Jakis czas pozniej powiedzial”
– Wszystko znow mogloby byc tak jak dawniej, Courtney. Nie sadzisz? – Chcial, by sie zgodzila, chcial tego bardziej niz czegokolwiek innego w swiecie.
– Zgadzam sie, George – odparla.
Usmiechnal sie.
– Wszystko mogloby byc tak jak dawniej. Jedynym, co nas naprawde rozdziela, jest ten Doyle. I Colin takze. Zawsze bylas bardziej zwiazana z Colinem niz ze mna. Gdyby Doyle i Colin byli martwi, mialabys tylko mnie. Musialabys wrocic do mnie, nieprawdaz?
– Tak – powiedziala, zgodnie z jego zyczeniem.
– Znow bylibysmy szczesliwi, nieprawdaz?
– Tak.
– Znow moglbym cie dotykac?
– Tak, George.
– I spac z toba.
– Tak.
– Zylabys ze mna?
– Tak.
– I ludzie nie byliby dla mnie niemili?
– Nie.
– Jestes moim malenkim szczesciem, zawsze nim bylas. Gdybys znow zyla ze mna, te dwa ostatnie lata nie mialyby zadnego znaczenia.
– Tak – powiedziala.
Ale nie czul zadowolenia. Nie byla tak zgodna, ciepla i otwarta, jak sobie tego zyczyl. Tak naprawde ta rozmowa przypominala mowienie do samego siebie, dziwacznie masturbacyjne doswiadczenie.
Rozgniewany, odwrocil sie i zamilkl. Kilka minut pozniej, gdy spojrzal na nia, by sprawdzic czy zdradza jakiekolwiek oznaki skruchy, stwierdzil, ze zniknela. Znow go zostawila. Zawsze go zostawiala. Zawsze odchodzila do Doyle’a albo Colina albo kogos innego i zostawiala go samego. Nie sadzil, by mogl dluzej tolerowac takie traktowanie swojej osoby.
Radiowoz policyjny z zapalonym swiatlem alarmowym na dachu i wlaczonymi kierunkowskazami blokowal wjazd na parking przydrozny przy trasie miedzystanowej siedemdziesiat. Dalej, na polanie schowanej wsrod sosen, parkowalo szesc innych wozow policyjnych, z wlaczonymi swiatlami i silnikami, tworzac polkole. Kilka przenosnych lamp lukowych, podlaczonych do zapasowych akumulatorow, tworzylo drugie polkole na poludniowym krancu polany. Noc, przynajmniej w tym kregu, nie istniala.
Centrum tego wszystkiego stanowil, naturalnie, radiowoz Pulhama. Zderzaki i chromowane listwy polyskiwaly zimnym, bialym swiatlem. Przednia szyba zmienila sie w blasku lamp w lustro.
Detektyw Ernie Hoval, ktory prowadzil sledztwo w sprawie smierci Pulhama, patrzyl jak technik fotografuje piec krwawych odciskow palcow, ktore zostaly wyraznie odbite na wewnetrznej stronie bocznej szyby, pozostawiajac setki wyraznych, czerwonych linii papilarnych.
– To odciski Pulhama? – spytal technika, gdy ten skonczyl fotografowac.
– Sprawdze za chwile. – Technik byl chudym, zoltawym, lysiejacym czlowiekiem o dloniach tak delikatnych i miekkich jak u kobiety. Pomimo to nie byl oniesmielony obecnoscia Hovala. Wszyscy inni byli. Hoval korzystal ze swej rangi, jak i swych dwustu czterdziestu funtow wagi, by dominowac nad kazdym czlowiekiem, ktory mu podlegal, wiec byl zly na technika, gdy ten nie okazal respektu. Miekkie, biale dlonie chowaly aparat fotograficzny z rozmyslnie irytujaca ostroznoscia. Dopiero wtedy, gdy zostal wlasciwie zabezpieczony, dlonie przetrzasnely zawartosc skorzanej torby stojacej obok radiowozu i wydobyly karte z odciskami palcow Pulhama. Technik podniosl zolta kartke i przysunal do krwawych odciskow na szybie.
– No? – spytal Hoval.
Technik potrzebowal calej minuty, by porownac odciski palcow.
– Nie naleza do Pulhama – powiedzial w koncu.
– Sukinsyn – stwierdzil Hoval, uderzajac miesista piescia w otwarta dlon drugiej reki. – Bedzie latwiej niz przypuszczalem.
– Niekoniecznie.
Hoval spojrzal z gory na bladego, chudego czlowieka.
– Czyzby?
Technik podniosl sie z ziemi i otrzepal rece. Zauwazyl, ze w krzyzowym swietle reflektorow ani on, ani Hoval, ani zaden inny funkcjonariusz nie rzucal cienia.
– W kartotekach nie ma odciskow palcow wszystkich obywateli Stanow Zjednoczonych – powiedzial technik. – Nie ma nawet polowy.
Hoval zrobil niecierpliwy gest swoja silna reka.
– Niech pan mi wierzy, ktokolwiek to zrobil, jest w kartotece. Byl aresztowany z tuzin razy przy okazji roznych marszow protestacyjnych – moze nawet w zwiazku z jakims oskarzeniem o napasc w przeszlosci. FBI ma prawdopodobnie cala teczke na jego temat.
Technik przesuwal reka po twarzy, jak gdyby chcial zetrzec z niej wieczny wyraz zalosci.
– Sadzi pan, ze zrobil to jakis radykal, lewicowiec, czy ktos w tym rodzaju?
– A ktoz by inny? – spytal Hoval.
– Moze po prostu wariat.
Hoval pokrecil kwadratowa glowa o dlugiej szczece.
– Nie. Przestal pan czytac gazety? W dzisiejszych czasach policjanci gina w calym kraju.
– Taki jest charakter ich pracy – powiedzial technik. – Policjanci zawsze gina w czasie pelnienia sluzby. Statystyka sie nie zmienia.
Hoval byl niewzruszony, patrzac jak inni technicy i mundurowi funkcjonariusze przeczesuja miejsce zbrodni.
– Mamy obecnie do czynienia ze zorganizowanym dzialaniem, majacym na celu zabijanie policjantow. Spisek w skali kraju. Nas tez to w koncu dotknelo. Zobaczy pan. Odciski palcow tego dupka sa w kartotece. I okaze sie, ze to sukinsyn z rodzaju tych, o ktorych panu mowilem. Bedziemy go mieli w ciagu dwudziestu czterech godzin.
– Pewnie – powiedzial technik. – Nie byloby zle.
WTOREK
4
Gdy rozpoczal sie drugi dzien maja, wstali wczesnie, zjedli lekkie sniadanie, wymeldowali sie z motelu i krotko po osmej znow byli na trasie.
Dzien byl tak jasny i pogodny jak poprzedni. Niebo bylo czyste i bezchmurne. Slonce, znow za ich plecami, zdawalo sie pchac ich w strone wybrzeza.
– Czy dzisiaj sceneria bedzie ciekawsza? – spytal Colin.
– Troche – powiedzial Alex. – Przede wszystkim zobaczysz slynny Luk w St. Louis.
– Ile jest mil do St. Louis?
– Och… moze dwiescie piecdziesiat.
– I caly ten Luk to jest w ogole pierwsza ciekawsza rzecz, jaka zobaczymy?
– No…
– Chryste – powiedzial chlopiec, potrzasajac ze smutkiem glowa. – Zapowiada sie dlugi, dlugi ranek.
Trasa miedzystanowa siedemdziesiat, prosta, wielopasmowa droga, wycieta z nizinnych polaci Ameryki,