podpisal sie, benzyniarz znow wpatrzyl sie w Colina.
– Daleko jedziesz, szefie?
Colin byl tak samo roztrzesiony jak przedtem.
– Do Kalifornii – powiedzial, wlepiajac wzrok w swoje kolana.
– Patrzcie – powiedzial Chet – Cos takiego! To juz drugi klient w ciagu godziny, ktory jedzie do Kalifornii. Zawsze pytam ludzi, dokad jada. To tak jakbym im pomagal, rozumiecie? Godzine temu ten facet, a teraz wy. Wszyscy jada do Kalifornii, tylko nie ja – westchnal.
Alex zwrocil mu podstawke i wetknal swoja karte do portfela. Rzucil okiem na Colina i zauwazyl, ze chlopiec z namyslem czysci jeden paznokiec drugim, by skupic na czyms wzrok na wypadek, gdyby Chet podjal swoj monolog.
– Prosze – Chet wreczyl Alexowi kwit. – Jedziecie na wybrzeze? – Przesunal prymke tytoniu z lewej strony ust do prawej.
– Zgadza sie.
– Bracia? – spytal Chet.
– Prosze?
– Jestescie bracmi?
– Och, nie – powiedzial Alex. Wiedzial, ze nie ma czasu ani powodu, by wyjasniac, jaki laczy ich zwiazek. – To moj syn.
– Syn? – Wydawalo sie, ze Chet nie doslyszal.
– Tak. – Nie byl co prawda ojcem Colina, ale moglby nim byc, jesli chodzi o wiek.
Chet spojrzal na zmierzwione wlosy Doyle’a, ktore opadaly na kolnierz. Popatrzyl krytycznie na jego wzorzysta koszule z duzymi drewnianymi guzikami. Alex byl niemal gotow podziekowac temu czlowiekowi za przypuszczenie, ze jest zbyt mlody, by miec syna w wieku Colina – gdy nagle zdal sobie sprawe, ze nastroj benzyniarza ulegl zmianie.
Temu czlowiekowi nie chodzilo o to, ze Doyle jest zbyt mlody, by byc ojcem jedenastolatka, ale ze ojciec powinien dawac lepszy przyklad. Doyle mial prawo wygladac i ubierac sie dziwacznie, gdyby byl bratem Colina, ale jesli byl jego ojcem, to zachowywal sie niewlasciwie – przynajmniej w rozumieniu Cheta.
– Myslalem, ze ma pan jakies dwadziescia, dwadziescia jeden lat – powiedzial, przesuwajac jezykiem tyton.
– Trzydziesci – odparl Alex, zastanawiajac sie, dlaczego w ogole udziela odpowiedzi.
Benzyniarz spojrzal na zgrabny, czarny woz. W jego wzroku pojawila sie ledwie widoczna twardosc. Sadzil oczywiscie, ze o ile nie bylo niczego zlego w tym, ze Doyle prowadzi samochod, ktory mogl nalezec do jego ojca, o tyle sprawa wygladala inaczej, jesli to Doyle byl jego wlascicielem. Jesli czlowiek, ktory wygladal tak, jak Doyle, mogl miec wspanialy woz i pozwolic sobie na jazde do Kalifornii, podczas gdy o polowe starszy czlowiek pracy nie mogl – to nie bylo sprawiedliwosci na swiecie.
– No coz – powiedzial Alex. – Milego dnia.
Chet cofnal sie na wysepke z dystrybutorami, nie zyczac im szczesliwej podrozy. Patrzyl niezadowolony na samochod. Gdy szyba podjechala do gory jednym, plynnym ruchem, zmarszczyl sie jeszcze bardziej, a linie na jego czerwonym czole zbiegly sie jak walki falistej blachy.
– Jaki mily czlowiek. – Alex wrzucil bieg i wyjechal ze stacji.
Gdy znow znalezli sie na trasie, zmierzajac na zachod, Colin niespodziewanie wybuchnal smiechem.
– Co cie tak smieszy? – spytal Alex.
Byl wewnetrznie roztrzesiony. Jego zlosc byla nieproporcjonalna do tego, co tamten czlowiek uczynil. W rzeczywistosci nie zrobil niczego, z wyjatkiem okazania milczacego uprzedzenia.
– Gdy powiedzial, ze wygladasz na dwadziescia jeden lat, myslalem, ze chce cie nazwac szefem, tak jak mnie. – powiedzial Colin. – To byloby niezle.
– Jasne! Boki zrywac.
Colin wzruszyl ramionami.
– Sadziles, ze to zabawne, kiedy mnie nazwal szefem.
Gdy jego zlosc i strach zaczely ustepowac, Doyle zdal sobie sprawe, ze jego wlasna reakcja na nie wypowiedziana niechec benzyniarza byla jedynie lagodniejsza odmiana przesadnej reakcji Colina na przyjacielska gadanine tamtego czlowieka. Czy Colin, pod przykrywka szczerego, przyjacielskiego zachowania Cheta dojrzal ukryta wrogosc? Czy tez ujawnil swa wrodzona niesmialosc? Nie mialo to zadnego znaczenia. Bez wzgledu na to, jak bylo, pozostawalo faktem, ze obydwu potraktowano niesprawiedliwie.
– Przepraszam, Colin. Nigdy nie powinienem byl pozwolic na ten ton wyzszosci, z jakim przemawial do ciebie.
– Traktowal mnie, jakbym byl dzieckiem.
– To pulapka w jaka wpadaja dorosli – powiedzial Alex. – Ale to nie jest w porzadku. Przyjmiesz moje przeprosiny?
Colin byl nadzwyczaj powazny, siedzial sztywny i wyprostowany, poniewaz po raz pierwszy dorosly prosil go o wybaczenie.
– Przyjmuje – odrzekl z powaga. Po chwili na jego lobuzerskiej twarzy pojawil sie szeroki usmiech. – Ale wciaz zaluje, ze i ciebie nie nazwal szefem, tak jak mnie.
Grube sosny i wiazy o czarnych pniach tloczyly sie teraz po obu stronach drogi, kolyszac sie nieznacznie na wiosennym wietrze.
Autostrada wznosila sie na przestrzeni prawie mili. Za szczytem owego wzniesienia nie opadla ponownie, lecz ciagnela sie przez rowna plaszczyzne terenu ku kolejnemu wzniesieniu. Las majaczyl w oddali, wysokie sosny stojace na warcie w dumnym szeregu, rozlozyste wiazy, niczym generalowie dokonujacy przegladu wojsk.
W polowie plaskiego odcinka, po prawej stronie, znajdowal sie przydrozny parking. Spod drzew wycieto niskie zarosla. Pod rzadko rosnacymi sosnami ustawiono kilka drewnianych stolow – przytwierdzonych do betonowych slupkow w celu zapobiezenia kradziezy – oraz kilka koszy na smieci. Byl tez znak informujacy o toalecie publicznej.
O tak wczesnej godzinie przy stolach nie bylo zywej duszy. Jednakze, na zachodnim krancu tego miniaturowego parku, tuz przy wyjezdzie, gotowa do jazdy, stala furgonetka.
BAGAZOWKA – PRZEWOZ MEBLI – ZROB TO SAM!
Byl to bez watpienia ten sam woz.
– Znowu on! – powiedzial Colin, przyciskajac nos do szyby, gdy przemkneli obok furgonetki z predkoscia siedemdziesieciu mil na godzine. – To naprawde on!
Doyle spojrzal w lusterko i zobaczyl, ze furgonetka wjezdza na glowna droge. Przyspieszyla gwaltownie. Po trzech czy czterech minutach zblizyla sie na odleglosc jednej czwartej mili, podazajac za nimi tak, jak poprzednio.
Doyle wiedzial, ze byl to jedynie zbieg okolicznosci. W grze Colina nie bylo realnosci. Byla w takim samym stopniu fantazja, jak wszystkie gry, ktore Alex rozgrywal z chlopcem w przeszlosci. Nikt na calym swiecie nie zywil do niego urazy. Nikt na calym swiecie nie mial powodu scigac ich w zlych zamiarach. Zbieg okolicznosci…
A jednak Alex czul na swych plecach chlod, jak skorupe wyimaginowanego lodu.
2
George Leland prowadzil wynajeta, liczaca dwadziescia stop dlugosci furgonetke jak gdyby pchal przed soba wozek spacerowy, nie trzesac nawet meblami i sprzetem domowym, ktory wypelnial przestrzen bagazowa za przednim siedzeniem. Krajobraz znikal w tyle, droga ginela pod kolami, a Leland sprawowal nad wszystkim kontrole.
Wyrastal w poblizu ciezarowek oraz innych duzych maszyn, i mial talent, ktory pozwalal mu wykorzystywac ich mozliwosci do maksimum. Mieszkajac na farmie obok Lancaster, umial prowadzic ciezarowke do zwozki siana zanim skonczyl trzynascie lat, przemierzajac ojcowskie pole i zbierajac siano ze stogow. Zanim skonczyl szkole srednia, obslugiwal kosiarke, snopowiazalke, plug mechaniczny oraz inny ciezki sprzet zapewniajacy ciaglosc