?

– Nie mam ochoty o tym myslec – powiedzial Doyle.

– A ja mam.

– No to pomysl po cichu.

Zdjal noge z hamulca i wjechal z powrotem na trase, gladko osiagajac odpowiednia predkosc. Miedzy nimi a furgonetka pojawily sie dwa samochody, stwarzajac zludne poczucie izolacji i bezpieczenstwa. Jednak w ciagu paru minut chevrolet wyprzedzil inne wozy i znow usadowil sie za thunderbirdem.

Czego on chce, zastanawial sie Doyle.

Wygladalo niemal tak, jak gdyby nieznajomy za kierownica chevroleta jakims cudem wiedzial o skrywanym tchorzostwie Doyle’a i bawil sie nim.

Okolica byla jeszcze bardziej plaska niz przedtem, jak gigantyczna plansza do gry, a droga prostsza i bardziej otepiajaca.

Mineli wjazd na trase do Effingham; teraz wszystkie znaki informowaly ze znacznym wyprzedzeniem o drodze dojazdowej do Decatur i o odleglosci dzielacej od St. Louis, podawanej w dziesiatkach mil.

Alex przekraczal o piec mil dozwolona predkosc, wyprzedzajac wolniejsze samochody, ale trzymal sie przewaznie prawego pasa ruchu. Nie zdolal zgubic chevroleta.

Po przejechaniu dziesieciu mil zwolnil i znow zjechal na pobocze, patrzac jak furgonetka robi to samo.

– Czego on do cholery chce? – spytal Doyle.

– Zastanawiam sie nad tym – odparl Colin, marszczac brwi. – Ale nie moge go rozgryzc.

Doyle ponownie wjechal na trase i powiedzial”

– Mozemy osiagnac znacznie wieksza predkosc niz taka furgonetka. Znacznie wieksza. Zostawimy go w

Вы читаете Groza
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату