Dygotala.

Czula coraz silniejszy pulsujacy bol glowy, zadrapanie nad prawym okiem wciaz krwawilo, ale przynajmniej widziala juz wyrazniej.

Sparalizowana ze strachu patrzyla na plomienie sunace jak jaszczurki w dol, stopien po stopniu, okrecajace sie wokol pretow balustradki i poreczy. Charakterystyczny dla palacego sie drewna trzask przypominal zlowieszczy chichot.

Poczula duszacy dym. Kaszlala, co potegowalo bol glowy. Powracalo oszolomienie. Oparla sie jedna reka o sciane, aby nie upasc.

Wszystko dzialo sie tak szybko. Dom plonal jak stos dobrze wysuszonego drewna.

Ja tu zgine.

Ta mysl ja otrzezwila. Nie czas jeszcze na smierc. Byla za mloda. Tyle zycia przed nia, tyle cudownych rzeczy do zrobienia, tyle marzen do zrealizowania. To nie moze sie tak skonczyc. Nie zgadzala sie na smierc.

Zaslonila usta i nos przed dymem. Odwrocila sie od plonacych schodow i dostrzegla ogien w przeciwleglym koncu piwnicy. Przez chwile sadzila, ze jest otoczona. Krzyknela z rozpaczy, ale nagle uswiadomila sobie, ze te swiecace punkty to lampy oliwne. Ich plomienie nie stanowily zagrozenia; bezpiecznie kryly sie w wysokich szklanych kloszach.

Znow kaszlnela gwaltownie. Bol w glowie umiejscowil sie za oczami. Miala trudnosci z koncentracja. Jej mysli rozbiegaly sie jak zywe srebro, zachodzily jedne na drugie tak, ze nie chwytala sensu niektorych z nich.

Modlila sie cicho i zarliwie.

Nad jej glowa strop zatrzeszczal i jakby sie przesunal. Na kilka sekund wstrzymala oddech, zacisnela zeby i stala z zacisnietymi piesciami, czekajac, az zostanie zywcem pogrzebana. Ale sufit nie zamierzal sie zapasc – jeszcze nie teraz.

Drzac i cicho poplakujac, skierowala sie do najblizszego z czterech wysoko osadzonych okien. Bylo prostokatne i o wiele za male, by umozliwic jej ucieczke.

Z kazda chwila miala coraz wieksze trudnosci z oddychaniem. Usta wypelnil mdly, gorzki smak dymu. Bol w tyle glowy nasilal sie, uniemozliwiajac zebranie mysli.

Miala uczucie, ze przeoczyla jakas droge ucieczki; wlasciwie byla tego pewna. Musiala znalezc jakies wyjscie, bo w przeciwnym razie czekala ja smierc w plomieniach.

Ujrzala przerazajaca wizje. Zobaczyla, jak plonie, a jej ciemne wlosy, rozjasnione plomieniami, stercza wokol glowy niczym knot swiecy. Jej twarz topi sie jak wosk, kipi i paruje, a rysy rozplywaja sie, przypominajac wykrzywione oblicze demona lypiacego pustymi oczodolami.

Nie!

Potrzasnela glowa, aby uwolnic sie od tego widoku.

Byla oszolomiona. Potrzebowala odrobiny swiezego powietrza, aby oczyscic pluca, lecz z kazdym oddechem wciagala coraz wiecej dymu. Czula bol w piersiach.

Gdzies obok rozleglo sie rytmiczne walenie; ten odglos byl glosniejszy niz bicie serca, ktore w jej uszach brzmialo jak grzmoty.

Zrobila pelny obrot, zaslaniajac usta dlonia i kaszlac, chciala znalezc zrodlo tego halasu. Starala sie odzyskac panowanie nad soba, zmusic sie do myslenia. Walenie ustalo.

– Lauro…

Poprzez ryk ognia uslyszala czyjs glos wolajacy ja po imieniu.

– Lauro…

Jestem tutaj… w piwnicy! – chciala krzyknac, ale ze scisnietego gardla wydobyl sie jedynie belkotliwy charkot.

Z trudem utrzymywala sie na nogach. Osunela sie na kamienna posadzke i przywarla plecami do sciany.

– Lauro…

Znow ktos uderzal piesciami w drzwi.

Odkryla, ze powietrze tuz nad podloga bylo czystsze. Wdychala je zachlannie, wdzieczna za odroczenie wyroku smierci.

Na kilka sekund pulsujacy bol glowy oslabl i mogla zebrac mysli. Przypomniala sobie o zapasowych drzwiach znajdujacych sie na polnocnej scianie. W panice zapomniala o nich. Ale teraz, jesli zapanuje nad soba, moze sie uratuje.

– Lauro! – To glos cioci Rachael.

