– Burger i frytki! – krzyknal kucharz przez okienko sluzbowe, laczace restauracje z kuchnia.
– Dla pana – powiedziala cicho. Odeszla, wziela jedzenie i postawila przed nim. – Cos jeszcze?
– Nie – powiedzial.
Znow oparla sie o kontuar i mowila, podczas gdy on jadl. Za wszelka cene chciala uchodzic za naiwna. Chichotala, czesto mrugala i oblewala sie rumiencem. Doszedl do wniosku, ze jest o piec lat starsza, niz poczatkowo sadzil.
– Moge prosic o jeszcze jedna kawe? – spytal w koncu, by pozbyc sie jej na kilka chwil.
– Jasne – powiedziala, biorac pusta filizanke i podchodzac do wysokiego, chromowanego ekspresu.
Obserwujac Janet, Leland poczul dziwna wibracje – i znow ujrzal ja bez ubrania, tak jak poprzednio. Nie wyobrazal sobie jej nagosci. Naprawde widzial ja tak wyraznie jak inne szczegoly wnetrza, ktore otaczaly kelnerke. Jej dlugie nogi i okragle posladki naprezyly sie, gdy wspiela sie na palce, by sprawdzic filtr na ogromnym dzbanku. Gdy odwrocila sie, piersi dziewczyny zakolysaly sie, a sutki nabrzmialy pod jego wzrokiem.
Przymykajac powieki, Leland rozpaczliwie probowal wymazac sprzed oczu te wizje. Otworzyl je i stwierdzil, ze wciaz trwa. Z kazda uplywajaca sekunda czul sie coraz dziwniej.
Zacisnal dlon na nozu, ktory mu dala kelnerka. Uniosl go i trzymal blisko twarzy, patrzac na jasne, zabkowane ostrze. Po chwili ostrze zmieklo, rozmazalo sie, gdy jego wzrok powedrowal dalej, ku nagiej dziewczynie, ktora zdawala sie zmierzac ku niemu przez gesta mgle, kolyszac piersiami przy kazdym kroku… myslal o tym, by wepchnac noz miedzy jej zebra, gleboko, a pozniej obracac nim tam i z powrotem, az przestalaby krzyczec i rozwarlaby sie zachecajaco…
W tym momencie, gdy niemal byla przy nim, niosac uwaznie w swych smuklych dloniach przepelniona filizanke z kawa, Leland zorientowal sie, ze ktos go obserwuje. Obrocil sie nieznacznie na swoim stolku i spojrzal na pare w srednim wieku, siedzaca przy drzwiach. Mezczyzna mial usta pelne jedzenia, ale nie poruszal szczekami. Z wypchanymi policzkami, obserwowal Lelanda i jego napieta twarz, a takze noz tkwiacy niczym pochodnia w prawej dloni inzyniera. Siedzacy w drugim boksie policjant takze przestal jesc, zeby popatrzec na Lelanda. Zmarszczyl brwi, jak gdyby nie byl pewien, co Leland zamierza zrobic z nozem.
Leland odlozyl go i zesliznal sie ze swego stolka w chwili, gdy kelnerka zjawila sie z kawa. Pogrzebal w portfelu i rzucil na kontuar dwa dolary.
– Juz pan wychodzi? – spytala. Jej glos dochodzil z oddali i byl tak lodowaty, ze Leland poczul dreszcz.
Nie odpowiedzial. Szybko podszedl do drzwi i wyszedl na zewnatrz.
Dzien wydawal sie okrutnie jasny, gdy zmierzal pospiesznie w strone swego samochodu.
Siedzac juz za kierownica chevroleta slyszal, jak serce wali mu dziko w sciane klatki piersiowej. Oddychal z bolesnym wysilkiem i drzal jak zmarzniety, przemoczony pies.
Chociaz kelnerki nie bylo w poblizu i choc mial zacisniete powieki, wciaz ja widzial: jej gietkie cialo, dlugie obnazone nogi, szeroko rozstawione piersi… widzial samego siebie, wpychajacego w nia ostrze, podczas gdy jej jasna skora rozstepuje sie, widzial siebie samego, przeskakujacego kontuar i bioracego ja sila na podlodze. Nikt by go nie powstrzymal, poniewaz to on trzymalby noz. Wszyscy baliby sie. Nawet policjant. On, Leland, moglby wgniatac dziewczyne w brudne plytki podlogowe za kontuarem i rozdzierac ja ile razy by tylko zechcial…
Pomyslal o nozu i tryskajacej krwi, o piersiach dziewczyny, o dotyku jej ciala wijacego sie pod nim, i ujrzal przerazone spojrzenia obecnych w restauracji, spojrzenia jakimi by go obdarzyli, gdyby naprawde to zrobil. Stan, w jakim sie znajdowal, zaczal stopniowo przemijac. Serce uspokoilo sie. Jego oddech stal sie bardziej regularny.
Uniosl glowe i niespodziewanie uchwycil swoje odbicie w szerokim lusterku bocznym, znajdujacym sie przy szybie. Spojrzal we wlasne oczy i przez chwile zdawal sobie sprawe, gdzie sie znajduje i co robi. W naglym przeblysku swiadomosci przypomnial sobie, dlaczego sciga thunderbirda i co chce zrobic ludziom, ktorzy w nim podrozuja.
I wiedzial, ze to wszystko jest zle. Czul mdlosci, zmieszanie, zagubienie.
Odwracajac wzrok od odbicia wlasnych oczu, czujac obrzydzenie do tego, co w nich ujrzal, stwierdzil, ze policjant wyszedl z restauracji i zbliza sie do furgonetki. W jakis irracjonalny sposob byl przekonany, ze funkcjonariusz wie o wszystkim. Ze jakims cudem wie o tym, co Leland chcialby zrobic z dziewczyna i o tym, co chcialby zrobic z ludzmi w thunderbirdzie.
Leland uruchomil furgonetke.
Funkcjonariusz krzyknal cos do niego.
Nie mogac uslyszec slow policjanta, pewien, ze nie chce ich uslyszec, Leland wrzucil bieg i wcisnal pedal gazu.
Policjant znow krzyknal.
Furgonetka drgnela i zatrzesla sie, a spod jej kol wytrysnal zwir.
Leland zwolnil gaz i wyrownal obroty. Wyjechal z parkingu i zaczal przyspieszac jadac przez gaszcz moteli i stacji benzynowych.
Jego oddech znow stal sie ciezki. Z gardla dobywalo sie lkanie.
Gdy dotarl do wschodniego kranca kompleksu uslugowego, skrecil w podjazd prowadzacy do trasy numer siedemdziesiat znacznie szybciej niz powinien.
Nie zainteresowal sie natezeniem ruchu, tylko obojetnie wjechal na droge. Na szczescie oba zachodnie pasma byly wolne.
Choc Leland pamietal mgliscie, ze policja czesto patroluje trase i ustawia radary, pozwolil, by wskazowka szybkosciomierza piela sie w gore. Gdy zblizyla sie do setki, furgonetka zatrzesla sie lekko i osiagnela swa maksymalna predkosc, jak kon czystej krwi, ktory przechodzi w klus.
Meble w czesci bagazowej trzesly sie i obijaly o burty samochodu. Podreczna lampka przewrocila sie z trzaskiem pekajacego szkla.
Leland spojrzal w lusterko. Policjant albo nie wyruszyl za nim w ogole albo nie wyruszyl dostatecznie szybko. Droga za furgonetka byla pusta.
Mimo wszystko Leland utrzymywal predkosc stu mil na godzine. Jezdnia huczala pod kolami. Plaski teren przeplywal za szybami samochodu, jak szybko zmieniajaca sie dekoracja teatralna. Panika, ktora go ogarnela, zamierala po trochu. Slablo stopniowo uczucie, ze wszyscy go obserwuja, ze wszyscy sa przeciwko niemu, ze jest przezroczysty, ze jest nieustepliwie scigany przez sily, majace w jakims sensie zwiazek z tym funkcjonariuszem stanowym. Podazajac na zachod, szybko stal sie czescia swego pojazdu. Prowadzil go bezpiecznie i uwaznie. Po przejechaniu siedmiu czy osmiu mil zwolnil do dozwolonej predkosci; choc od chwili w ktorej opuscil restauracje, minely zaledwie minuty, nie mogl sobie przypomniec, co bylo glownym powodem jego paniki…
Lecz nagle przypomnial sobie Doyle’a i Colina. Thunderbird znajdowal sie gdzies z tylu, na wschodzie. Moze wciaz parkowal w cieniu tego ogromnego znaku na restauracji Harry’ego. Nawet gdyby znow byl w drodze, Doyle i dzieciak i tak znajdowaliby sie o cale mile z tylu, poza zasiegiem wzroku. Lelandowi to sie w ogole nie podobalo.
Pozwolil, by furgonetka zwolnila jeszcze bardziej. W miare jak zaczal uswiadamiac sobie, ze to oni podazaja za nim, jego wszechobecny strach zaczal przybierac znajoma forme. Szara droga wygladala teraz jak tunel, ktory byl pulapka bez wyjscia.
W chwile pozniej ujrzal majaczacy po prawej stronie parking przydrozny, oddzielony od autostrady podwojnym rzedem sosen.
Leland nacisnal na hamulec i wjechal tam, wspinajac sie na niewielkie wzniesienie. Zaparkowal na kwadratowym, zwirowatym terenie, ktory wychodzil na autostrade, dzieki czemu mogl obserwowac przejezdzajace samochody, kierujac wzrok miedzy grube, brazowe pnie drzew.
Wszystko, co mial teraz do roboty, to czekac i patrzec na droge. Gdyby thunderbird przejezdzal, Leland moglby podazyc za nim, dogonic go w ciagu dwoch czy trzech minut. Czul ogromna ulge.
Policjant zdazyl wysiasc z samochodu, zanim George Leland w ogole sie zorientowal, ze nie jest juz sam. Przez cale piec minut obserwowal droge widniejaca miedzy sosnami, i musial byc nieco zahipnotyzowany jasnym blaskiem slonca i struga samochodow, zmierzajacych na zachod. Jeszcze przed chwila sadzil, ze jest sam – by nagle uswiadomic sobie obecnosc wozu patrolowego policji stanowej Ohio, ktory podjechal do furgonetki. Czesciowo zanurzony w cieniu sosen a czesciowo w promieniach slonca, wygladal nierealnie. Swiatlo alarmowe na dachu obracalo sie, choc syrena nie byla wlaczona. Policjant, ktory wysiadl z wozu, byl trzydziestoletnim, powaznym czlowiekiem o mocno zarysowanej szczece. Byl to ten sam mezczyzna, ktory jadl lunch u Breena i ktory