Zaczela pelznac w kierunku, skad dochodzil. Trzymala glowe nisko przy ziemi, gdzie dym byl nieco rzadszy. Krawedzie spojonych zaprawa kamieni podarly jej suknie i zdarly skore z kolan. Posuwajac sie centymetr po centymetrze, wsrod plomieni, trzasku ognia, dymu, ktory dusil i wyciskal lzy z oczu, Laura zblizala sie do miejsca ucieczki, a glos cioci Rachael byl jej drogowskazem.

– Lauro! – Glos byl juz blisko. Dokladnie nad nia.

Macala sciane, az znalazla jakis punkt oparcia. Wglebienie w murze pomoglo jej podciagnac sie na pierwszy stopien. Podniosla glowe, ale nie widziala nic oprocz nieprzeniknionej ciemnosci.

– Lauro, odpowiedz. Kochanie jestes tam?

Rachael wpadla w histerie, krzyczala tak glosno i walila w drzwi z takim zapamietaniem, ze nie uslyszalaby odpowiedzi, nawet gdyby Laura byla w stanie jej udzielic.

Gdzie mama? Dlaczego jej nie slysze? Czy nic jej nie obchodze?

Kulac sie w tej ograniczonej, goracej, ciemnej przestrzeni, Laura wyciagnela reke w kierunku drzwi znajdujacych sie nad glowa. Ciezka sztaba drgnela i opadla pod uderzeniem malych piesci Rachael. Laura szukala po omacku klamki. Zacisnela dlon wokol metalowego ksztaltu i drgnela konwulsyjnie, dotykajac czegos malego, lecz zywego. Cofnela reke. Ale to cos przenioslo sie z klamki na jej reke. Przebieglo miedzy palcami przez kciuk, dlon, nadgarstek, rekaw sukienki, zanim zdazyla strzepnac.

Pajak.

Nie widziala go, ale czula. Pajak. Jeden z tych duzych jak jej kciuk; spasione czarne ohydztwo, blyszczace jak tlusta kropla oliwy. Na chwile zamarla.

Pajak sunal po jej ramieniu, a jego zuchwale poczynania pobudzily ja do dzialania. Klepnela go przez rekaw sukni, ale chybila. Ukasil ja pod zgieciem lokcia, az skrzywila sie z bolu. Poczula go pod pacha. Tu tez ja ukasil. Toczac rozpaczliwa walke z najwiekszym wrogiem, zapomniala o plonacym domu i rozpadajacym sie stropie. Wzdrygnela sie, stracila rownowage i stoczyla ze schodow, raniac biodro na kamiennej posadzce. Pajak laskotal, idac teraz wewnatrz jej stanika, az znalazl sie miedzy piersiami. Chciala krzyknac, ale nie mogla wydobyc z siebie glosu. Przylozyla reke do piersi i mocno nacisnela, az przez material poczula, ze stworzenie wije sie pod ciezarem dloni. Nie zmniejszyla nacisku, dopoki go nie zgniotla. Poczula mdlosci i zaslonila reka usta.

Przez chwile lezala na podlodze w pozycji embriona, gwaltownie dygocac, To, co pozostalo ze zgniecionego pajaka, splynelo wolno po jej piersi. Chciala pozbyc sie tego, lecz zawahala sie w irracjonalnej obawie, ze moglby ozyc i ukasic ja w palce.

Przygryzla warge. Poczula smak krwi.

Mama…

To sprawka mamy. Ona ja tu poslala, chociaz wiedziala, ze boi sie pajakow. Dlaczego mama zawsze byla taka skora do wymierzania kary, taka szybka w przypisywaniu winy?

Belka nad jej glowa pekla, a kuchenne drzwi otworzyly sie z trzaskiem. Miala wrazenie, ze zajrzala do piekiel. Lecial na nia deszcz iskier. Jej suknia zaczela sie tlic. Poparzyla sobie rece, gaszac ogien.

To wszystko przez mame.

Jej dlonie i palce pokryly sie pecherzami, zaczynaly jej odpadac od ciala platy skory, co uniemozliwialo pelzanie. Podniosla sie, chociaz ta pozycja wymagala wielkiej sily i zdecydowania. Chwiala sie, oszolomiona i slaba.

Mama mnie tu poslala.

Laura widziala juz tylko pulsujaca, wszechogarniajaca swiatlosc, w ktorej szybowaly i wirowaly bezksztaltne dymne duchy. Starala sie odnalezc drzwi prowadzace na zewnatrz, ale stracila orientacje. Obijala sie o sprzety, ranila, kaszlac i trac zalzawione oczy.

Mama mi to zrobila.

Zacisnela poranione, krwawiace dlonie w piesci. W napadzie wscieklosci zaczela walic w piec, na ktory wpadla, a kazdy cios przeznaczony byl dla jej matki.

Вы читаете Maska
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату